Wakacje z duchami. Adam Bahdaj
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wakacje z duchami - Adam Bahdaj страница 13
Mandżaro utkwił w nim badawcze spojrzenie.
– A ty?
– Co ja?
– Coś ty wykrył?
Paragon uśmiechnął się tajemniczo.
– Jednego sympatycznego dziadka, który mi na wszystko oczy otworzył. – Wstał nagle, oparł się o drzewo i powiódł kocimi oczami po kolegach. – Trzeba mieć w szanownej czaszce móżdżek elektronowy i umieć trochę kombinować. Jeżeli szanowne duchy nie chcą dopuścić do rozbiórki lewego skrzydła, to co można z tego wydedukować, hę? – uśmiechnął się triumfalnie.
Sławni detektywi zbaranieli. Po chwili Mandżaro odparł niepewnie:
– Można wydedukować, że im na tym zależy.
– A dlaczego im na tym zależy?
– No, bo... – Mandżaro utknął. Zaczął nerwowym ruchem trzeć czoło, jakby chciał przyspieszyć oporne myśli. Perełka skrzywił się.
– No, wal, Paragon! Co ty się tak z nami droczysz?
– Można wydedukować – podjął Paragon – że w tym skrzydle muszą mieć coś zamelinowanego.
Mandżaro przestał trzeć czoło. Popatrzył na swego inspektora z respektem.
– Wiesz, że o tym nie pomyślałem.
Maniuś uderzył się w czoło.
– Elektronowy móżdżek inspektora Paragona pracuje bez awarii. A co może być ukryte w historycznych ruinach?
Perełka zamrugał powiekami.
– Żebym to ja wiedział.
– Skarby! – wyszeptał Paragon.
Oświadczenie to wywołało olbrzymie wrażenie. Przez chwilę stali w milczeniu.
– Skąd wiesz? – zapytał wreszcie Mandżaro.
– Móżdżek elektronowy wydedukował z rozmowy z sympatycznym dziadkiem.
Mandżaro nie dał się jednak zwieść zaskakującej teorii swego inspektora. W jego dociekliwym i skrupulatnym umyś le zrodziły się wątpliwości.
– Bardzo pięknie to wydedukowałeś, ale najpierw trzeba udowodnić.
– Bardzo pięknie to powiedziałeś, ale to proste jak parasol. Sami musimy odnaleźć ukryty skarb.
Perełka wyszeptał drżącymi wargami:
– My... skarby... To fantastyczne!
Szefowi klubu pomysł ze skarbami wydał się rzeczywiście fantastyczny. Zamyślił się tak głęboko, jak Sherlock Holmes, gdy miał podjąć ważną decyzję.
– Skarby skarbami – rzekł wreszcie – ale my do tej pory nie wiemy, kto to są ci ludzie brodacza.
– Wiadomo! – palnął bez namysłu Paragon. – Sprytna szajka.
– A dlaczego oni mierzą mury, robią rysunki i piszą na maszynie?
– Dla zamydlenia oczu.
– To wszystko jeszcze niesprawdzone.
– Sprawdzi się, panie nadinspektorze.
– Sprawdzi się – potwierdził Perełka.
– Dobrze – rzekł poważnie Mandżaro. – Dzisiaj wieczorem rozpracujemy całą szajkę.
Nowe określenie szefa spodobało się obu inspektorom. „Rozpracujemy całą szajkę...” Paragon chciał nawet coś powiedzieć na ten temat, ale w tej samej chwili dało się słyszeć wołanie pani Lichoniowej:
– Chłopcy, na obiad! Na obiad!
Młodocianym Sherlockom Holmesom przypomniało się, że od rana nic nie jedli. Paragonowi głośno zaburczało w brzuchu. Mandżaro schował bezcenny notatnik do kieszeni, Perełka pierwszy ruszył ku leśniczówce. Sławni detektywi nie mogą żyć jedynie tropieniem przestępców, zwłaszcza jeżeli na stole czeka smakowity obiad.
Rozdział 3
O siódmej Paragon był już na dziedzińcu zamkowym. Pamiętał doskonale instrukcje Mandżara: „Bądź ostrożny i za wszelką cenę dowiedz się, jak oni to robią z tą zjawą na baszcie. To dla nas bardzo ważne”.
Oczywiście, że ważne – pomyślał z przekąsem. – On też ważny. Sam zgodził się wspaniałomyślnie na czekanie w krzakach i przerwanie przewodu. W ten sposób chce jeszcze raz sprawdzić, czy głośnik ma połączenie z namiotem. Strasznie niebezpieczna robota! Małego Perełkę posyła na polanę. Cwaniak! A jak go tam złapią, to powie, że dobry detektyw nigdy nie da się zaskoczyć. A niech mu tam! Wolę tropić ducha na baszcie, niż siedzieć w krzakach. Czekaj, panie szefie, będę zasmarkanym krasnalem, jeśli nie złapię za piętę tego ducha z baszty!
Tak mędrkował pan inspektor Paragon, stojąc na środku dziedzińca i rozglądając się dokoła. Było cicho, tak cicho, że słyszał skapującą w studni wodę i szelest jaszczurek w dzikim winie. Słońce zapadło już za mury. Jeszcze tylko korona baszty lśniła jak odlana z miedzi. Nad basztą jaskółki szyły czysty błękit szybkimi ściegami. Samotna wrona odezwała się w załomie muru, potem spłynęła jak strzęp czarnego płótna. Wśród murów panował przyjemny chłód.
Paragon postanowił przed przystąpieniem do akcji przeprowadzić krótki wywiad z sympatycznym dziadkiem. W tym celu skierował się ku podcieniom. Wśród gęstych chwastów wiła się wydeptana ścieżka. Prowadziła na drugi, mniejszy i jeszcze bardziej zarośnięty dziedziniec. Tutaj właśnie było przejście do lewego skrzydła.
Gdy stanął u wylotu podcieni, ujrzał dziadka szamocącego się z wielką, białą kozą.
– Hej, Zazula! Hej! – wołał dziadek ze złością, starając się skrócić powróz, na którym była uwiązana brodata niewdzięcznica. Zazula stawała dęba, wyrywała się, beczała wniebogłosy.
Maniuś podszedł bliżej.
– Szanowanie dziadkowi – powiedział z wrodzoną galanterią. – Może pomóc poskromić to uparte bydlę?
Dziadek wypuścił z rąk sznur.
– Ty znowu tutaj?
– Przyszedłem odwiedzić dziadka – uśmiechnął się przyjaźnie. – Może trzeba wody przynieść?