Millennium. David Lagercrantz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Millennium - David Lagercrantz страница 3
– Nie pamiętam wprawdzie wszystkich szczegółów umowy, ale takiego zapisu chyba nie było.
– Świetnie. W takim razie życzę wszystkiego dobrego – powiedział, udając niefrasobliwość, i zamierzał pójść za wychodzącymi właśnie facetami od przeprowadzki.
Jednak Kadi Linder najwyraźniej chciała jeszcze porozmawiać, nerwowo przebierała palcami po bluzce, potem po warkoczach. Pomyślał, że to, co wziął u niej za irytującą pewność siebie, w gruncie rzeczy miało przykryć coś zupełnie innego.
– Znasz ją? – spytała.
– Kogo?
– Tę, co tu mieszkała?
Odpowiedział pytaniem na pytanie.
– A ty?
– Nie – odparła. – Nawet nie wiem, jak się nazywa. I tak ją lubię.
– Dlaczego?
– Bo mimo chaosu, jaki wtedy panował na giełdzie, chętni na to mieszkanie mocno się licytowali, nie miałam z nimi szans, więc zrezygnowałam. Ale i tak je dostałam, ponieważ „młoda dama” – jak powiedział o niej adwokat – tak sobie życzyła.
– Zabawne.
– Prawda?
– Może zrobiłaś coś takiego, co spodobało się tej młodej damie?
– Jestem znana raczej z tego, że wykłócam się z facetami w zarządach.
– Możliwe, że jej się to podoba.
– Możliwe. Zapraszam cię na przesiedleńcze piwo, może coś mi opowiesz. Muszę powiedzieć, że… – Zawahała się. – Zachwycił mnie twój reportaż o bliźniakach. Niesłychanie poruszający.
– Dzięki. Miło mi, ale muszę iść.
Kiwnęła głową, Mikael wydusił z siebie „no to cześć”. Poza tym ledwo pamiętał, jak stamtąd wyszedł, tyle tylko, że był letni wieczór. Zupełnie nie zwrócił uwagi na dwie nowe kamery monitoringu nad wejściem do klatki schodowej, ani nawet na wielki balon unoszący się na niebie. Przeciął Mosebacke, ruszył w dół Urvädersgränd i dopiero kiedy doszedł do Götgatan, zwolnił trochę i poczuł, jakby całkiem zeszło z niego powietrze, chociaż nie stało się nic ponad to, że Lisbeth się wyprowadziła, z czego powinien się cieszyć. Będzie bezpieczniejsza. Jednak zamiast się cieszyć, miał wrażenie, jakby dostał po pysku, co oczywiście było zupełnie idiotyczne.
Taka właśnie była Lisbeth Salander. Mimo to poczuł się dotknięty. Mogłaby chociaż dać mu coś do zrozumienia. Znów sięgnął do smartfona, żeby wysłać do niej esemesa z pytaniem, jednak nie, zostawił to. Szedł w dół Hornsgatan, gdzie zobaczył, że najmłodsi uczestnicy Biegu o Północy już ruszyli, zagrzewani okrzykami przez rodziców stojących na chodnikach, co obserwował z pewnym zadziwieniem, jakby nie rozumiał ich radości; musiał się dobrze postarać, żeby przejść przez ulicę, lawirując między biegaczami. Na Bellmansgatan wciąż błądził myślami i przypominał sobie swoje ostatnie spotkanie z Lisbeth.
Było to w restauracji Kvarnen, w wieczór po pogrzebie Holgera, ani jemu, ani jej słowa nie przychodziły łatwo, co wcale nie było dziwne, więc jedyne, co mu utkwiło w pamięci z tego spotkania, to jej odpowiedź na pytanie:
– To co teraz zamierzasz?
– Być kotem, a nie myszą.
Kotem, a nie myszą.
Usiłował skłonić ją do wyjaśnień. Bez powodzenia. Przypomniał sobie, jak potem odeszła, idąc przez Medborgarplatsen, ubrana w czarny spodnium szyty na miarę, przypominała w nim podrostka, wściekłego, że musiał się wystroić na uroczystość. Nie było to wcale tak dawno temu, w początkach lipca, a jednak wydawało się całkiem odległe w czasie; idąc do domu, właśnie rozmyślał o tym i o innych sprawach. Kiedy w końcu wszedł do mieszkania i zasiadł na kanapie z butelką pilsnera, znów zadzwonił telefon.
Była to lekarka sądowa, Fredrika Nyman.
ROZDZIAŁ 2
LISBETH SALANDER siedziała w pokoju hotelowym przy placu Maneżowym w Moskwie i na laptopie zobaczyła, jak Mikael wychodzi z bramy na Fiskargatan. Jego postawa nie wyrażała zwykłej pewności siebie, wydawał się zagubiony, aż ją od tego zakłuło w sercu, chociaż sama nie rozumiała dlaczego i nie chciało jej się dociekać. Podniosła wzrok znad ekranu i spojrzała na lśniącą kolorami szklaną kopułę za oknem.
Miasto, wcześniej jej obojętne, zaczęło ją pociągać, zastanawiała się, czy nie machnąć ręką na wszystko, pójść gdzieś i upić się. Nonsens. Wiedziała, że musi się trzymać w ryzach. Niemal nie odchodziła od laptopa i prawie nie spała. Paradoksalnie jednak od dawna nie wyglądała tak porządnie. Świeżo ostrzyżone krótkie włosy. Nigdzie żadnych kolczyków, ubrana w białą bluzkę i czarny spodnium, jak na pogrzebie, nawet nie dlatego, by uhonorować Holgera, tylko zdążyła się do tego stroju przyzwyczaić, zresztą w ten sposób wtapiała się lepiej w otoczenie.
Postanowiła, że zamiast czekać w jakimś kącie jak ścigana zwierzyna, sama zada pierwsze uderzenie, dlatego znalazła się w Moskwie i dlatego zadbała o zainstalowanie kamer monitoringu na Fiskargatan w Sztokholmie. Cena, jaką za to płaciła, była wyższa, niż się spodziewała. Nie tylko dlatego, że rozdrapała przeszłość i nie mogła spać po nocach. Wróg ukrywał się za zasłonami dymnymi i arcyskomplikowanymi szyframi, więc spędzała całe godziny na zacieraniu własnych śladów. Żyła jak zbiegły więzień, szukała tego wroga i nic nie przychodziło jej łatwo, dopiero teraz, po przeszło miesiącu pracy, znalazła się bliżej celu. Jednak wciąż nie miała pewności i czasem się zastanawiała, czy wróg mimo wszystko nie wyprzedza jej o krok.
Rozpoznając teren i przygotowując swoją operację, czuła się obserwowana, a nocami nasłuchiwała niespokojnie odgłosów w korytarzu, zwłaszcza kroków jednego mężczyzny – bo była pewna, że to mężczyzna – który poruszał się z wyraźną dysmetrią i często zwalniał pod jej drzwiami, jakby nasłuchiwał.
Jeszcze raz obejrzała nagranie. Mikael Blomkvist z miną smutnego psa ponownie wyszedł z domu na Fiskargatan. Myśląc o tym, dopiła whisky i spojrzała w okno. Ciemne chmury przesuwały się nad siedzibą Dumy Państwowej w stronę placu Czerwonego i Kremla, zbierało się na deszcz, nawet na wielką burzę. Może i dobrze. Wstała, zastanawiając się, czy wziąć prysznic czy kąpiel. Ostatecznie poprzestała na zmianie bluzki koszulowej. Wybrała czarną. Uznała, że jest odpowiednia. Ze skrytki w walizce wyjęła swoją cheetah, berettę kupioną nielegalnie już drugiego dnia po przyjeździe do Moskwy, włożyła ją do kabury pod żakietem i spojrzała na pokój.
Nie podobał jej się, zresztą hotel też nie. Za bardzo zbytkowny i wymyślny, a w pomieszczeniach na parterze poruszali się nie tylko mężczyźni przypominający jej ojca, megalomańscy dranie, którzy zachowywali się jak właściciele swoich kochanek i podwładnych. Stale