Krwawa Róża. Nicholas Eames
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krwawa Róża - Nicholas Eames страница 33
– Owszem. Dziewczyna ma na imię Wren.
– Jest druinką?
– Sylfidą. I nie, nie posiada długich uszu, jeśli chcesz wiedzieć.
– Co to jest sylfida?
– Sylfidy rodzą się, gdy druiński mężczyzna zapłodni ludzką kobietę. Druinki, na swoje szczęście, mogą zajść w ciążę tylko raz i zawsze rodzą dzieci swojej rasy.
Tego Pam nie wiedziała.
– Jakim cudem udało im się przetrwać? – zapytała. – Skoro druińska kobieta może mieć tylko jedno dziecko, powinni z czasem wymrzeć.
Cora prychnęła pogardliwie.
– Powinni. I wymarli, na wypadek gdybyś nie zauważyła. Nie zapominaj jednak, że są nieśmiertelni. Albo prawie nieśmiertelni. Bezchmurny twierdzi, że mogą umrzeć ze starości, cokolwiek to znaczy w ich przypadku. Wiesz, oni nie są z tego świata.
To Pam wiedziała. Matka jej mówiła, że druinowie przybyli do Grandualu z innego wymiaru – ginącego wymiaru. Udało im się to dzięki mieczowi zwanemu Vellichorem, który był w stanie przeciąć zasłonę dzielącą wymiary. Wkrótce po przybyciu podbili tubylców, zarówno ludzi, jak i potwory, ponieważ jedni i drudzy okazali się zbyt prymitywni, by oprzeć się magii i technologii najeźdźców. Przywódca druinów, uszaty imieniem Vespian, stworzył imperium znane jako Dominium i rządził nim jako archont przez kolejny tysiąc lat.
Pam przypuszczała, że przeciętny człowiek, wysłuchawszy tych rewelacji, musiał uznać je za zwykłe bajanie czy też plotkę skleconą z samych półprawd i domysłów. Skoro jednak ona usłyszała to od własnej matki, uwierzyła we wszystko bez pytania. Zarówno Edwick, jak i Tiamax widzieli Vellichora na własne oczy i zaklinali się, że na jego klindze dało się dostrzec odbicie innego świata. Archont tuż przed śmiercią podarował ten miecz ojcu Róży, który zachował go po dziś dzień.
– Ile lat ma Wren? – zapytała Pam.
– Cztery – odparła Cora. – Może pięć. Mieszka z dziadkiem w Coverdale. Wpadamy tam co kilka miesięcy z towarzyską wizytą.
Z dziadkiem?
– To znaczy ze Złotym Gabrielem? Dlaczego z nim, a nie z matką?
Tuszowiedźma przeczesała palcami włosy dziewczyny. Ten pieszczotliwy gest mógłby być naprawdę miły – więcej nawet, przyjemny – gdyby nie towarzyszące mu uczucie szczypania, które psuło cały efekt i doskwierało Pam coraz bardziej z każdą chwilą.
– Może dlatego – odpowiedziała w końcu Cora – że Reduta Bojowników nie jest najlepszym miejscem dla dziecka.
Zatem dlaczego Róża i Bezchmurny bez przerwy ruszają w kolejne trasy? Dziewczynę korciło, by o to zapytać, ale uznała, że lepiej będzie, jeśli chwilowo nie poruszy tak drażliwego tematu. Zamiast tego zainteresowała się czymś, co także nie dawało jej spokoju od pewnego czasu.
– W Leśnym Brodzie zarządczyni areny oświadczyła, że nigdy nie widziała takiej przywoływaczki jak ty. O co mogło jej chodzić?
– Czy ty jesteś ślepa? – W głosie Tuszowiedźmy zabrzmiał ton fałszywej urazy. – Jestem gorąca jak rozpalone do białości żelazo.
Nozdrza Pam podrażnił zapach przypalonej wanilii.
– Ale jej nie o to chodziło. Twierdziła, że walczysz inaczej niż reszta przywoływaczy.
– Pewnie dlatego, że większość przywoływaczy nigdy nie walczy – prychnęła Cora. – Raczej służą do zabawiania widzów. Rzezają jakieś stworzenia w drewnie albo malują na szkle, a potem palą bądź rozbijają takie wizerunki, by uwolnić swoje twory.
– Czekaj, czyli jeśli przywoływacz wyrzeza sobie kogutka w drewnie…
– …to będzie miał drewnianego kogutka. A jeśli wymaluje go na szkle…
– …to kogutek będzie szklany – dokończyła Pam.
– Dokładnie.
Tuszowiedźma się oddaliła. Moment później dziewczyna usłyszała odgłos nabierania dzbanem wody z beczki.
– Stworzenia, które przywołuję, są inne. Zostały wyryte na moim ciele, wytatuowane na mojej skórze. Kiedy je przywołuję – zimna woda opryskała rękę Pam – stają się potworami z krwi i kości. Są prawdziwe, a w każdym razie bardzo bliskie prawdziwości. Trudno to wyjaśnić – dodała, wracając do beczki, by ponownie napełnić dzban.
– Czym zatem są? – zapytała Pam, gdy kolejny strumień wody ściekł po jej głowie. Zapach wanilii zaczynał słabnąć, co wzięła za dobry znak. – Płonący drzewiec, morski potwór, to… coś poprzebijane mieczami. Dlaczego masz takie…
– Na tym kończymy – oznajmiła nagle Cora. W jej głosie dało się wyczuć tak wyraźne zdecydowanie, że Pam nie odważyła się kontynuować przepytywania. – Siadaj i patrz.
Dziewczyna wyprostowała się, wyjmując włosy z misy umieszczonej za zydlem. Cora podsunęła jej zwierciadło, by mogła się w nim przejrzeć.
Twarz miała taką jak przedtem. Oczy także. Odziedziczone po ojcu włosy przestały być jednak tak nudno kasztanowe.
Teraz miały barwę platyny.
Pam spostrzegła, że usta jej odbicia rozciągają się w uśmiechu.
– Na pieprzonych bogów, są przepiękne.
Rozdział czternasty
WIELKA SPRAWA
Gdy stary król Kaskarów zszedł z tego świata, a stało się to przed kilkoma laty, jego syn i następca postanowił kontynuować kilka niezwykle ambitnych projektów budowlanych – po jednym dla każdego z największych miast północy. Uczynił to głównie po to, by przypodobać się ludowi, którym miał rządzić. I tak Ponury Przypływ otrzymał nową, wyższą latarnię morską, a Północny Dwór tor wyścigowy. Wschodni Miech stał się domem największej biblioteki, natomiast w Zachodnim wzniesiono najwspanialsze muzeum. Ardburg natomiast zadowolił się nowoczesnymi łaźniami wyposażonymi w baseny z podgrzewaną wodą, sauny parowe oraz salę do ćwiczeń zapaśniczych, która – przynajmniej zdaniem wujka Branigana – widziała więcej seksu niż burdel, w którym ogłoszono promocję: dwie noce w cenie jednej.
Jeśli chodzi o Wysokowodzie, król Maladan Włócznia nakazał odnowienie starej areny, która podupadła do tego stopnia, że część grup i promotorów zaczęła ją pomijać podczas ustalania nowych tras. Kamienny Ogród, jak zwano nowy twór Maladana, przypominał sześciopoziomowy cylindryczny wykop zrobiony w jednym z okolicznych wzgórz. Najwyższą z trybun – jedyną, którą było widać z poziomu ziemi – podzielono na niezwykle drogie, pięknie umeblowane prywatne loże, aby możni