21 lekcji na XXI wiek. Yuval Noah Harari
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу 21 lekcji na XXI wiek - Yuval Noah Harari страница 6
Ludzie głosują nogami. Podróżując po całym świecie, w wielu państwach spotykałem mnóstwo ludzi, którzy chcieliby wyemigrować do USA, do Niemiec, do Kanady albo do Australii. Spotkałem też nielicznych, którzy chcą się przenieść do Chin czy Japonii. Ale nie pamiętam, by choć jedna ze spotkanych przeze mnie osób marzyła o wyjeździe do Rosji.
Jeśli chodzi o „globalny islam”, to pociąga on głównie osoby urodzone w jego kręgu. Może on przemawiać do części ludzi w Syrii i Iraku oraz do wyobcowanych muzułmańskich chłopaków w Niemczech i Wielkiej Brytanii, trudno jednak sobie wyobrazić, by taka choćby Grecja czy Afryka Południowa – nie mówiąc już o Kanadzie czy Korei Południowej – miała się przyłączyć do globalnego kalifatu, widząc w tym remedium na swe problemy. Również w tym wypadku ludzie głosują nogami. Na każdego młodego muzułmanina z Niemiec, który wyjeżdża na Bliski Wschód, by żyć pod rządami islamskiej teokracji, przypada pewnie setka młodych z Bliskiego Wschodu, którzy chcieliby odbyć podróż w przeciwnym kierunku i zacząć nowe życie w liberalnych Niemczech.
Mogłoby to oznaczać, że obecny kryzys wiary jest mniej poważny niż poprzednie. Liberał, którego doprowadzają do rozpaczy wydarzenia ostatnich kilku lat, powinien po prostu sobie przypomnieć, o ile gorzej wyglądała sytuacja w roku 1918, 1938 czy 1968. W ostatecznym rozrachunku ludzkość nie porzuci opowieści liberalnej, ponieważ nie ma innej opcji. Rozzłoszczeni ludzie mogą dać temu systemowi porządnego kopniaka, ale skoro nie mają innego wyjścia, w końcu do niego wrócą.
Ewentualnie ludzie mogą całkowicie zrezygnować z posiadania jakiejkolwiek globalnej opowieści, a zamiast tego poszukać schronienia u miejscowych nacjonalistów i w religijnych bajkach. W XX wieku ruchy nacjonalistyczne były niezwykle ważnym politycznym graczem, brakowało im jednak spójnej wizji przyszłości świata poza wspieraniem podziału globu na niepodległe państwa narodowe. Na przykład indonezyjscy narodowcy walczyli przeciwko holenderskiej dominacji, a wietnamscy chcieli wolnego Wietnamu, nie było jednak ani indonezyjskiej, ani wietnamskiej opowieści dla całej ludzkości. Gdy przychodził moment, w którym należało wyjaśnić, w jaki sposób Indonezja, Wietnam i wszystkie inne wolne kraje mają się do siebie odnosić oraz w jaki sposób ludzie mają sobie radzić z globalnymi problemami, takimi jak groźba wojny jądrowej, nacjonaliści niezmiennie sięgali albo do rozwiązań liberalnych, albo komunistycznych.
Jeśli jednak obecnie zdyskredytowany został zarówno liberalizm, jak i komunizm, to być może ludzie powinni porzucić pomysł, że ma istnieć jakaś jedna globalna opowieść. Czy bowiem wszystkie te globalne opowieści – nawet komunizm – nie były wytworem zachodniego imperializmu? Dlaczego wietnamscy wieśniacy mieliby wierzyć w pomysł, który zrodził się w głowie jakiegoś Niemca z Trewiru czy przemysłowca z Manchesteru? Być może każdy kraj powinien obrać inną, specyficzną dla siebie ścieżkę, którą wyznaczą jego własne pradawne tradycje? Może nawet mieszkańcy Zachodu powinni przestać próbować rządzić całym światem, a skupić się dla odmiany na własnych sprawach?
Możliwe, że właśnie ten proces dokonuje się teraz na całym świecie, gdy powstałą po niepowodzeniu liberalizmu próżnię próbuje się niepewnie wypełniać nostalgicznymi fantazjami o tej czy innej lokalnej złotej epoce z przeszłości. Donald Trump połączył swoje apele o amerykański izolacjonizm z obietnicą, że „uczyni Amerykę znów wielką” – jak gdyby Stany Zjednoczone z lat osiemdziesiątych czy pięćdziesiątych były społeczeństwem idealnym, które Amerykanie powinni w jakiś sposób odtworzyć w XXI wieku. Zwolennicy brexitu marzą o tym, by Wielka Brytania stała się niepodległym mocarstwem, jakby wciąż żyli w czasach królowej Wiktorii i jakby „wspaniała izolacja” stanowiła realistyczną politykę dla epoki internetu i globalnego ocieplenia. Chińskie elity odkryły na nowo swe rodzime dziedzictwo cesarskie i konfucjańskie, widząc w nim coś, co może uzupełnić albo nawet zastąpić podejrzaną marksistowską ideologię, którą sprowadziły z Zachodu. W Rosji oficjalna wizja, którą realizuje Putin, nie polega na tworzeniu skorumpowanej oligarchii, lecz na wskrzeszaniu dawnego imperium carów. Sto lat po rewolucji bolszewickiej Putin obiecuje powrót do dawnej carskiej świetności: chce sprawować despotyczne rządy, które umocni rosyjski nacjonalizm, a prawosławna pobożność będzie szerzyła jego potęgę od Bałtyku aż po Kaukaz.
Podobne nostalgiczne marzenia, w których przywiązanie do nacjonalizmu łączy się z tradycjami religijnymi, stanowią podstawę ustroju państwowego w Indiach, Polsce, Turcji i wielu innych krajach. Najbardziej skrajną postać przyjmują te fantazje na Bliskim Wschodzie, gdzie islamiści chcą skopiować system wprowadzony tysiąc czterysta lat temu przez proroka Mahometa w Medynie, a fundamentalistyczni Żydzi w Izraelu potrafią prześcignąć nawet islamistów i marzyć o tym, by cofnąć się o dwa i pół tysiąca lat, do czasów biblijnych. Członkowie obecnej izraelskiej koalicji rządowej mówią otwarcie o nadziei na rozszerzenie granic współczesnego Izraela, tak by lepiej odpowiadały granicom Izraela biblijnego, o przywróceniu biblijnego prawa, a nawet o odbudowaniu starożytnej Świątyni Jahwe w Jerozolimie na miejscu meczetu Al-Aksa10.
Liberalne elity patrzą z przerażeniem na ten rozwój wypadków i mają nadzieję, że ludzkość zdąży wrócić na liberalną ścieżkę, by zapobiec nieszczęściu. W swym ostatnim przemówieniu na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych we wrześniu 2016 roku prezydent Obama przestrzegał słuchaczy przed cofnięciem się „do świata ostrych podziałów, a w końcu konfliktu, przebiegającego wzdłuż starych jak świat linii narodu, plemienia, rasy i religii”. I p o d k r e ś l a ł, ż e t o „zasady otwartego rynku i odpowiedzialnych rządów, demokracji i praw człowieka oraz prawa międzynarodowego […] pozostają najtwardszym fundamentem ludzkiego postępu w tym stuleciu”11.
Obama słusznie zauważył, że mimo wielu swoich braków liberalizm wciąż ma dużo większe osiągnięcia niż jakakolwiek alternatywna wizja. Obecnie, pod egidą liberalnego porządku z początku XXI wieku, większość ludzi żyje w pokoju i cieszy się większym dobrobytem niż kiedykolwiek wcześniej. Po raz pierwszy w dziejach choroby zakaźne są przyczyną śmierci mniejszej liczby ludzi niż starość, po raz pierwszy głód zbiera mniejsze żniwo niż otyłość, mniej ludzi ginie też w wyniku przemocy niż w wypadkach.
Liberalizm nie potrafi jednak dać nam żadnych oczywistych odpowiedzi na największe problemy, jakie przed nami stoją: co zrobić w obliczu katastrofy ekologicznej i gigantycznego przełomu technicznego? Tradycyjnie liberalizm liczył na to, że wzrost gospodarczy będzie w czarodziejski sposób rozwiązywał trudne konflikty społeczne i polityczne. Że będzie godził proletariat z burżuazją, wierzących z ateistami, miejscowych z imigrantami, a Europejczyków z Azjatami, obiecując każdemu większy kawałek tortu. Póki tort ciągle rósł, było to możliwe. Jednakże wzrost gospodarczy nie ocali globalnego ekosystemu – wprost przeciwnie, to on jest przyczyną kryzysu ekologicznego. Wzrost gospodarczy nie rozwiąże też problemu olbrzymiego przełomu technicznego – konieczność zapewnienia wzrostu pociąga za sobą opracowywanie kolejnych, coraz liczniejszych rewolucyjnych wynalazków technicznych.
Opowieść liberalna oraz logika wolnorynkowego kapitalizmu rozbudzają w ludziach wielkie oczekiwania. Pod koniec XX wieku każde kolejne pokolenie – czy to w Houston, Szanghaju, Stambule czy São Paulo – cieszyło się lepszą edukacją, lepszą opieką medyczną i wyższymi dochodami. W nadchodzących dekadach jednak, w wyniku połączenia przełomu technicznego
10
A. Shani,
11
K. Reilly,