Zamęt. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zamęt - Vincent V. Severski страница 11

Nikt go nie lubił. Przez lata narosło wokół niego mnóstwo mitów i tajemnic, a wszystkie podobne do siebie. Nikt sobie z niego nie żartował ani nie opowiadał o nim dowcipów, mimo że jego wygląd mógł do tego zachęcać. Kiedy ktoś mówił: „Bezpieka w bezpiece”, zapadało wymowne milczenie i każdy myślał: Leski…
Tak było i teraz, bo Leski nigdy nie uczestniczył w takich naradach – ani w żadnych innych – więc wszyscy, spoglądając na niego ukradkiem, czekali, czy się odezwie, a jeśli tak, to co powie.
– Mamy sytuację dramatyczną… kryzysową… – zaczął szef, Filip Korycki. – Opinia publiczna, ba, sam premier, jeszcze tego nie wie do końca… – Przerwał, by spojrzeć na zegar ścienny. – Za pół godziny jadę w Aleje i do tego czasu musimy uzgodnić plan działania, który przedstawię premierowi… Media szaleją i szukają Henryka Olewskiego… i w końcu znajdą. Talibowie domagają się uwolnienia kilkudziesięciu terrorystów więzionych przez Amerykanów w bazie Bagram.
– MSZ już jest oblężone… – wtrącił dyrektor gabinetu.
– Nie wszyscy przy tym stole wiedzą, ale major Henryk Olewski to nasz oficer drugiej linii… wyjątkowy oficer… jeden z najlepszych… – Korycki urwał. Widać było, jaki jest przejęty. – Powołuję komisję nadzwyczajną, do której włączam wszystkich tu zebranych. Moi zastępcy zajmą się natychmiast kontaktami ze służbami wojskowymi i naszymi partnerami… w pierwszej kolejności CIA, MI6 i Mosadem… nie wahałbym się zapytać Rosjan, oni tam dużo mogą. Może coś…? Współpracę ze służbami pakistańskimi nadzorują pułkownik Pański tutaj oraz Khan na miejscu, w Islamabadzie. Szef gabinetu koordynuje współpracę z utworzonym już zespołem kryzysowym w MSZ. Naczelnik Błaszczyk będzie moim osobistym doradcą. Nie muszę mówić, że wszystkie aktywa operacyjne Agencji Wywiadu, wszyscy współpracownicy, agentura, konsultanci… wszystko, co się rusza, pracuje teraz na rzecz Olewskiego. Natychmiast! – Lekko się zapowietrzył, bo cały czas mówił na wydechu. – Natychmiast uruchomić naszą agenturę w Afganistanie i poprosić kolegów z wojska o to samo…
– Porwania dokonali talibowie pakistańscy… – włączył się Pański. – Może… może weźmy jakiegoś ich mułłę… no… Rosjanie tak kiedyś zrobili w Bejrucie, z dobrym skutkiem… wycięli jaja jakiemuś watażce i zakładników zaraz uwolniono… Izraelczycy też… – Pociągnął wzrokiem po zebranych. – No co? Przecież chodzi o naszego oficera.
– Chodzi o naszego obywatela, panie pułkowniku – odparł twardo Korycki. – Puszczę mimo uszu pański pomysł. My tak nie postępujemy… są zasady. Jeśli zaproponuje pan jeszcze, żeby wysłać tam GROM, to od jutra jest pan na emeryturze… z wpisem o nieprzydatności do służby!
W krypcie zaległa cisza.
Pański jakby dostał w twarz. Nikt nie ośmielił się na niego spojrzeć, choć niektórzy chętnie by to uczynili. Ale po pułkowniku najwyraźniej to spłynęło. I rzeczywiście, bo nie był mięczakiem, a wszyscy wiedzieli, że szef tylko straszy.
– Rozumiem… – skwitował obojętnie Pański.
– Problem w czym innym – ciągnął szef. – Jeżeli media się dowiedzą, że Olewski jest oficerem wywiadu, natychmiast puszczą to jako mocny news i informacja pójdzie w świat. Sprawą zajmie się prokuratura, więc zaraz będzie przeciek i wiecie, co to oznacza… dla naszego oficera. Nie będzie miał lekkiej śmierci…
– Może powinniśmy twardo zaprzeczać? – wtrącił się pułkownik Hurman, zastępca szefa do spraw informacyjnych, niski pyknik z łysiną i grubymi ustami.
– To nie takie proste. Możemy potwierdzić, że ustalenia mediów są zgodne z prawdą, i tym samym dać sygnał majorowi, żeby się przyznał. Czy jednak dzięki temu uniknie tortur? Talibowie będą podejrzewać, że ma wiedzę o organizacjach terrorystycznych… no bo co by robił w Pakistanie polski szpieg na przykryciu? Jeżeli natomiast zaprzeczymy, to i tak będą go dręczyć, żeby ustalić prawdę. A prawda jest taka, że on nic nie wie o Tehrik-i-Taliban ani o naszej działalności w Afganistanie. Jego misja w Islamabadzie nie ma nic wspólnego z terroryzmem ani z Pakistanem… – Korycki zawiesił głos, jakby się zastanawiał, co powiedzieć, i spojrzał na pułkownika Walewskiego, swojego zastępcę do spraw operacyjnych.
– Myślę, że to wystarczy – odezwał się Pański. – Sprawa i tak jest zagrożona dekonspiracją, ale nie uprzedzajmy faktów.
– Spróbujemy nawiązać kontakt z mediami, może uda nam się z nimi dogadać, by nie publikowały informacji o majorze… – włączył się szef gabinetu. – Przynajmniej przez jakiś czas.
– Trzeba byłoby jednak poinformować je wcześniej, jaka jest prawda – odparł Korycki. – Tak… to jest jakieś rozwiązanie… Porozmawiam z premierem. Musi znać prawdę, to teraz decyzja polityczna. Znów odżyją w Polsce duchy rasizmu, z takim trudem zduszone… Hm… Talibowie mogą wyznaczyć wysoką cenę za darowanie życia majorowi i zażądać wycofania naszego kontyngentu z Afganistanu. Premier będzie miał problem, ale to my musimy go rozwiązać.
Zamilkł i w krypcie zaległa cisza.
Wszyscy czuli, że znaleźli się w klinczu, i rozumieli, jaka odpowiedzialność spada na Koryckiego, ale nikt nie miał żadnego pomysłu. Wydawać się mogło, że najlepszym rozwiązaniem byłaby szybka śmierć majora Olewskiego.
– Jakieś pytania… pomysły? – rzucił Korycki i rozejrzał się po zebranych.
Wiedział, że ta narada niewiele da, ale musiał poradzić się wszystkich, którzy w Agencji mieli coś do powiedzenia.
– No to jadę do premiera. – Podniósł się z fotela i zebrani poszli za jego przykładem. – Dalszą część spotkania poprowadzi pułkownik Walewski. – Wskazał ręką na zastępcę do spraw operacyjnych i ruszył do wyjścia.
– Szefie! – Z końca stołu niespodziewanie odezwał się Błaszczyk.
Korycki stanął w drzwiach. Wszystkie twarze zwróciły się w stronę milczącego dotąd analityka.
– Według moich informacji atak w Pir Sohawa nie był przypadkowy, był zaplanowany, ale na inną okazję… – Błaszczyk sprawiał wrażenie niezdecydowanego, jakby wymyślił tę historię na poczekaniu. – Talibom mogło chodzić… właśnie o majora Olewskiego… – Urwał i w krypcie znów zaległa cisza.
Zaraz coś eksploduje – pomyślał Błaszczyk. Oby tylko nie był to śmiech!
Pierwszy odezwał się Pański.
– Co za absurd! Na czym pan się opiera? Skąd pan to może wiedzieć? Absurd… nie mamy czasu na takie idiotyzmy. – Spojrzał na stojącego wciąż w drzwiach szefa, który wyraźnie ważył słowa naczelnika.
– Pamiętam naszą poranną rozmowę