Millennium. David Lagercrantz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Millennium - David Lagercrantz страница 6
– Nie miał ran po kulach, nic z tych rzeczy.
– Może pochodził z jakiegoś prymitywnego plemienia?
– Raczej nie. Miał leczone zęby i najwyraźniej umiał pisać. Na lewym przegubie ma tatuaż przedstawiający buddyjskie koło życia.
– Rozumiem.
– Naprawdę?
– Rozumiem, że panią poruszył ten człowiek. Sprawdzę moją pocztę głosową, może mi się nagrał.
– Dziękuję – powiedziała. Zapewne rozmawiali jeszcze przez chwilę, ale nie był pewien, rozkojarzył się.
Po rozłączeniu się Mikael siedział zamyślony na kanapie. Z trasy biegu na Hornsgatan dochodziły okrzyki i oklaski. Przeciągnął ręką po włosach. Minęły pewnie ze trzy miesiące, odkąd się strzygł. Powinien wreszcie zrobić porządek ze swoim życiem. Może nawet cieszyć się nim, bawić jak inni, zamiast wciąż pracować i spinać się do granicy wytrzymałości, może również odbierać telefony i nie myśleć ciągle o swoich przeklętych reportażach.
Poszedł do łazienki, co mu nie poprawiło nastroju. Suszące się ciuchy, w umywalce resztki pasty do zębów i pianki do golenia, w wannie włosy. Kurtka puchowa, pomyślał, w środku lata? Szczególna rzecz, prawda? Jakoś trudno było mu się skupić, miał gonitwę myśli. Przetarł umywalkę i lustro, poskładał ciuchy, potem wyjął komórkę i sprawdził pocztę głosową.
Trzydzieści nieodsłuchanych wiadomości. Nie można mieć tylu nieodsłuchanych wiadomości. Z męczeńską miną przesłuchał wszystkie. Boże, co się dzieje z tymi ludźmi? Fakt, że wielu podpowiadało mu tematy, ci byli uprzejmi i skromni. Jednak większość chciała tylko wyrazić złość. Kłamiecie na temat imigrantów, krzyczeli. Ściemniacie na temat muzułmanów. Chronicie Żydów i elity finansowe. Mikael miał wrażenie, że zaraz utonie w tym bagnie, już był bliski wyłączenia telefonu, dosłuchał jednak do końca i wtedy usłyszał coś, co nie było ani jednym, ani drugim, tylko chwilą konsternacji.
– Hello, hello – odezwał się ktoś łamaną angielszczyzną, potem ciężki oddech, a po chwili milczenia: – Come in, over.
Zabrzmiało to, jakby rozmawiał przez walkie-talkie, nastąpiło kilka niezrozumiałych słów, może nawet w innym języku, ale wskazujących na desperację i samotność. Czy to ten żebrak? Możliwe. Równie dobrze mógł to być ktoś inny. Nie dało się tego ustalić. Mikael wyłączył telefon, poszedł do kuchni i zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Malin Frode, zresztą do kogokolwiek, kto wprawiłby go w lepszy humor. Jednak odsunął od siebie tę myśl i zamiast tego wysłał do Lisbeth zaszyfrowanego esemesa. Jakie ma znaczenie, że ona nie chce go znać?
Tak czy inaczej, jest z nią związany.
NA ULICY TWERSKIEJ padał deszcz, a Camilla, czy raczej Kira, jak się teraz nazywała, siedziała w limuzynie z kierowcą i ochroniarzami, patrząc na swoje długie nogi. Miała na sobie czerwone szpilki od Gucciego, czarną suknię od Diora, a w naszyjniku nad wycięciem skrzył się błękitem diament Oppenheimer.
Jej uroda była powalająca, o czym akurat sama wiedziała najlepiej, i przez chwilę odwlekała wyjście z samochodu. Lubiła ten widok: mężczyźni, którzy na jej wejście aż podrygują, wielu z nich nie może przestać się gapić, ani nawet zamknąć szeroko otwartych ust. Tylko nieliczni – wiedziała o tym z doświadczenia – potrafią się zdobyć na komplement i patrzenie w oczy. Kira zawsze marzyła, by olśniewać jak nikt, a teraz w tym samochodzie przymknęła oczy, słuchając bębnienia deszczu o dach. Spojrzała przez przyciemnione szyby. Niewiele było do oglądania.
Zaledwie garstka mężczyzn i kobiet dygoczących pod parasolami, wydawali się mało zainteresowani tym, kto wysiądzie z limuzyny. Kira spojrzała ze złością na restaurację. W środku tłoczyli się goście, przepijali do siebie i rozmawiali, w głębi na niedużej estradzie stało kilkoro muzyków grających na skrzypcach i wiolonczeli, a oto – o Boże – Kuzniecow ze swoimi świńskimi oczkami i tłustym brzuchem. Pajac. Miała ochotę wysiąść i po prostu go spoliczkować.
Musi jednak zachować spokój i niemal królewski blask, nawet jednym spojrzeniem nie może zdradzić, że ostatnio czuła się, jakby wpadła w czarną dziurę; była wściekła, że jeszcze nie znaleźli jej siostry. Myślała, że będzie to łatwe, kiedy już rozszyfrowali jej adres i legendę. Ale Lisbeth zniknęła i nawet znajomi Kiry z GRU – nawet Galinow – nie potrafili wpaść na jej trop. Wiedzieli o przypisywanych jej zaawansowanych atakach hakerskich na fabryki trolli Kuzniecowa i inne cele. Nie wiedzieli jednak, które były dziełem Lisbeth, a które innych osób. Pewne było tylko jedno: to się musi skończyć. Kira musi odzyskać spokój.
W oddali grzmiało. Obok przejechał samochód policyjny, Kira wyjęła lusterko i uśmiechnęła się do siebie, jakby zbierała siły. Podniosła wzrok, Kuzniecow kręcił się, gmerając przy muszce i kołnierzyku. Denerwuje się, idiota, i bardzo dobrze. Chciała, żeby się spocił i dygotał, zamiast opowiadać te swoje koszmarne kawały.
– Teraz – odezwała się. Kierowca Siergiej wysiadł i otworzył tylne drzwi.
Podeszli ochroniarze. Niespiesznie upewniła się, że Siergiej rozłożył parasol. Następnie wystawiła nogę, licząc jak zwykle na westchnienie, na jęk zachwytu. Ale nie usłyszała nic oprócz deszczu, dochodzących ze środka dźwięków muzyki smyczkowej i gwaru rozmów. Postanowiła być zimna i wyniośle trzymać wysoko głowę, zdążyła tylko zobaczyć, jak Kuzniecow rozpromienia się nadzieją, jak otwiera przed nią ramiona, a jednocześnie poczuła coś innego: okropny strach paraliżujący całe ciało.
Coś nieuchwytnego działo się na prawo od niej, przy ścianie budynku; spojrzała i zobaczyła ciemną postać, która zbliżała się, trzymając rękę pod żakietem. Chciała krzyknąć do ochroniarzy albo rzucić się na ziemię. Zamiast tego zastygła w totalnym skupieniu, jakby zdawała sobie sprawę, że znalazła się w sytuacji, gdy najmniejszy ruch może ją kosztować życie, i może już wtedy zrozumiała, kto to jest, chociaż dostrzegła tylko zbliżający się cień albo kontur postaci.
Jednak coś w ruchach tej postaci, tak świadomych swojego celu, obudziło w Kirze straszliwe przeczucie i zanim zdążyła je nazwać, zrozumiała, że jest zgubiona.
ROZDZIAŁ 4
CZY KIEDYKOLWIEK miały szansę na porozumienie? Żeby nie były dla siebie wrogami? Może nie było to całkiem wykluczone. Przez pewien czas łączyła je przynajmniej nienawiść do ojca Alexandra Zalachenki i lęk, że pewnego dnia zabije ich matkę Agnetę.
Mieszkały wtedy w Sztokholmie na Lundagatan, w pokoiku wielkości schowka, i kiedy ojciec wracał do domu, cuchnący wódką i papierosami, zaciągał matkę do sypialni i potem gwałcił, słyszały każdy krzyk, każdy odgłos bicia i jęk. Chwilami Lisbeth i Camilla chwytały się za ręce, jakby szukając w tym pocieszenia, wprawdzie na siłę, ale jednak… dzieliły ze sobą strach i poczucie zagrożenia. Również to im odebrali.
Kiedy miały dwanaście lat, zarówno skala, jak i częstotliwość przemocy nasiliły się. Zalachenko