Gra luster. Andrea Camilleri

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gra luster - Andrea Camilleri страница 2

Gra luster - Andrea  Camilleri Komisarz Montalbano

Скачать книгу

się tam bezdzietne małżeństwo Lombardich. On, Adriano, czterdziestopięciolatek, wysoki, elegancki, pracował – według tego, co powiedział mu Fazio – jako przedstawiciel dużej firmy komputerowej na całą wyspę. Ze względu na pracę dużo podróżował swoim sportowym autem. Jego żona Liliana, dziesięć lat młodsza od męża, była piękną brunetką z Turynu. Wysoka, o długich i kształtnych nogach, z pewnością uprawiała jakiś sport. Kiedy patrzyło się na nią z tyłu, to nawet największy wariat nie myślałby wtedy o Abrahamie Lincolnie. Ona z kolei miała japoński miejski samochodzik.

      Ich kontakty z Montalbanem ograniczały się do powitań, kiedy, czasem, jechali uliczką tak cholernie wąską, że dwa samochody nie mogły się nawet minąć.

      Tego ranka komisarz zobaczył kątem oka samochód sąsiadki, która pochylała się nad otwartą maską. Z pewnością coś było nie tak. Ponieważ komisarzowi nie spieszyło się, bez zastanowienia skręcił w prawo, przejechał dziesięć metrów i zaparkował przed otwartą furtką posesji Lombardich. Nie wychodząc z samochodu, zapytał:

      – Może pomóc?

      Pani Liliana uśmiechnęła się z wdzięcznością.

      – Nie odpala.

      Montalbano wysiadł, ale nie wszedł na podjazd.

      – Jeśli jedzie pani do miasta, to mogę podwieźć.

      – Dziękuję, trochę się spieszę. Nie mógłby pan rzucić okiem na silnik?

      – Kompletnie się na tym nie znam, proszę mi uwierzyć.

      – To zabiorę się z panem.

      Opuściła maskę, zamknęła auto i wyszła, nie zamykając furtki. Komisarz otworzył jej drzwi.

      Ruszyli. Pomimo otwartych okien samochód wypełnił zapach jej perfum, delikatny, a jednocześnie intensywny.

      – Sęk w tym, że nie znam tu żadnego mechanika, a mąż wróci dopiero za cztery dni.

      – Może pani do niego zadzwonić.

      Sąsiadka zdawała się nie słyszeć tej rady.

      – Może pan mi kogoś poleci?

      – Oczywiście. Ale nie mam przy sobie jego numeru telefonu, może podwiozę panią do niego?

      – To bardzo uprzejmie z pana strony.

      Przez pozostałą część drogi już nie rozmawiali. Montalbano nie chciał się wydać ciekawski, ona z kolei była grzeczna i miła, ale najwyraźniej nie chciała się spoufalać. Przedstawił sąsiadkę mechanikowi, kobieta bardzo mu za to podziękowała i tak skończyło się to krótkie spotkanie.

      – Są Augello i Fazio?

      – Są na miejscu, komisarzu.

      – To niech przyjdą do mnie.

      – Ale jak mogą przyjść? – zapytał zdumiony Catarella.

      – Co to ma znaczyć? Na nogach niech przyjdą!

      – Ale ich tu nie ma, są na miejscu, tam, gdzie teraz to miejsce się znajduje.

      – Czyli gdzie?

      – Zaraz, niech sprawdzę.

      Wziął karteczkę i przeczytał.

      – Tu pisze, że na ulicy Pissaviacane dwadzieścia osiem.

      – Jesteś pewien, że ta ulica nazywa się Pissaviacane?

      – Jak tego, że umrę, komisarzu.

      Nigdy o niej nie słyszał.

      – Zadzwoń do Fazia i przełącz go do mnie.

      Zabrzęczał dzwonek telefonu.

      – Co się dzieje, Fazio?

      – Dzisiaj rano podłożyli bombę przed magazynem na ulicy Pisacane. Nikt nie został ranny, tylko strach i parę rozbitych szyb. Oprócz rozwalonej żaluzji, rzecz jasna.

      – Co było w tym magazynie?

      – Nic. Od prawie roku stoi pusty.

      – A właściciel?

      – Przesłuchałem go. Potem ci wszystko opowiem, maks za godzinę będziemy z powrotem.

      Zabrał się niechętnie do podpisywania papierzysk, żeby olbrzymi stos piętrzący się na jego biurku wreszcie trochę zmalał. Jakiś czas temu Montalbano zrozumiał pewien tajemniczy fenomen, ale wolał nikomu o tym nie mówić. Tym razem na pewno uznaliby go za wariata. Zjawisko owo polegało na tym, że dokumenty mnożyły się nocą. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że wychodząc wieczorem z biura, zostawiał metrowy stosik, a następnego ranka był on już o dziesięć centymetrów wyższy, mimo że nic nowego mu nie przynoszono? Wytłumaczenie było tylko jedno. Kiedy w biurze robiło się pusto i ciemno, dokumenty, niewidziane przez nikogo, zaczynały panoszyć się we wszystkich pokojach, rozbierając się z teczek, koszulek i segregatorów, żeby oddać się szalonym orgiom, niezliczonym kopulacjom i trudnym do wyobrażenia obłapiankom. Dlatego właśnie następnego dnia owoce grzesznej nocy powiększały stosik na jego biurku.

      Zadzwonił telefon.

      – Komisarzu, tu jest taki jeden na telefonie, co się nazywa Francischino i chce z panem osobiście rozmawiać we własnej osobie.

      Kto to może być? Poprosił o połączenie, z Catarellą lepiej nie tracić czasu.

      – Z kim rozmawiam?

      – To ja, panie komisarzu, Francischino, mechanik.

      – Aha, słucham.

      – Dzwonię do pana z domu państwa Lombardich. Ktoś umyślnie uszkodził silnik, co mam robić? Odholować auto do mojego warsztatu czy je tu zostawić?

      – Ale dlaczego dzwonisz z tym do mnie?

      – Bo komórka tej pani nie odpowiada, a ponieważ jesteście zaprzyjaźnieni…

      – To nie jest żadna moja przyjaciółka, tylko znajoma. Nie wiem, co mam ci powiedzieć.

      – Okej, to przepraszam.

      Montalbano przypomniał sobie to, co właśnie usłyszał od mechanika.

      – Dlaczego twierdzisz, że ktoś uszkodził jej silnik?

      – No bo tak jest. Otworzyli maskę i narobili szkód.

      – Myślisz, że to zrobiono celowo?

      – Ja się znam na swoim fachu, komisarzu.

      Kto mógł źle życzyć pięknej Lilianie Lombardo?

      – No i o co w tym

Скачать книгу