Krwawa Róża. Nicholas Eames
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 20
Cora oderwała wzrok od książki.
– Ta tutaj, Penny, za cholerę nie umie gotować, ale dba o broń Brune’a jak żadna inna. Minionej nocy wypolerowała ją dokładnie.
Zanim szaman zdążył odpowiedzieć, w pomieszczeniu pojawił się ponownie Bezchmurny, a za nim weszła Róża. Liderka Baśni posłała kobiecie w prześcieradle blady uśmiech, po czym odwróciła się do Brune’a.
– Znasz zasady, żadnych gości z rana.
– Mój gość zniknął przed świtaniem – wtrąciła Tuszowiedźma – ale to grzeczna dziewczynka była.
Penny spojrzała błagalnie na Brune’a, jakby prosiła go o wstawiennictwo w swojej sprawie. On zaś zerknął w kierunku Róży opierającej się o ścianę jakby nigdy nic, potem zaś przeniósł wzrok na Penny i wzruszył ramionami.
– Zasady to zasady – wymamrotał.
Kobieta prychnęła wyniośle, po czym odwróciła się zamaszyście w stronę drzwi.
– Penny, twoje ciuchy! – zawołał za nią szaman.
– Odbiorę je następnej nocy – odpowiedziała, podciągając ukradzione prześcieradło nad kolana, kiedy omijała wciąż rzygającego satyra.
Bezchmurny podszedł tymczasem do Pam i podał jej długi, skórzany płaszcz barwy jesiennych liści.
– Przymierz – poprosił.
Skóra była szorstka i znoszona, poznaczona licznymi szramami i otarciami. W jednym miejscu wyglądała, jakby ją nadpalono albo polano czymś żrącym. Cuchnęła jak spalony las, przez co Pam niemal natychmiast doznała uczucia, że trzyma w ręce coś, co na pewno nie powinno należeć do niej.
– Śmiało – zachęcił ją druin.
Pozostali bardzo uważnie przyglądali się tej scenie. Brune miał taką minę, jakby nie dowierzał własnym oczom, a grymasu wykrzywiającego usta Cory w ogóle nie sposób było zinterpretować. Róża uśmiechała się, choć tylko półgębkiem; okno znajdujące się na przeciwległej ścianie rzucało na jej twarz snopy światła, ale oczy najemniczki pozostawały w cieniu.
Dziewczyna włożyła płaszcz. Był na nią nieco za szeroki w ramionach, miał też zbyt długie rękawy, a jego poły szorowały po podłodze, gdy obróciła się wokół własnej osi, jednakże poza tym zdawał się pasować. Właściwie leżał na niej jak ulał, od razu więc pomyślała, że fajnie by było, gdyby zobaczył ją teraz wujek Branigan albo Wierzba, a nawet Tiamax (w sumie to każdy, kogo znała dłużej niż dwa dni), ponieważ w tym bojowym druińskim odzieniu wyglądała jak, nie przymierzając, wojownicza poetka.
– Wcześniej należał do księcia Endlandu – wyjaśnił Bezchmurny.
Pam posłała mu zdziwione spojrzenie zarezerwowane wcześniej dla klientów Narożnika zamawiających napitki w obcych jej językach.
– Chyba żartujesz – wymamrotała. – Mówisz poważnie?
Długie uszy Bezchmurnego zafalowały twierdząco.
– Tak. Róża i ja znaleźliśmy go na polu bitwy pod Castią, razem z moim mieczem.
Książę Endlandu był złoczyńcą z tysiąca pieśni. Tak naprawdę zwał się Ostatni, ale nie było chyba dwóch bardów, którzy zgadzaliby się co do jego pochodzenia. Jedni twierdzili, że był synem Vespiana, tego, który rządził Starym Dominium przed jego upadkiem. Drudzy nazywali go Odszczepieńcem, co miało znaczyć, że druin ten należy do panteonu bogów Grandualu – i jest nikim innym, jak samym Synem Jesieni. Wspólny dla wszystkich utworów był fakt, że to on sześć lat temu wyprowadził z Wyldu gigantyczną hordę, która o mały włos zmiotłaby z powierzchni ziemi republikę Castii.
– Dlaczego sam go nie nosisz? – zapytała Pam.
– Ponieważ moje uszy wysłuchały już wystarczającej liczby inwektyw – odparł Bezchmurny. – Z powodu rebelii Ostatniego i zważywszy na fakt, że moja rasa zniewoliła waszą, ludzie odnoszą się do nas… powiedzmy, że wrogo.
– Krótko mówiąc, są kutasami – przetłumaczyła Róża.
– Mniejsza z tym. – Zbył ją machnięciem ręki. – Ubieranie się jak książę Endlandu byłoby w złym guście. Poza tym uratowałaś mi życie, Pam. Może więc ten płaszcz uratuje kiedyś ciebie. Skóra jest wciąż gruba, wzmocniona na piersi i plecach. Osłabi większość ciosów i przejmie prawie każde cięcie oprócz tych najgłębszych.
– Strzały nie powstrzyma – wtrąciła tonem znawcy Cora.
– Nie strasz dziewczyny – poprosił Brune.
Tuszowiedźma wyszczerzyła groźnie zęby.
– Ale ja uwielbiam straszyć dziewczynki.
Róża odepchnęła się od ściany.
– Czas ruszać – oświadczyła. – Musimy być w Leśnym Brodzie za niecałe dwa dni, a po drodze na wschód z pewnością trafimy na spore korki. Gdzie nasz woźnica?
Uwagę wszystkich przykuł odgłos kopyt. Roderyk wtoczył się przez drzwi, równocześnie ocierając usta i drapiąc się po porośniętej sierścią dupie.
– Czas wysłać ten cyrk w trasę – wybełkotał.
Bezchmurny zwiesił uszy, jak zwykł to robić, gdy się troskał.
– Dasz radę powozić, stary?
– Jasne! Potrzebuję jedynie… – wtoczył się do kuchni i zaczął przeglądać szafki – …łyżkę miodu, kubek soku pomarańczowego i butelkę białego wina, najlepiej agriańskiego. Zaraz, wciąż jeszcze mamy ranek? W takim razie rum będzie lepszy.
Pam odchrząknęła, starając się nie zerkać poniżej pasa satyra.
– Nie zapomniałeś o czymś? – zapytała.
Roderyk, który pochylał się właśnie nad pojemnikiem na lód, spojrzał na nią przekrwionymi ślepiami.
– Co? A, tak. Gdzie jest ten mój pieprzony kapelusz?
Wczesnym popołudniem jechali już traktem na wschód od Ardburga. Za Redutą Buntowników ciągnął korowód samozwańczych Banitów: mała armia fanów, pieszych i konnych, nie wspominając niewielkiego taboru przewożącego wszystko co istotne: od beczułek piwa i skrzyń z żywnością po żelazne piecyki i przenośną kuźnię, na wypadek gdyby Baśń zapragnęła świeżego chleba albo potrzebowała naprawić uszkodzony w walce oręż.
Pam wspięła się na dach, ściągnęła