Krwawa Róża. Nicholas Eames
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 24
Brune przyszedł ostatni. Oczy miał podkrążone, jakby ktoś mu je popodbijał, a na ustach szkarłatną pręgę, która – Pam miała taką nadzieję – była pozostałością po czyimś makijażu. Na brudne ciuchy narzucił luźny skórzany kubrak i kiedy wtaczał się do pomieszczenia zbrojowni, podpierał się glewią jak laską.
Cora uniosła przekłutą kością brew.
– Ciężka noc, Brune?
– Brutalna nawet – wycharczał.
– To na pewno twoje odzienie?
– Teraz już tak.
– A gdzie masz drugi but? – zainteresowała się Pam.
Brune poruszył nerwowo palcami bosej stopy.
– Tam, gdzie go zostawiłem – odparł obronnym tonem. – Czy ktoś ma może…
– Łap! – Roderyk podał mu bukłak, który szaman błyskawicznie opróżnił, po czym otarłszy usta wierzchem dłoni, raźniej spojrzał na świat.
– Co się stało? – zapytała Róża, westchnąwszy głośno.
Szaman podrapał się po brodzie. W jego oczach pojawił się nawiedzony blask, który przemknął jak chmura przez tarczę księżyca.
– Nie pamiętam.
– Skrzywdziłeś kogoś? – zaciekawił się Bezchmurny, nie odrywając wzroku od kamiennej monety, którą obracał w palcach.
– Nie… nie pamiętam – powtórzył vargyr z taką miną, jakby zaraz miał się rozpłakać. – Aczkolwiek nie sądzę.
Róża przygryzła dolną wargę jak hazardzistka, która zastanawia się, co lepiej obstawić: gniew czy współczucie.
– Oszczędzaj się dzisiaj – poradziła. – Jestem pewna, że reszta z nas da sobie radę. Chmura? Cora?
– Damy radę – zapewnił druin.
Tuszowiedźma trąciła szamana w żebra, ale delikatnie.
– Zatem będzie jak zwykle?
Brune zmusił się do pokornego uśmiechu.
– Dzięki – mruknął, po czym jeszcze cichszym głosem dodał, rzucając gdzieś w przestrzeń: – Przepraszam.
– Nie ma za co – powiedziała Róża. – A teraz wybijmy potwory, zadowólmy ludzi i spieprzajmy stąd w podskokach.
– Dopiero co przyjechaliście – odezwała się kobieta zstępująca po schodach – i już kombinujecie, jak się stąd ulotnić!
Opatulona w drogie futra zarządczyni Histerium miała srogą minę. Włosy, splecione w gruby warkocz, sięgały jej aż do pasa. Na udzie w ozdobionej klejnotami pochwie spoczywał krótki miecz, a polerowane stalowe obręcze, które zdobiły ramiona, były powszechnymi wśród kaskarskiej szlachty symbolami dumy i bogactwa.
Róża odpowiedziała uśmiechem, który nie sięgnął jednak jej oczu.
– Witaj, Jeka.
– Krwawa Róża… – Kobiety uścisnęły sobie przedramiona. – Cieszę się, że przyjechałaś. Zastanawiałam się, czy nie zerwiesz kontraktu i nie wyruszysz przeciw hordzie razem z resztą najemników północy.
– Zobaczysz jedną hordę, to jakbyś widziała je wszystkie – ucięła najemniczka. – A Baśń nigdy nie łamie danego słowa.
Jeka pochyliła głowę.
– Miło mi to słyszeć.
Bezchmurny zerknął w stronę uchylonych wrót prowadzących na arenę.
– Kto tam teraz jest?
– Faceci bez hełmów – odparła zarządczyni.
– Tyle to sami widzimy – zaśmiała się Cora. – Jemu chodziło o to, jak nazywa się ta grupa.
– Faceci Bez Hełmów – powtórzyła Jeka. – To naprawdę gówniana nazwa, ale co zrobić, skoro zdecydowali się ją przyjąć.
Pam podeszła krok bliżej wrót areny. Ujrzała za nimi trzech mężczyzn walczących z sinu – gibkimi, lisowatymi stworzeniami uzbrojonymi w drewniane pałki. Czwarty z najemników leżał na ziemi, krwawiąc obficie po tym, jak – o ironio – został zdzielony w łeb. Na oczach dziewczyny jeden z sinu sparował atak mieczem, po czym wgryzł się w nadgarstek przeciwnika.
– Zostaną Facetami Bez Dłoni, jeśli tak dalej pójdzie – zażartował Bezchmurny, co Cora skwitowała aprobującym chichotem.
Jeka także podeszła do bramy, by rzucić okiem na walkę.
– Pieprzeni amatorzy – zaklęła. Pam zakładała, że uwaga ta dotyczy najemników, których bestie zagnały już pod przeciwległą ścianę areny. – Na Czwórcę Świętą! Dobrze, że kazałam odurzyć te kreatury, gdyby nie to, byłoby już po nich.
Pam spojrzała z niedowierzaniem na zarządczynię.
– Odurzyłaś je?
– A jakże – przyznała Jeka, jakby się tego wcale nie wstydziła. – Te gagatki bez hełmów to dupy, nie najemnicy. Są zbyt zieloni, by stoczyć prawdziwą walkę, w przeciwnym razie pomaszerowaliby na zachód z całą resztą grup.
– Nie z całą – poprawiła ją półgłosem Cora.
– Dlatego dodałam sinu co nieco do porannych jaj – kontynuowała Jeka – choć wygląda na to, że powinnam była podwoić dawkę. No proszę.
Jeden z sinu się zachwiał, a potem chwycił się pazurzastą łapką za głowę. Stojący najbliżej niego najemnik wykorzystał okazję i natychmiast wpakował sztych miecza w trzewia oszołomionego stworzenia. Lisek padł jak ścięty, co rozwścieczyło jego partnera, który zaatakował ze zdwojoną wściekłością, mimo że i w jego żyłach płynęła trucizna.
Tłum widzów zdawał się nie dostrzegać nagłej niemocy futrzaka. Ludzie przyszli tutaj, by zobaczyć triumf grupy i śmierć bestii. Pragnęli krwi i właśnie ją dostali.
– Często to robisz? – zapytała Pam. – Mówię o odurzaniu potworów.
Zarządczyni