Po piśmie. Jacek Dukaj
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Po piśmie - Jacek Dukaj страница 17
Pamiętajmy jednak, że UTW przeznaczony jest dla osób już głęboko uwarunkowanych przez pracę; siłą rzeczy naśladuje formy i instytucje kształcenia-do-zajęcia. To tylko mglisty miraż, kierunkowskaz. Dzieci urodzone w świecie postpracy i nie do pracy wychowywane wymagają zaś szkolnictwa pomyślanego nie po to, aby zdobywać w i e d z ę, lecz aby gimnastykować c h a r a k t e r.
Jak kształtować owo nastawienie egzystencjalne, stanowiące warunek zaangażowania w cokolwiek? Podobne operacje duchowe, jeśli mają skutecznie wpływać na masy, muszą odbywać się na poziomie kultury popularnej; najczęściej polegają na budowaniu tożsamości, zastępczej wobec tej opartej na zajętości pracą. Jeśli na pytanie „Kim jesteś?” odpowiadasz odruchowo tożsamością niepracowniczą, to dysponujesz już niezłą tarczą przeciwko nudzie post laborem.
Jakie to są tożsamości? Bynajmniej nie narodowe, etniczne; bycie Polakiem czy Rosjaninem nie polega na robieniu czegokolwiek, nie oferuje żadnej zajętości (chyba że w czasie wojny). Ale bycie kibicem klubu piłkarskiego – jak najbardziej. Podobna tożsamość generuje całą wiązkę zajętości, a nadto wciąga w żywą wspólnotę.
Tożsamościowotwórczy charakter mają też fikcje narracyjne. Postępujące oderwanie człowieka od zadanych mu przez los kultury, miejsca, rodziny, języka (globalna popkultura ma swój własny język: basic English) kompensuje się przywiązaniem do fikcyjnego miejsca, fikcyjnej rodziny, często fikcyjnego języka (subkultury fanów Tolkiena czy Star Treka posługują się własnymi językami). Postaci z seriali, które śledzimy latami, traktujemy jak krewnych, przyjaciół; zapowiedzi zaprzestania produkcji takiego serialu wywołują zbiorowe protesty, demonstracje, czasami ataki na stację („Chcą zabić naszych bliskich!”). Te fikcje się przeżywa; aktywnie zagłębia się w inne życia, inne osobowości, inne światy.
Dzisiaj państwo angażuje się w wielkie produkcje kulturowe, tylko gdy powodowane interesem politycznym, jeśli nie wręcz partyjnym; i zazwyczaj starania te okazują się przeciwskuteczne: nie mają mocy tworzenia wartości, budowania tożsamości.
Ministerstwo Sensu Życia ma się do tych działań tak, jak XXI-wieczne sztaby generalne wspomagane przez AI mają się do wróżących z wnętrzności barana dowódców starożytnych armii. Ministerstwo Sensu Życia nie finansuje kultury na chybił trafił; nie kieruje się trendami ideologicznymi. Ministerstwo Sensu Życia w i e, jakie tożsamości i fikcje dostarczyć każdemu obywatelowi z osobna – poznanemu, pomierzonemu i zarejestrowanemu we wszystkich swych odruchach i wyborach – aby nie zapadł się on w czarną dziurę nihilizmu i depresji.
Ku innemu myśleniu o postpracy podprowadza nas koncept „obowiązkowej służby państwowej”. Czerpie on z najstarszych tradycji demokracji greckiej i rzymskiej. Obecnie przewija się coraz częściej w rozważaniach teoretyków i polityków o diametralnie różnych poglądach, lecz podobnie zatroskanych gniciem tkanki obywatelskiej w społeczeństwach Zachodu i załamaniem relacji powinności łączących jednostkę z państwem.
Najoczywistszą i najstarszą formę obowiązkowej służby państwowej stanowi służba wojskowa. Która też jest odmianą pracy; pracy nierynkowej i niespętanej rachunkiem popytu i ceny; opartej na zaufaniu, lojalności, a zatem trudnej do outsource’owania. Koncept obejmuje jednak także prace w rodzaju „służby lokalnej wspólnocie”, „opieki nad starszymi”, „ochrony i kultywacji środowiska naturalnego” i właściwie każdy rodzaj aktywności wspólnototwórczej.
To sam ideał „obywatelskości” tworzy tu potrzebę działań pracopodobnych; nie rynek, nie gusta konsumentów. Państwo nadaje im ramy instytucjonalne: wycenia czas i energię osób, które są w nie zaangażowane, w wartościach niepieniężnych, niematerialnych, związanych z ich samooceną i prestiżem społecznym. Na podobnej zasadzie „lajki” w mediach społecznościowych pełnią rolę waluty dla aktywności niemożliwych do sprowadzenia do dawnej pracy.
Pierwotnym doświadczeniem w takim społeczeństwie jest doświadczenie „służby”; i jedynie poprzez przyrównanie do „służby” można członkom tego społeczeństwa objaśnić „pracę”.
Wiele uwagi poświęca się ostatnio chińskiemu Systemowi Kredytu Społecznego (Social Credit System), słusznie wskazując na jego totalitarny charakter: jest to narzędzie inwigilacji, kontroli i manipulacji miliardowym społeczeństwem i pojedynczymi jego członkami, pozwalające ugniatać zachowania ludzi na niespotykaną wcześniej skalę.
Nikt natomiast nie skupił się na drugiej stronie owego przedsięwzięcia, ambicją i rozmachem odpowiadającego kolonizacji Marsa. Mianowicie właśnie ten gamifikacyjny charakter wpływania na codzienne wybory i cele człowieka skutecznie tworzy tam dlań cały alternatywny, pozapracowy system wartości.
Wyrażany prosto i przejrzyście w numerycznych skalach. (Budzisz się i rzut oka na smartfon wystarcza, aby poznać twoją pozycję w rankingach i dać ci nowe wyzwania).
Wiążący cię ze wszystkimi innymi „graczami w życie” objętymi SCS. (Tak wszak motywujemy się do ćwiczeń fizycznych: porównując się w rankingach z innymi ćwiczącymi, w aplikacjach jak Endomondo czy MyFitnessPal).
Nadający drugą, równoległą wartość niemal każdemu twojemu działaniu: zakupowi takiego czy innego produktu, wyborowi takiej czy innej trasy spaceru, przebywaniu z ludźmi o niższych lub wyższych statusach w SCS itp. (Nie ma Absolutu w niebie, by dociążał swym sądem moralnym twoje czyny; ale jest oto Absolut w Big Data wszystkowidzącego państwa).
Odpowiedniki chińskiego Systemu Kredytu Społecznego na Zachodzie wcale nie muszą zostać przyjęte z uwagi na orwellowskie projekty systemów inwigilacji – raczej właśnie jako siatka bezpieczeństwa egzystencjalnego.
Chyba że rozwiną się ze standardów komercyjnych GAFA. Dopełniając w ten sposób podział ludzkości na kolektywistyczny, państwowocentryczny Wschód i indywidualistyczny, biznesocentryczny Zachód.
Powiedzmy, że system został z powodzeniem przebudowany; że Ministerstwa Sensu Życia działają sprawnie w każdym państwie i że rozwiązaliśmy paradoks finansowania konsumpcji i produkcji w świecie bez pracy. Czy nie będzie to nadal jedynie ucieczką od wyzwania znacznie bardziej podstawowego? Czy nie podążamy tu starą drogą zajmowania człowieka – odrywania go od niego samego – zagłuszania bycia „ja”?
Ale może nie ma wyjścia; może wszyscy ci filozofowie, pisarze, myśliciele grzęźli w błędzie; może człowiek jako gatunek nie jest zdolny uprawiać nudy na tę modłę: oddając się czystemu byciu zamiast celowemu działaniu w materii; może jest to dlań z gruntu n i e n a t u r a l n e.
Lecz człowiek w naturze nie pracował. Prawie wszystko, co my rozumiemy przez „pracę”, pojawiło się w dziejach ludzkości dopiero w wyniku rewolucji agrarnej, po przejściu na osiadły i farmerski tryb życia, czyli w neolicie, około dziesięciu tysięcy lat temu. Wcześniej, przez sto–dwieście tysięcy