Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 3

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski Kryminał

Скачать книгу

Do­wnar, zgod­nie ze swym zwy­cza­jem, roz­po­czął dzia­łal­ność od krót­kiej roz­mo­wy z le­ka­rzem.

      – Śmierć na­stą­pi­ła na sku­tek rany kłu­tej. Cios za­da­no no­żem z tyłu, w ple­cy. Naj­praw­do­po­dob­niej zo­sta­ła prze­bi­ta pra­wa ko­mo­ra ser­ca. Sek­cja wy­ka­że – po­wie­dział dok­tor Ziem­ba.

      – Czy są­dzi pan, że to mógł być nóż sprę­ży­no­wy? – spy­tał Do­wnar.

      – Bar­dzo praw­do­po­dob­ne. Mor­der­ca nie miał wa­run­ków po temu, żeby z du­żym za­ma­chem wbić ostrze. Mógł nato­miast przy­ło­żyć dziew­czy­nie nóż do ple­ców i na­ci­snąć sprę­ży­nę. Sprę­ży­na mu­sia­ła być moc­na.

      – Tak – po­ki­wał gło­wą Do­wnar. – Ta kon­cep­cja wy­da­je mi się rze­czy­wi­ście praw­do­po­dob­na.

      Po­dzię­ko­wał dok­to­ro­wi, prze­lot­nym spoj­rze­niem ob­rzu­cił skon­ster­no­wa­ne twa­rze Cie­śla­ka, Ba­czyń­skie­go, sier­żan­ta Kraw­czy­ka i po­szedł do le­ka­rza dy­żur­ne­go.

      – Nie­wie­le mogę panu po­móc, pa­nie ma­jo­rze. Za­dzwo­ni­li do nas z ko­men­dy, że przy­sy­ła­ją ja­kąś wa­riat­kę. By­łem w kło­po­cie, bo psy­chia­tra już wy­szedł. Wła­śnie za­sta­na­wia­łem się, do któ­re­go szpi­ta­la ją po­słać, kie­dy się to wszyst­ko sta­ło.

      – Wi­dział pan tę dziew­czy­nę?

      – Tak. Sier­żant ją tu­taj przy­pro­wa­dził. Ka­za­łem im za­cze­kać w hal­lu. Mia­łem za­miar te­le­fo­nicz­nie usta­lić, któ­ry szpi­tal ją przyj­mie. Nie chcia­łem tego za­ła­twiać na śle­po.

      – Ja­kie wra­że­nie zro­bi­ła na panu de­na­tka?

      – To była bar­dzo ład­na dziew­czy­na.

      – Nie o to mi cho­dzi – znie­cier­pli­wił się Do­wnar. – Chciał­bym wie­dzieć, czy wy­da­ła się panu nie­nor­mal­na?

      – W ża­den spo­sób nie mogę tego stwier­dzić – za­strzegł się po­śpiesz­nie le­karz. – Wi­dzia­łem ją przez chwi­lę i spe­cjal­nie nie in­te­re­so­wa­łem się jej oso­bą. Wie pan, jaki tu u nas ruch. Dziś so­bo­ta.

      Do­wnar po­my­ślał, że pan dok­tor po­mimo „ru­chu” zdą­żył za­uwa­żyć, że dziew­czy­na była bar­dzo ład­na. Nic jed­nak nie po­wie­dział, ukło­nił się i wy­szedł.

      Nie było świad­ków zbrod­ni. Nikt z obec­nych w tym cza­sie w po­go­to­wiu nic nie wi­dział, a je­że­li na­wet ktoś coś za­uwa­żył, nie chciał się do tego przy­znać.

      Do­wnar po­now­nie obej­rzał zwło­ki, na­stęp­nie ka­zał je za­brać do am­bu­lan­su i ski­nął na ko­le­gów. Po­je­cha­li do ko­men­dy.

      Oszo­ło­mio­ny i przy­gnę­bio­ny sier­żant Kraw­czyk raz jesz­cze mu­siał opo­wie­dzieć cało zda­rze­nie.

      – To nie moja wina, pa­nie ma­jo­rze, sło­wo ho­no­ru. Za­ła­twi­łem wszyst­ko, jak trze­ba. Skąd mo­głem wie­dzieć, że…

      – Nie de­ner­wuj­cie się – uspo­ko­ił go Do­wnar. – Nikt was o nic nie ob­wi­nia. Opo­wia­daj­cie od po­cząt­ku, jak to się wszyst­ko sta­ło.

      – No więc… – sier­żant od­chrząk­nął i prze­łknął śli­nę – no więc było tak: wsa­dzi­łem dziew­czy­nę do ra­dio­wo­zu na siłę, bo się opie­ra­ła i klę­ła jak przed­wo­jen­ny do­roż­karz. Po­je­cha­li­śmy na Ho­żą, do po­go­to­wia, za­pro­wa­dzi­łem ją do le­ka­rza. Ka­zał nam za­cze­kać w hal­lu. No to cze­ka­li­śmy. Po­wie­dzia­ła, że chce do to­a­le­ty. Nie mo­głem jej nie po­zwo­lić. Po­szła. Po­tem zro­bi­ło się za­mie­sza­nie, bo przy­wieź­li ja­kie­goś pi­ja­ka po­ra­nio­ne­go jak cho­le­ra. Krew się z nie­go lała, ale tak się awan­tu­ro­wał, że dwóch sa­ni­ta­riu­szy nie mo­gło mu dać rady. Chcia­łem po­móc, aż tu na­gle krzyk się robi. Od­wra­cam się. Pa­trzę, a ta dziew­czy­na leży na pod­ło­dze. Jak­by we mnie ja­sny pio­run strze­lił, pa­nie ma­jo­rze. W pierw­szej chwi­li zu­peł­nie zba­ra­nia­łem. Wszyst­kie­go mo­głem się spo­dzie­wać, tyl­ko nie tego, żeby ją ktoś no­żem pchnął.

      – Nie za­uwa­ży­li­ście, czy ktoś może ucie­kał?

      – Ale skąd! Jak­bym za­uwa­żył, to bym go do­go­nił. Spo­koj­na gło­wa. Bie­gać to ja po­tra­fię. Star­to­wa­łem na­wet kie­dyś na pięć ki­lo­me­trów.

      Do­wnar nie miał za­mia­ru po­dej­mo­wać roz­mo­wy na te­ma­ty spor­to­we. Od­pra­wił sier­żan­ta i po­pro­sił ko­le­gów o do­kład­ne zre­fe­ro­wa­nie spra­wy.

      Cie­ślak mó­wił krót­ko i rze­czo­wo. Ba­czyń­ski od cza­su do cza­su wtrą­cał ja­kieś uzu­peł­nia­ją­ce zda­nie.

      – Bar­dzo dziw­na hi­sto­ria – po­wie­dział Do­wnar, wy­słu­chaw­szy uważ­nie opo­wia­da­nia. – Od­no­si się wra­że­nie, jak­by dziew­czy­na zro­bi­ła całą awan­tu­rę w tym tyl­ko celu, żeby się do­stać do aresz­tu.

      – Wła­śnie – pod­chwy­cił Cie­ślak. – Mnie od razu ta awan­tu­ra wy­da­ła się sztucz­na. Te­raz to jest ja­sne. Bała się. Nie wie­dzia­ła, do­kąd uciec. Czu­ła się bar­dzo za­gro­żo­na. Do­szła do wnio­sku, że aresz­tanc­ka cela bę­dzie naj­pew­niej­szym schro­nie­niem.

      – Nie mo­gła prze­cie li­czyć na to, że ją tu bę­dzie­my trzy­mać do koń­ca świa­ta – za­uwa­żył Ba­czyń­ski. – Bo je­że­li…

      – Czło­wiek ogar­nię­ty pa­ni­ką nie ro­zu­mu­je – prze­rwał mu Cie­ślak. – Za wszel­ką cenę chcia­ła za­pew­nić so­bie bez­pie­czeń­stwo, nie za­sta­na­wia­jąc się nad tym, na jak dłu­go. Scho­wać się, uciec, ra­to­wać ży­cie – to było w da­nym mo­men­cie jej je­dy­nym pra­gnie­niem. Nie my­śla­ła, co bę­dzie da­lej.

      – Mu­sia­ła znać swe­go prze­śla­dow­cę.

      – Praw­do­po­dob­nie tak. Cho­ciaż to nie jest pew­ne. Je­że­li na­le­ża­ła do ja­kie­goś gan­gu, mo­gła otrzy­mać wy­rok śmier­ci, nie wie­dząc, kto ten wy­rok wy­ko­na.

      – Za­pew­ne do­wie­dzia­ła się cze­goś, co mo­gło ko­goś skom­pro­mi­to­wać.

      – Albo mia­ła za­miar wy­co­fać się i syp­nąć kum­pli.

      Ba­czyń­ski skrzy­wił

Скачать книгу