Krwawa Róża. Nicholas Eames
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 23
– Wybaczamy – odparł Roderyk. – A teraz spierdalaj.
– Rod! – Głos Brune’a zabrzmiał jak odległy grom.
– Wybacz, kochana – wymamrotał promotor, po czym zmusił się do bladego uśmiechu. – Czego ci trzeba? Autografu? Przyniosłaś może pióro? A pergamin? Jeśli szukasz zabawy, obawiam się, żeś nieco za chuda jak na gust Brune’a i za płaczliwa jak dla mnie. Chyba że marzy ci się ta oto dziewka. – Wskazał na Pam.
Kobieta odpięła od pasa sporą sakiewkę i rzuciła ją na blat. W środku coś głośno zabrzęczało.
Roderyk zastrzygł uszami na ten dźwięk.
– Idziemy do ciebie czy do mnie? – zapytał.
Kobieta zignorowała go, wbijając wzrok w szamana Baśni.
– Błagam, potrzebujemy waszej pomocy. Moja wioska leży na południe stąd. Zostaliśmy zaatakowani!
Brune odgarnął włosy z uszu.
– Zaatakowani? Przez kogo?
– Przez naszego psa. On kompletnie oszalał!
Szaman zmierzył ją sceptycznym spojrzeniem.
– Chcesz, żebyśmy zabili twojego psa?
– On już nie żyje! – wydarła się kobiecina. – Stado grilli dopadło go dwa dni temu i ogryzło biedaka do kości! Pochowaliśmy go na podwórzu, zmówiliśmy modlitwy do Pana Lata i czuwaliśmy przez całą noc przy grobie…
– Czuwaliście przy grobie psa? – wybełkotał Roderyk.
– Ale on wrócił – lamentowała dalej kobieta. – Rozwalił trumienkę w drzazgi i wykopał się z grobu!
– Trumienkę? Dla psa? – Promotor rozejrzał się wokół, szczerząc zęby. – To jakiś żart? Cora was do tego namówiła?
– Wybił nam konie, potem świnie, a na koniec zabrał się do sąsiadki, Mary.
– Czy ją… też zabił? – Brune wydawał się szczerze przejęty.
– Biedna Mary zdołała mu się wyrwać – odparła kobieta – ale po ćmoku potknęła się o rozkopany grób i skręciła kark.
Roderyk parsknął, zanim zdążył przesłonić usta dłonią.
– Przepraszam – bąknął, gdy kobieta i szaman zmierzyli go ostrymi spojrzeniami. – Mów dalej, proszę – zachęcił. – Ten twój pies…
– Feniks.
Satyr znów zdusił śmiech, choć nie do końca mu się to udało, a potem odszedł od stołu. Pam usłyszała zza pleców jego dziki rechot.
– Jakby tego było mało, Mary też powróciła – dodała kobieta – tyle że przemieniona w jakiegoś diabła! Mąż przywalił jej łopatą, odrywając prawie całą szczękę, a ona nadal za nim lazła. Zdołaliśmy ją zamknąć, więc sterczy teraz i gapi się na nas tymi ślepiami, w których płonie biały ogień. Nie możemy…
– Zaraz – uciszył ją szaman, unosząc dłoń. – Twierdzisz, że w jej oczach płonie biały ogień? W ślepiach psa także? – Kobiecina przytaknęła pośpiesznie, a wtedy Brune przesunął sakiewkę w jej stronę. – Zabieraj pieniądze – powiedział. – Nie trzeba ci najemników, tylko kilku silnych mężczyzn. Każ im przetrząsnąć chałupy w waszej wiosce. Niech szukają dziwnych rysunków nakreślonych kredą, świec, kościstych staruchów w czarnych szatach.
Kobieta pociągnęła nosem.
– Ale dlaczego?
– Ponieważ to nie Mary ani Feniks są waszym problemem, tylko nekruś, który osiedlił się gdzieś w pobliżu.
– Co?
– Nekromanta – uściślił Brune, ale i to niewiele powiedziało jego rozmówczyni. – Taki czarownik, który używa czarnej magii – wyjaśnił, na co kobieta nakreśliła szybko na piersi znak koła. – Możecie też uciąć głowę tej Mary i spalić ją. To samo dotyczy psa. Ale najlepiej będzie, jeśli poszukacie tego, kto odpowiada za ich przywrócenie. Znajdźcie go, zabijcie i po problemie.
Kobieta zgarnęła sakiewkę i przytuliła ją do piersi.
– Jeśli zabijemy tego neckermana…
– Nekromantę.
– …to Mary i Feniks spoczną w spokoju? Na dobre?
– Na dobre – przytaknął szaman. – Marionetka nie może tańczyć, jeśli nikt nie pociąga za sznurki.
Kobiecina podziękowała mu wylewnie, po czym się oddaliła.
Roderyk wrócił chwilę później, przynosząc kubki czegoś, co zwano kukurydzianką. Było ciemne jak kawa, gęste jak syrop i pachniało słodyczą.
– Cóż to takiego? – zapytała Pam, zerkając w czarne lustro kubka.
– Fantryjski rum, nierafinowany cukier… Na południu piją to jak wodę. – Satyr odsunął kapelusz z oczu. – Nie kosztowałaś tego jeszcze? Można powiedzieć, że matka wychowała mnie na tym napitku.
– Jaka była twoja matka? – zainteresowała się dziewczyna.
Roderyk poskubał spiczastą bródkę.
– Podobna do mnie, jak sądzę, tylko rogi miała większe, nogi bardziej owłosione i bardziej capiło jej z ust. Aha, i jeszcze potrafiła śpiewać jak napalona syrena.
– Moja też – przyznała Pam, a potem, ponieważ była już podchmielona, co dodawało jej śmiałości, a satyr mówił o matce w czasie przeszłym, nie teraźniejszym, odważyła się zadać kolejne pytanie. – Jak zginęła?
– Potwory ją zabiły.
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
– Potwory? – Sama do wczorajszego dnia zaliczała satyrów do tej kategorii, była więc ciekawa, kim są zdaniem Roderyka.
– Raga. Mówi ci to coś? – zapytał, zamiast odpowiedzieć.
Owszem, mówiło. W końcu nie na darmo kręciła się po targowisku potworów w Ardburgu.
– To coś w rodzaju wielkich ludzi kotów.
– Mniej więcej. Cóż, stado takich bestii zabiło moich rodziców, ponieważ nie chcieli się przyłączyć do hordy z Wyldu.
Pam pomyślała o osobniku tej rasy widzianym na targowisku. Został zniewolony, a mimo to szczerzył się do niej przez kraty. „Hej, dziecko!”, zawołał. „Ilu koboldów