Krwawa Róża. Nicholas Eames
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 28
Wybrany przez dziewczynę klocek został uwolniony. Umieściła go na szczycie i odetchnęła z ulgą, widząc, że wieża przestaje się chwiać.
Widziała kiedyś pozostałości golema, gdy poszła z matką w lasy otaczające Ardburg. Masywny konstrukt leżał pomiędzy drzewami, niemal cały pokryty mchem. Druińskie runy, służące mu ongiś za oczy, były martwe, a w jego ustach jakiś ptak uwił sobie gniazdo.
– Walczyłeś kiedyś z czymś takim? – zapytała, gdy Brune zastanawiał się nad kolejnym ruchem.
Szaman zaprzeczył zdecydowanym ruchem głowy.
– Trafiliśmy raz na wciąż działającego. Wyrwał się spod runicznej kontroli. Szalał, zabijając każdego i niszcząc wszystko wokół. Bezchmurny zdołał jednak nad nim zapanować. Wyrzezał kilka symboli na kamiennym medalionie, a potem użył Madrygała, by wyciąć je na korpusie golema. Od tamtej pory konstrukt robił wszystko, co mu kazał.
– Skąd Bezchmurny wie tak dużo o golemach? – zainteresowała się Pam.
Brune usiłował wyjąć klocek znajdujący się niemal u podstawy wieży, ale całość zachwiała się zbyt mocno, zmienił więc zdanie.
– Wiesz, ja nie…
– Conth jest jego ojcem – wtrącił półgłosem Roderyk.
Satyr leżał na posłaniu za ich plecami, z nasuniętym na twarz kapeluszem i skrzyżowanymi kopytami.
– Myślałem, że powozisz! – żachnął się Brune zaskoczony jego obecnością w wozie.
– Ten wóz sam się powozi, praktycznie biorąc – zapewnił go promotor.
Pam była niemal pewna, że to nieprawda, ale ciekawość przeważyła w tym momencie nad rodzącymi się dopiero obawami.
– Conth jest ojcem Bezchmurnego? I nadal żyje?
Satyr uniósł kapelusz. Spod ronda buchnęły kłęby dymu, a dziewczyna zrobiła wielkie oczy, gdy dotarło do niej, że promotor pali w ten sposób fajkę.
– Z tego, co nam wiadomo, tak, ale nie utrzymuje z synem bliskich kontaktów. Wiesz, większość druinów nie ma w wielkim poważaniu istot, które nie należą do ich rasy. Woleliby, abyśmy pozostali ich niewolnikami. Gdyby więc dowiedział się, że jego potomek trzyma z nami czy że, bogowie brońcie, on i Róża…
Z głębi korytarza dobiegł głośny wrzask. Moment później ujrzeli rzeźnika Cory, nagiego z wyjątkiem kolczastej obroży i wiszącej z niej smyczy.
– Tego się tam nie wkłada, ty głupia dziwko! – ryknął, po czym zamarł, gdy ujrzał rogatego satyra usiłującego rozpędzić dym kapeluszem. Wyraz odrazy zniekształcił skądinąd przystojne oblicze masarza. – A ty czym, kurwa, jesteś?
Roderyk odpowiedział, nie wypuszczając fajki z zębów.
– Jestem tym, kto skopie ci kopytami dupę, jeśli natychmiast nie przeprosisz tej miłej damy.
Rzeźnik spojrzał na niego spode łba.
– Damy? To wytatuowane dziwadło o mało mnie nie zabiło! Człowieku, ona jest jakaś popieprzona. Pogięta jak miecz z trawy! A ty… – Skrzywił się z odrazą. – Ty jesteś pieprzonym potworem. Wracaj do Wyldu, gdzie twoje miejsce. Albo lepiej zgnij w celi łowcy, czekając, aż pojawi się jakiś najemnik i chrrr…
Chojrak obrócił się wokół własnej osi, pociągnięty przez smycz trzymaną ręką Cory. W drugiej dłoni Tuszowiedźma trzymała nóż masarza i właśnie przyciskała ostrze do skóry na szyi jego właściciela.
– Zapomniałeś swojej zabawki, piesku – rzuciła. – Przynieś ją pańci.
Nóż wbił się z głośnym klangiem w kredens stojący obok drzwi.
Rzeźnik pobiegł w tamtym kierunku, wspomagany solidnym kopnięciem Cory, która miała na sobie jedynie zakrwawiony fartuch zerwany z absztyfikanta. Widok ten, nie wiedzieć czemu, bardzo spodobał się Pam.
Facet wyskoczył z wozu, nie próbując nawet odzyskać noża. Miał płaski i w sumie niewielki tyłek, którego widok skłonił Pam do zastanowienia (nie pierwszy raz zresztą), co też kobiety widzą w nagich chłopach, że pozwalają im na siebie włazić.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a wieża, którą Pam i Brune budowali z takim mozołem, rozsypała się po całym stole.
Szaman spojrzał z wyrzutem na Corę, gdy ta podeszła i odebrała mu flaszkę wina ryżowego. Wydudlała je do końca, po czym odstawiła pustą butelkę pośrodku ruin warowni Conthy.
– Wygrałam – oświadczyła.
Rozdział dwunasty
KAMIEŃ I TRAKT
Branigan wyjaśnił kiedyś Pam, że każda miejscowość leżąca przy tak zwanym Trakcie Wschodnim jest sławna z jakiegoś powodu. Dwa dni później kawalkada wjechała do miasta o nazwie Strumień Rowana, znanej z największego w okolicy tartaku, który górował nad otaczającymi go chałupami niczym najprawdziwszy zamek. Tamtejszą arenę, zbitą rzecz jasna z bali i desek, nazywano Legowiskiem Drwala.
Przed Baśnią występ na niej dała ekipa podrostków tworzących grupę znaną jako Pięć Robaczywych Jabłek. Chłopcy dla rozgrzania widowni zmierzyli się z czwórką martwych gnolli. Jeśli wierzyć zapewnieniom zarządcy Legowiska, zombi z głowami hien zostały zabite podczas bitwy stoczonej trzy dni wcześniej, ale powstały z martwych, gdy w ich oczach zapłonął biały ogień. Plotki krążące po obozie Banitów sugerowały, że kaskarski nekromanta szaleje po całej północy: dawno zmarli przodkowie zaczynali się dobijać do drzwi grobowców, na cmentarzach pojawiały się rozkopane mogiły, a do tego wszędzie trwały masowe ekshumacje. Jak kraj długi i szeroki niezliczone kolumny gęstego czarnego dymu zasnuwały niebo.
Na rozkaz Róży promotor pchnął na wschód umyślnego, by ten powiadomił wszystkich zarządców aren, że Baśń aż do końca tej trasy będzie walczyć wyłącznie z żywymi przeciwnikami.
Gdy Pięć Robaczywych Jabłek rozprawiało się z gnollami, Pam zapytała Roderyka, dlaczego żadna grupa nie najmie się do oczyszczenia okolicy z tej plagi.
Satyr ściągnął kapelusz, by podrapać się po podstawie jednego z krętych rogów.
– Może dlatego, że wsioki nie zapłacą tyle, ile zarządcy – odparł. – Na arenie można zarobić więcej złota, a podczas bitwy z hordą zdobyć większą sławę niż w trakcie polowania na jakiegoś zdemenciałego speca od czarnej magii.
– A co z nami? – nie ustępowała dziewczyna. – To znaczy z Baśnią. Czy nasz kontrakt w Marchii Zguby jest ważniejszy niż pomoc tutejszej ludności?