Millennium. David Lagercrantz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Millennium - David Lagercrantz страница 9

Millennium - David Lagercrantz Millennium

Скачать книгу

nie widziała.

      W myślach była wciąż na ulicy Twerskiej. Myślała o swojej dłoni, która sięgnęła po broń i potem się cofnęła. Przypomniała sobie, co wydawało jej się łatwe, a co okazało się takie trudne, i zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od początku lata nie wie, co ma zrobić. Była… no właśnie, jaka?… Zagubiona, i nie poczuła się silniejsza nawet wtedy, gdy wzięła do ręki swój smartfon, z którego dowiedziała się adresu Camilli.

      Z satelity na Google Earth spojrzała na duży kamienny dom, posiadłość obejmującą tarasy, ogrody, baseny i posągi, i chociaż próbowała sobie wyobrazić, jak to wszystko zapłonie – jak ojciec w swoim mercedesie na Lundagatan – wcale jej to nie pomogło. To, co przed chwilą było perfekcyjnym planem, teraz stanowiło jeden wielki galimatias. Przypomniała sobie swoje dzisiejsze wahanie. Kiedyś, dawno temu zdała sobie sprawę, że to wahanie jest dla niej śmiertelnie niebezpieczne, bo ją upośledza. Mruknęła coś pod nosem i napiła się jeszcze whisky.

      Zapłaciła rachunek online, wzięła walizkę i wymknęła się z hotelu; dopiero po przejściu kilku przecznic wrzuciła pistolet do studzienki kanalizacyjnej. Potem wsiadła do taksówki, posługując się jednym ze swoich fałszywych paszportów, zabukowała wczesny poranny lot do Kopenhagi i zameldowała się w Sheratonie, tuż obok lotniska Szeremietiewo.

      Nad ranem odkryła, że Mikael wysłał jej esemesa. Pisał, że martwi się o nią. Przypomniał jej się filmik z monitoringu na Fiskargatan i postanowiła dostać się do jego komputera. Trudno powiedzieć dlaczego. Może musiała odpocząć od własnych myśli, nie wałkować ciągle tego samego, więc usiadła za biurkiem.

      Po chwili znalazła kilka zaszyfrowanych dokumentów, które wydawały się dla niego ważne. Jednocześnie najwyraźniej chciał, żeby je przeczytała. W plikach, które dla niej stworzył, podsuwał jej tropy i klucze zrozumiałe tylko dla niej. Poskakała trochę po jego serwerze, a potem zagłębiła się w długi artykuł o krachu na giełdzie i fabrykach trolli. Udało mu się sporo wygrzebać, choć mniej niż jej, więc po dwukrotnym przeczytaniu jego tekstu zrobiła dopisek, dodając link do dokumentów i wymiany maili, ale w tym momencie była tak zmęczona, że nie zauważyła, że zrobiła błąd w nazwisku Kuzniecowa ani że pisze zupełnie inaczej niż Mikael. Wiedziała tylko, że się wylogowała, a potem położyła się na łóżku na wznak, nie zdjąwszy ani ubrania, ani butów.

      Potem przyśnił jej się ojciec, stał pośród morza ognia i mówił jej, że jest słaba, że z Camillą nie ma żadnych szans.

      ROZDZIAŁ 5

16 SIERPNIA

      W NIEDZIELNY PORANEK Mikael obudził się o szóstej rano. Myślał, że z gorąca. Panował duszny upał jak przed burzą. Prześcieradła i poszewki były mokre od potu. Głowa go bolała i przez chwilę, zanim wrócił pamięcią do wczorajszego wieczoru, zastanawiał się, czy przypadkiem nie jest chory. Przypomniało mu się, że długo siedział w nocy i pił, wtedy sklął siebie i poranne światło przeciskające się spod zasłon, naciągnął kołdrę na głowę i próbował znów zasnąć.

      Ale zrobił głupstwo, bo spojrzał na komórkę, sprawdzając, czy Lisbeth odpowiedziała na jego esemesa, oczywiście nie, i zaczął znów o niej rozmyślać, co nie było najlepszym sposobem, żeby się uspokoić. W końcu usiadł na łóżku.

      Na nocnym stoliku leżała sterta zaczętych, ale nie doczytanych książek, więc przez chwilę rozważał, czy jeszcze poleżeć i poczytać, czy wstać i dokończyć artykuł. Poszedł do kuchni i przygotował sobie cappuccino. Następnie przyniósł niedzielne gazety, przestudiował ostatnie wiadomości, odpowiedział na jakieś maile, poukładał trochę rzeczy w mieszkaniu i posprzątał jeszcze w łazience.

      Wpół do dziesiątej dostał esemesa od Sofie Melker, młodej koleżanki redakcyjnej, która z mężem i dwoma synami niedawno zamieszkała w jego okolicy. Chciała omówić z nim pomysł na reportaż, na co Mikael nie miał wielkiej ochoty, ale lubił Sofie, więc zaproponował, żeby za pół godziny spotkali się na kawie w Kaffebar przy S:t Paulsgatan. W odpowiedzi dostał emotikon z uniesionym kciukiem. Nie lubił emotikonów. Wystarczał mu język, jaki jest. Jednak by nie wydać się staroświeckim, postanowił wysłać coś wesołego.

      Niestety przycisnął nie to co trzeba i zamiast uśmiechniętej buźki wysłał czerwone serduszko. Na pewno mogło zostać odebrane opacznie. Ale o co chodzi… i tak nastąpiła totalna dewaluacja tego rodzaju przekazów. Serce nic już nie znaczy, prawda? Uściski zamiast „cześć”, a serce… to coś w stylu „moja droga”. Zostawił to, wziął prysznic, ogolił się, włożył dżinsy i jasnoniebieską koszulę.

      Wyszedł. Niebo było błękitne, świeciło słońce. Zszedł po kamiennych schodkach na Hornsgatan, skręcił w Mariatorget i rozejrzał się zdziwiony, że po wczorajszej imprezie zostało tak niewiele śladów. Ani jednego peta na ścieżkach. Kosze na śmieci opróżnione, a dalej po lewej, przed hotelem Rival, szła młoda dziewczyna w pomarańczowej kamizelce z długimi szczypcami, którymi wyszukiwała śmieci na trawniku. Minął ją i pomnik na środku skweru.

      Żadnego pomnika nie mijał tak często jak tego. Mimo to nie wiedział, kogo przedstawia. Nigdy go to nie zaciekawiło – jak wiele rzeczy, które mamy przed oczami – i gdyby go ktoś pytał, pewnie zgadywałby, że Świętego Jerzego pokonującego smoka. W istocie był to Thor zabijający węża Midgardu. Przez te wszystkie lata nie chciało mu się przeczytać napisu na cokole, teraz też patrzył obok pomnika, w stronę placu zabaw, gdzie młody tata ze znudzoną miną bujał synka, i trawnika, na którym ludzie siedzieli, wystawiając twarze do słońca. Wszystko wyglądało jak w zwykły niedzielny poranek. Mimo to Mikael miał wrażenie, jakby czegoś brakowało, chociaż zaraz odsunął od siebie tę myśl, może to jakieś głupstwo, złudzenie. Znów przyspieszył, skręcił w S:t Paulsgatan i nagle zrozumiał.

      Brakowało postaci, której nie widział już od tygodnia, a wcześniej siedziała koło pomnika na kawałku kartonu, nieruchomo jak mnich pogrążony w medytacji. Człowiek ten miał ucięte palce, wyschniętą, bardzo starą twarz i wielką niebieską kurtkę puchową. Na pewien czas stał się jakby częścią obrazu dzielnicy Mikaela, chociaż w okresach jego intensywnej pracy obraz ten stanowił raczej fragment scenografii.

      Był za bardzo skupiony na sobie, żeby go świadomie widzieć. A jednak ten biedak był tam naprawdę, jak cień w jego podświadomości, i dopiero gdy zniknął, stał się wyraźniejszy. Mikael potrafił teraz bez trudu odtworzyć w pamięci szereg szczegółów: czarną plamę na policzku, spierzchnięte wargi i wrażenie pewnej dumy w postawie, stanowiącej kontrast z cierpieniem, które wyrażała jego sylwetka. Jak mógł go zapomnieć? Gdzieś w środku znał odpowiedź.

      Kiedyś na ulicy taki człowiek zwracałby uwagę, jak otwarta rana. Dziś prawie nie sposób przejść więcej niż pięćdziesiąt metrów, żeby ktoś nie próbował naciągnąć cię na kilka koron. Na chodnikach, przed sklepami i koło śmietników, przy zejściach do metra siedzieli żebracy, kobiety i mężczyźni. Pojawił się jakiś nowy, sponiewierany Sztokholm i w okamgnieniu wszyscy się do tego przyzwyczaili. Taka była smutna prawda.

      Żebraków przybyło mniej więcej w tym samym czasie, kiedy sztokholmczycy przestali nosić przy sobie gotówkę, i Mikael, tak jak inni, nauczył się odwracać wzrok. Często nie miał nawet wyrzutów sumienia z tego powodu, ale teraz zrobiło mu się przykro, niekoniecznie z powodu tamtego mężczyzny, raczej z powodu upływu czasu i tego, że życie zmienia się prawie

Скачать книгу