Krwawa Róża. Nicholas Eames
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 15
W tym momencie cała widownia wstrzymała oddech. Cyklop wydał z siebie charkotliwy ryk i ruszył w stronę powalonego przeciwnika.
Roderyk wyciągnął fajkę spomiędzy zębów.
– Niedobrze… – mruknął z rezygnacją charakteryzującą człowieka, który widzi, jak pies sąsiada przykuca na jego wypielęgnowanym trawniku.
Pam odwróciła się do wujka.
– Ten potwór go nie zabije, prawda? Oni mu na to nie pozwolą.
– Jacy oni? – zapytał Branigan, potrząsając głową.
Wskazała kordon zbrojnych pilnujących obu wylotów kanionu na wypadek, gdyby któraś z walczących bestii próbowała się wydostać na wolność. Żaden z nich nie palił się, by nieść pomoc Bezchmurnemu. Pam miała poważne wątpliwości, czy choć jeden podjąłby walkę, gdyby potwór na nich ruszył.
W tym momencie płonący twór Cory zwarł się z cyklopem. Jeden z konarów cisnął chmurę płonących liści na przeciwnika, ale te odbijały się od poznaczonej bliznami skóry jak iskry od stalowej płyty.
Tuszowiedźma podniosła się niepewnie, twarz miała bladą, przepocone włosy lepiły się do jej czoła i skroni. Pam zauważyła, że klatka piersiowa Cory unosi się, jakby dla zaczerpnięcia tchu…
Gdy wypuściła powietrze z płuc, przez koronę przywołanego przez nią upiornego drzewa przedarł się prawdziwy wicher. Porwał wszystkie liście i cisnął nimi prosto w głowę cyklopa. Chmura płonących os żądliła bez opamiętania, zwęglając się w locie, lecz potwór zdążył zacisnąć masywną powiekę, chroniąc w ten sposób przed ogniem jedyne wyłupiaste oko.
Cyklop odłożył dobicie Bezchmurnego na później, by zająć się bardziej realnym zagrożeniem. Obie bestie zwarły się na moment, lecz jednooki był znacznie masywniejszy, a co za tym idzie – silniejszy, z łatwością uniósł więc pozbawione liści drzewo i uderzył nim z rozmachem o ziemię, jakby było gigantyczną maczugą. Twór Cory rozprysł się na drzazgi i zniknął, ulatując pasemkami czarnego dymu.
Tuszowiedźma padła ponownie na kolana, a cyklop podjął przerwany marsz ku nieprzytomnemu druinowi.
Uczepiona jego grzbietu Róża mało co widziała. Jeśli nawet domyśliła się z reakcji tłumu, że twór Cory przestał istnieć, a Bezchmurny czeka już tylko na śmierć, nie mogła nic uczynić.
Tak samo jak ja, pomyślała Pam tuż przed tym, zanim podskoczyła, gdy wujek Branigan położył jej dłoń na ramieniu.
– Lepiej odwróć głowę, mała. To nie będzie przyjemny widok.
Odwróć głowę…
Tak zrobiła. I zobaczyła coś, co znajdowało się w głębi pomieszczenia.
Kawałek drewna i parę łokci sznurka, instrument, który tylko czekał, by ktoś go złapał i na nim zagrał. Pam usłyszała, jak szepcze jej imię głosem, który z trudem kojarzyła z przeszłości. Nagle poczuła nieodpartą chęć pochwycenia go w dłonie. Zapragnęła przekonać się na własne uszy, jak brzmi.
Odskoczyła od okna, przepchnęła się przez tłum najemników stojących za jej plecami. Branigan uznał zapewne, że biegnie, by zwymiotować albo za wszelką cenę oszczędzić sobie widoku miażdżonego na papkę druina. Właściwie Pam nie miała bladego pojęcia, co robi, uznała jednak, że lepiej zrobić cokolwiek, niż poddać się bezradności.
Potem przeprosi tego, kto zostawił swój łuk bez opieki.
Zrzuciła z ramienia lutnię matki, zastępując Hiraeth niemal pustym kołczanem. Moment później wybiegła, mijając zaskoczonych strażników przy drzwiach zbrojowni, i pognała w dół rampy.
Ryk tłumu uderzył w nią z taką mocą, jakby dźwięk uzyskał właściwości stali. Zewsząd napierał ryk, jakiego w życiu nie słyszała. Kołczan obijał się boleśnie o jej bok, sięgnęła więc na ślepo po strzałę i odrzuciła resztę, gnając przez arenę tak szybko, jakby miała na plecach całą sforę ogarów Odszczepieńca.
Już jej brakowało tchu. Serce chciało wyrwać się z piersi. Oczy zaszły mgłą. Dostrzegała tylko fragmenty otaczającej ją rzeczywistości. Klęczącą Corę, jej szeroko rozwarte oczy obserwujące śmigającą obok dziewczynę, Bezchmurnego próbującego się niezdarnie podnieść, po tym jak mały miś zaczął go lizać po twarzy…
Następnie podniosła wzrok wyżej i jeszcze wyżej, aż nagle spojrzała prosto w olbrzymie czarne oko cyklopa.
W tym momencie poczuła, że kolana zaczynają jej drżeć. Instynkt kazał jej się obrócić na pięcie i zmykać ile sił w nogach. Potwór ryczał na nią – brzmiało to jak skarga zdemenciałej owcy o rozmiarach zamku – ale Pam ledwie słyszała ten dźwięk przez swój urywany oddech i wrzask dziesiątek tysięcy gardeł odbijający się echem od ścian kanionu.
Cyklop szybko doszedł do wniosku, że uzbrojona w łuk kobieta nie stanowi dla niego wielkiego zagrożenia, odwrócił się wolno i postąpił w stronę leżącego druina. Jeszcze jeden ruch nogi i Bezchmurny straci życie.
Teraz, odezwał się głos w głowie Pam.
Wyhamowała, nałożyła strzałę na cięciwę. Za pierwszym razem nie zdołała napiąć łuku, ponieważ był o wiele większy od tego, na którym ćwiczyła z Terą. Spróbowała więc ponownie, zaciskając zęby przy dociąganiu cięciwy do policzka.
Słońce świeciło jej w oczy, tak że musiała zmrużyć powieki, by odzyskać ostrość widzenia. Wymierzyła w jedyny cel, jaki przyszedł jej do głowy, ponieważ gdy walczy się z jednookim wrogiem, trzeba być skończonym durniem, żeby nie wiedzieć, co zrobić.
Kątem oka zauważyła, że Róża dotarła właśnie na ramię giganta. Najemniczka wyciągnęła dłoń, runy na rękawicy zapłonęły błękitem – i bułat pomknął ku jej wyprostowanym palcom.
Pam wstrzymała oddech, próbując z całych sił powstrzymać drżenie. Mięśnie jej ramion płonęły żywym ogniem. Czuła układającą się w palcach strzałę, sokoła rwącego się do polowania.
Pozwoliła mu pofrunąć.
Rozdział siódmy
WIDOK ZE WZGÓRZA
Budząc się, Pam wciąż słyszała ryki dobiegające z areny. W głowie czuła łupanie, szczęka bolała ją tak, jakby dostała w nią pięścią. Wspomnienia wracały powoli, urywki niewyraźnych obrazów przepływały przed jej oczami niczym zwłoki przemykające pod lodem pokrywającym zamarznięte jezioro. Widziała padającego cyklopa, jego czaszkę, która rozprysła się przy zderzeniu z ziemią jak przejrzała tykwa. Zobaczyła krew – dużo krwi – i wtedy zemdlała na oczach pięćdziesięciu tysięcy ludzi.
Teraz próbowała odgadnąć, gdzie się znajduje.
Na moment ogarnął ją lęk, że wszystko