Vera. Anne Swärd
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Vera - Anne Swärd страница 7
Nie podobało im się, że tam byłam, i dawali to wyraźnie do zrozumienia, kiedy Ivan zostawiał mnie samą. Szczególnie kiedy widzieli, że wykonuję prace, za które chętnie sami wzięliby parę groszy. Kiedy rąbałam drwa, stali i patrzyli prowokująco. Ale akurat rąbać drwa potrafiłam. Czasem miałam wrażenie, że przychodzili po prostu po to, żeby na mnie popatrzeć. Nie proponowali, że mi pomogą, ale ja też nie prosiłam ich o pomoc. Im cięższa praca, tym lepiej, poza tym praca na dworze była pretekstem, żeby nie wchodzić do środka. Nie chciałam tego, ale w końcu jednak musiałam. Nie znałam się na prowadzeniu gospodarstwa w sposób, do jakiego przywykł Ivan. Jak długo uda mi się ukryć, że nie jestem w stanie sprostać jego oczekiwaniom? Wyprasowanie koszuli było sztuką, której nigdy nie opanowałam, a gotowanie w moim poprzednim życiu ograniczało się do gotowania rzepy. Pomyślałam, że moje siostry uśmiałyby się na samą myśl, że miałabym zajmować się kuchnią, chodzić w fartuchu i z ułożonymi włosami. Ivan nie mógł wybrać kogoś mniej przydatnego, co zresztą wkrótce stało się krępująco widoczne. „Co nas dzisiaj czeka?” – pytał nie przed posiłkiem, ale po tym, kiedy podałam mu danie, coś bliżej nieokreślonego, co miało być jego obiadem. Zapach przypalonych potraw utrzymywał się cały czas w powietrzu i cały czas bałam się, że w końcu będzie miał mnie dosyć. Jedyny powód, dla którego zgodziłam się na takie bezsensowne rozwiązanie, był taki, że nie miałam się gdzie podziać. Umowa była na czas ograniczony, ale zawsze był to krok do przodu. Wracać nie miałam dokąd.
Ivan przyjmował moje kuchenne niepowodzenia z zaskakującym spokojem, jakby już szykował dla mnie inne miejsce. Ale tak czy inaczej moje dni u niego były policzone. Lada chwila dowie się, co przed nim ukryłam.
Uznałam, że równie dobrze mogę mu to powiedzieć sama, zanim się domyśli. Wybrałam moment, kiedy akurat rąbałam drwa. Jeśli sama będziesz rąbać drwa na opał, będą grzały cię dwa razy bardziej, mawiała moja mama, wręczając siekierę którejś z nas, jej córek. Póki człowiek pracował, nie marzł, niezależnie od tego, jak dużo śniegu było wokół domu w górach. Ale teraz było lato, a ja stałam w drewutni Ivana i rąbałam drwa, włosy miałam zmierzwione, plecy mokre od potu. Ivan lubił mi się wtedy przypatrywać, jakby go to bawiło. Nawet jeśli czasem dawał mi do zrozumienia, że powinnam uważać. Przyszło mi do głowy, że rąbanie drwa mogło rozwiązać problem, jednak na razie tak się nie stało. Więc postanowiłam wyjawić mu swoją tajemnicę. Byłam przekonana, że będzie mnie to kosztować utratę pracy, mojego jedynego stałego punktu w życiu. Ale jeśli się przyznam, zanim sam się tego domyśli, to może nie pozbędzie się mnie tak szybko.
Stał w wieczornym słońcu przed drewutnią, ubrany na wyjazd do miasta, chłodny, elegancki w płóciennych butach i olśniewająco białej koszuli, która przypominała, że przecież jest lekarzem. Wciąż jeszcze się wahałam. Ważyłam wszystkie za i przeciw, zanim między dwoma zamachnięciami się siekierą zdobyłam się na odwagę i postanowiłam ostrożnie podjąć temat. Czy mógłby mi pomóc? Uwolnić mnie od tego dziecka? „Ja po prostu nie mogę…” – wymamrotałam, nie mając odwagi na niego spojrzeć. Rozpołowiłam kolejną szczapę i poczułam, jak sukienka klei mi się do ciała. Ale przecież był lekarzem, to jego dziedzina. Na pewno wiele kobiet prosiło go o to samo, i to z błahszych powodów niż ten, który naprędce wymyśliłam.
Podszedł i wyjął mi z ręki siekierę. Jakby uznał mnie za nieobliczalną. „Jeśli je zachowasz…” – zaczął i urwał. Stał i przyglądał się siekierze, której właśnie mnie pozbawił. Powiesił ją na najwyższym haku, do którego wiedział, że nie sięgam, wyszedł na słońce, jakby chciał nabrać nieco dystansu do wszystkiego, zanim po chwili dokończył zdanie: „…to zajmę się wami obojgiem”. Obietnica tak wielka, że poczułam się oszołomiona. Ale najwyraźniej nie dla niego. Stał spokojny w swoich płóciennych butach, przekręcił złoty zegarek na nadgarstku, opaloną dłonią odgarnął do tyłu dobrze przystrzyżone kasztanowe włosy. Obietnica złożona ot tak sobie, zbyt piękna, by mogła być prawdziwa, powinnam była pomyśleć, ale ja oczami wyobraźni widziałam już, jak zostaję tu, w tym domu na wysokim piaskowym klifie. Oczywiście przenoszę się do sypialni Ivana, a w nogach małżeńskiego łoża stoi kołyska dziecka. Tego nie byłam co prawda do końca pewna, ale propozycja dotyczyła nas obojga, więc chyba jednak tak.
Drugiego scenariusza nie byłam w stanie sobie wyobrazić. Zupełnie inna przyszłość: zostaję sama, obca w obcym kraju, którego języka nie znam. Ivan był jak dotąd jedyną osobą, z którą mogłam się tu porozumieć. Teraz czekałam, aż powie coś więcej o tym, jak sobie to wyobraża. Ale on milczał, niczego nie powtórzył. Wygładził koszulę, która w lepkim wieczornym powietrzu zdążyła się już pomarszczyć na piersi, i najwyraźniej zamierzał ruszać dalej. Zrozumiałam, że jeśli się zawaham, wycofa propozycję. W tym układzie nie było miejsca na żadne wątpliwości. Odpowiedziałam skinieniem głowy.
Po tym, jak się „porozumieliśmy”, jak określił to Ivan, rozpoczął się nowy etap w naszych relacjach. Jeszcze tego samego wieczoru zabrał mnie nad brzeg, mimo późnej godziny wciąż jeszcze było widno. Szliśmy w milczeniu wzdłuż wody. „To najlepsza pora na poszukiwania, tuż po sztormie, kiedy fale wyrzucają je na brzeg” – powiedział. Ciała, pomyślałam, zanim pokazał mi, co miał na myśli. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś podobnego. Żeby sprawdzić, czy są prawdziwe, należało wziąć w zęby „płomienny kamień” koloru oczu Ivana i spróbować ugryźć. Powinien się lekko poddać. Były to krople żywicy sprzed dwudziestu milionów lat, pochodzące z lasów, które kiedyś rosły tu, gdzie dzisiaj jest morze. Podobno na dnie nadal zachowały się jego resztki. Ivan sam widywał, jak okoliczni chłopcy nurkowali w wodzie po zmroku. Szliśmy dalej skupieni, próbując bosymi stopami wyczuć cenne kamyki ukryte wśród wodorostów i chmar much.
Nowe porządki zaczęły obowiązywać niemal od zaraz. Z dnia na dzień miałam przestać robić wszystko to, co dotąd należało do moich obowiązków: nosić drwa, bielić prześcieradła, szorować podłogi, prać bieliznę, szykować posiłki. Nie dlatego, żeby w zamian spędzać więcej czasu z nim. To, że mnie chciał, nie oznaczało, że częściej się widywaliśmy. Tylko teraz nie wypadało, żebym wykonywała prace fizyczne. Przedtem byłam wolna, chociaż ciągle zajęta pracą, teraz stałam się jego i byłam bezrobotna. Nie wolno mi było ruszyć palcem, ani samej o sobie decydować. Posłano po Vannę, należącą do jego drugiego życia. Przybyła z daleka, ponieważ nie radziłam sobie w kuchni, podobnie jak nie radziłam sobie z prowadzeniem tego niewielkiego letniego gospodarstwa. Tak więc pojawiła się i zajęła moje miejsce, które tak naprawdę zawsze było jej miejscem. Była cieniem Ivana i jego prawą ręką. Ma łagodną, otwartą twarz, pomyślałam, kiedy zobaczyłam, jak wysiada z pociągu. Ale był w niej też upór. W jej szerokich ustach, dumnym karku, nawet w sposobie, w jaki brała się pod boki, czy kiedy rozmawiając z Ivanem, nagle wyglądała przez okno. Nie było wątpliwości, że zrobi to, czego od niej oczekiwał, ale po swojemu.
Zostałam osadzona w niewidzialnym więzieniu bezczynności. Herbatki, pasjanse, hafty i odpoczynek. To miało służyć dziecku, ale ja nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zdarzały się dni, kiedy miałam wrażenie, że wymuszona bierność doprowadzi mnie do szaleństwa. Nigdy w całym swoim życiu nie byłam bezczynna, więc teraz nie wiedziałam, jak się zachować. Wieczorami gdzieś z głębi domu dochodziły mnie odgłosy Vanny. Wolałabym być z nią. Słyszałam, jak krząta się po pokojach, zajmując się praktycznymi rzeczami. Zadania wymagające nieco trudu czynią życie prawdziwym, uspokajają nas, a kiedy kładziemy się spać, czujemy je w całym ciele.