Krwawa Róża. Nicholas Eames
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 14
– Agani!
Pam poczuła zdziwienie, że słyszy głos przywoływaczki pomimo tumultu odbijającego się stukrotnym echem od ścian kanionu. Tuszowiedźma padła na kolana, pochyliła się mocno i zaczęła rozgrzebywać dłońmi ziemię. Zgarbiła się, jakby nagle przybyło jej lat, a potem… potem coś zaczęło wyrastać z jej ciała.
Co, u licha… Pam odstawiła kufel na parapet, ponieważ ręce tak jej drżały, że opryskała się piwem.
Segmentowe nogi wbiły się w grunt, gdy z ciała przywoływaczki wyłoniło się czarne jak węgiel drzewo. Po sekundzie miało rozmiary dorodnego byczka, później brumalskiego mamuta, aż w końcu osiągnęło połowę wzrostu cyklopa.
Brune nie ruszył się na razie z miejsca. Stał ze spuszczoną głową i chyba mamrotał coś do siebie, przestępując z nogi na nogę. W pewnym momencie jednak ściągnął bliźniaczą glewię z pleców i oparł ją jednym z ostrzy o ziemię. W końcu zerwał się do biegu i pognał za Różą i Bezchmurnym. Potknął się, lecz nie upadł; pędził dalej przed siebie na czworakach jak zwierzę.
– Tylko nie to… – jęknął Roderyk zza obłoku wydmuchiwanego dymu.
Szaman ulegał przemianie. Nogi mu pęczniały, rozrywając spodnie. Włosy na rękach gęstniały w brązowawą sierść, sięgając coraz dalej, na ramiona, a potem plecy. Nos zwiększał rozmiary, zmieniając się w czarny pysk. U dłoni i stóp wyrastały żółte pazury…
Pam aż podskoczyła z podniecenia.
– To niedźwiedź! – krzyknęła.
Brune zaryczał. Z początku był to odgłos głośniejszy od grzmotu, przetoczył się setnym echem pomiędzy ścianami kanionu, ale zaraz zaczął słabnąć, cichnąć, cienieć i wkrótce brzmiał jak skomlenie głodnego szczenięcia. Ciało szamana także się skurczyło do rozmiarów psa.
Bardzo małego psa.
Albo przekarmionego kota.
Zaskoczona takim obrotem sprawy Pam zmarszczyła brwi.
– On jest… małym misiem?
Wąwóz zadrżał od kpin i śmiechu. Brune zatrzymał się, jakby zdjęty strachem, po czym ukrył twarz za miniaturowymi pazurkami. Kilku stojących za Pam najemników także zarechotało. Branigan prychnął prosto w piwną pianę.
Roderyk zaklął pod nosem, pośpiesznie krzesząc ogień.
– Czasami go to przerasta – wyjaśnił, machając ręką, by jak najszybciej rozproszyć wydmuchnięty dym. – Im większy tłum, tym mniejszy niedźwiedź.
– Zaczyna się – wtrącił Branigan, kierując uwagę rozmawiających na arenę.
Cyklop wymierzył niezdarnego kopniaka w stronę nadbiegającej Róży. Ominęła jego nogę, wykonując zwinny piruet, a potem wyskoczyła wysoko i wbiła jedną klingę w łydkę bestii. Wykorzystała tę broń jak podporę, by podciągnąć się wyżej i wbić drugi bułat. Pam przypuszczała, iż po latach niewoli cyklop uodpornił się na zadawany mu ból bądź zawsze miał tak grubą skórę, że w ogóle niczego nie odczuwał, w każdym razie obrócił się tylko, zaskoczony nagłym zniknięciem przeciwniczki, która tymczasem wspinała się zwinnie po jego kończynie.
Cora pozostała w pozycji, którą przyjęła przed przywołaniem, lecz stwór, który wyłonił się z jej ciała, rozprostował szkieletowe członki. Nad pomarszczonym pniem pojawiła się twarz, a z jej ust dobiegł skowyt – trudno powiedzieć: wściekłości czy agonii. Zaraz po nim dał się słyszeć szmer pięćdziesięciu tysięcy wstrzymywanych oddechów na widok rozłożystej korony, która zajęła się błękitnymi płomieniami. Stwór oddalił się od Cory, krocząc na pękach korzeni przypominających odnóża chrząszcza. Przy każdym chwiejnym kroku z góry sypały się setki płonących liści.
Pam odwróciła się do Roderyka.
– Co to jest?
Promotor najpierw wydmuchnął dym, a potem spojrzał na nią z politowaniem.
– Oczu nie masz? To drzewo z płonącą koroną.
Róża wspięła się na nogę cyklopa, Bezchmurny zaś zajął miejsce na wprost niego, aby wystawić się na kolejny atak. Potwór próbował go rozdeptać, lecz druin, który nadal nie dobył broni, uniknął morderczego ciosu, wykonując prosty unik, zupełnie jak pielgrzym, który na polnej drodze ustępuje zaprzęgowi rolnika. Gdy cyklop ponowił atak, tym razem drugą nogą, Bezchmurny znów nienerwowo uskoczył.
W końcu Madrygał opuścił pochwę. Wąska klinga zaśpiewała w dłoniach druina, opadając na trzy z palców giganta i odcinając je kompletnie.
Pam pochyliła się do ucha wujka, by przekrzyczeć wrzaski tłumu.
– Szybki jest!
Branigan przestał bić brawo tylko dlatego, że potrzebował palców, by zagwizdać. Potem pacnął się otwartą dłonią w skroń.
– To prekognicja.
– Pre co?
– Króliki umieją przewidywać przyszłość – wyjaśnił, używając slangowego określenia na druinów, które z pewnością nie spodobałoby się Bezchmurnemu. – Wiedzą, co zaraz się wydarzy albo co może się wydarzyć, zanim to się wydarzy.
Uznawszy, że Branigan bredzi po pijaku, Pam odwróciła się do Roderyka.
– To prawda?
Promotor zbył ją wzruszeniem ramion.
– Mniej więcej.
Bezchmurny okrążał tymczasem bestię wolnym krokiem. Madrygała trzymał nad głową, gotów do wyprowadzenia następnego ciosu. Cyklop śledził go uważnym spojrzeniem. Sącząca się z jego pyska krew ściekała po wydatnym brzuszysku i paskudziła już wystarczająco brudną przepaskę biodrową.
Róża musiała trafić w jakiś nerw na jego dupie, ponieważ zaryczał nagle i zamachnął się wielką łapą, by ją z siebie strząsnąć. Uniknęła uderzenia, chwytając się rękojeści wbitej broni jak wspinacz, który zawisa nad przepaścią. Znajdowała się już co najmniej dwadzieścia stóp nad areną. Upadek z tej wysokości nie powinien jej zabić, ale oszołomiłby ją na pewno, a przez to naraził na przypadkową śmierć przez rozdeptanie.
Bezchmurny, próbując ponownie skupić na sobie uwagę cyklopa, wyprowadził cięcie na wysokości kostki. Okazało się płytkie, klinga odbiła się od kości, ale gdy cyklop zareagował, druin śmignął mu zwinnie pomiędzy nogami.
Gdy Róża dotarła na wysokość pasa, cisnęła oba bułaty na ziemię. Czepiając się fałd przepaski biodrowej, wspięła się jeszcze wyżej, na plecy pochylonego mocno cyklopa, który nadal próbował rozdeptać druina. Wzdłuż kręgosłupa potwora biegło pasemko niebieskich włosów, po którym najemniczka wspinała się z zaskakującą zręcznością.
Znajdujący