Gra luster. Andrea Camilleri
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gra luster - Andrea Camilleri страница 5
Zmienił szybko trasę, kierując się w stronę willi. Kiedy doszedł do werandy, zobaczył, że drzwi były zamknięte od wewnątrz. Zaczął po cichu obchodzić cały budynek.
Samochód z tablicą rejestracyjną XZ 452 BG był zielonym volvo, zaparkowanym przodem do zamkniętej bramy. Spomiędzy okiennic pokoju, który według Montalbana był sypialnią właścicieli, przedostawała się smuga światła. Okno było wystarczająco nisko położone, aby dosięgnąć głową parapetu.
Podszedł bliżej i od razu usłyszał jęki Liliany. Z pewnością nie jęczała z bólu.
Komisarz szybko się oddalił. Aby odreagować i rozluźnić się, ponownie zaczął spacerować brzegiem morza.
O tym, że piękna i miła sąsiadka naopowiadała mu stek bzdur, Montalbano przekonał się już podczas złożonej jej wizyty. A to, co działo się teraz w pokoju jej willi, w niezaprzeczalny sposób tylko to potwierdzało.
Komisarz dałby sobie uciąć rękę, że to wcale nie mąż do niej zadzwonił, ale jakiś inny mężczyzna.
Być może na genialny pomysł zepsucia samochodu wpadł jakiś jej kochanek, którym w pewnym momencie znudziła się i odprawiła z kwitkiem, zastępując go właścicielem volvo. A może pokłóciła się z właścicielem volvo, który stracił głowę i wyżył się na jej aucie? Potem nastąpiło pogodzenie, którego ścieżkę dźwiękową właśnie usłyszał. Dlatego Liliana znała doskonale nie tylko imię, nazwisko i adres dzwoniącego, ale także o wiele więcej szczegółów.
Doszedłszy do tej konkluzji, Montalbano stwierdził, że cała sprawa dotyczyła wyłącznie Liliany i jej kochanka, a on nie miał żadnego powodu, żeby się wtrącać.
Dlatego właśnie, po zwyczajowej wieczornej rozmowie telefonicznej z Livią ze zwyczajowym wybuchem kłótni, poszedł spać.
Nazajutrz punkt ósma Liliana czekała przy drodze. Oczywiście nie było tam już żadnego volvo, ani przed bramą, ani w okolicy. Być może z powodu wyjątkowego upału, od którego zaczynał się ten dzień, miała na sobie sukienkę podobną do tej z poprzedniego wieczoru, tyle że błękitną. I wyglądała w niej równie powalająco.
Była świeża i wypoczęta. I wyperfumowana.
– Wszystko w porządku? – zapytał komisarz.
Udało mu się uniknąć złośliwości.
– Spałam jak anioł – powiedziała Liliana z uśmiechem kotki, która właśnie zjadła swoją ulubioną puszkę i oblizuje sobie wąsy czubkiem języka.
Trudno raczej, żeby anioły spały tak jak ty, pomyślał Montalbano.
W tym momencie jakieś auto postanowiło wyprzedzić na pełnym gazie ciężarówkę jadącą z przeciwnej strony.
Zderzenie byłoby nieuniknione, gdyby Montalbano, wykazując się przytomnością umysłu i refleksem, który przede wszystkim zadziwił jego samego, nie skręcił gwałtowanie w prawo, wykorzystując dwumetrową zatoczkę, po czym wrócił na drogę. Zaraz potem poczuł na sobie ciężar ciała Liliany i opadającą mu na kolana głowę sąsiadki.
Zemdlała.
Montalbana zmroziło. Nigdy dotąd nie znalazł się w tak niekomfortowej sytuacji.
Co miał teraz zrobić?
Zaklął, ale wtedy zauważył parę metrów przed sobą jakąś stację benzynową i bar w budynku z tyłu.
Zaparkował, wygodniej ułożył Lilianę na siedzeniu, popędził do baru po butelkę wody i wrócił biegiem. Wsiadł do auta i trzymając sąsiadkę w ramionach, przemył jej twarz chusteczką zwilżoną zimną wodą. Po jakimś czasie otworzyła oczy i przypominając sobie nagle niedawne niebezpieczeństwo, krzyknęła i przylgnęła do niego całym ciałem, opierając policzek o policzek komisarza.
– Już dobrze, wszystko minęło.
Czuł, jak drży. Zaczął gładzić ją po plecach, a ona przylgnęła do niego jeszcze mocniej.
Na szczęście w pobliżu nie było żadnych aut, w przeciwnym razie Montalbano poczułby się zażenowany, wyobrażając sobie, co mogliby pomyśleć kierowcy.
– Proszę napić się wody.
Kiedy skończyła, Montalbano też się napił.
– Jest pan bardzo spocony, to też ze strachu?
– Tak.
Gówno prawda. Nie miał czasu, żeby się przestraszyć. Pocił się i chciało mu się pić z powodu, którego akurat jej, będącej tego przyczyną, nie mógł ujawnić.
Komisarz wściekał się też, że wzięcie w ramiona pięknej kobiety podnieciło go jak jakiegoś nastolatka. Jak gdyby działo się to po raz pierwszy. A może starość była właśnie powrotem do czasów młodzieńczych? No nie, co najwyżej oznaczała zbliżanie się głupoty.
Dziesięć minut później byli już w stanie odjechać.
– Gdzie panią zostawić?
– Na przystanku autobusu do Montelusy. Strasznie jestem spóźniona.
W chwili pożegnania Liliana ścisnęła go za rękę.
– Mam prośbę – powiedziała. – Był pan dla mnie tak miły… mogę zaprosić pana dzisiaj do siebie na kolację?
Może dzisiaj dała wychodne temu od volvo? W każdym razie ważne i dramatyczne pytanie, które sobie zadał, brzmiało: a jeśli sąsiadka nie umie gotować i zmusi go do połykania jakichś strasznych świństw? Liliana czytała mu chyba w myślach.
– Proszę się nie niepokoić, jestem niezłą kucharką.
– Przyjdę z przyjemnością, dziękuję.
– Catarella! – powiedział komisarz, wchodząc do kanciapy z centralka telefoniczną. – Zadzwoń do Francischina, tego mechanika, i połącz mnie z nim.
– Migusiem, komisarzu. O Matko, jaki piękny perfum ma pan dzisiaj na sobie!
Montalbano zbaraniał.
– Ja?
Catarella zbliżył nos do marynarki i powąchał.
– No, pan.
To pewnie były perfumy Liliany.
Poszedł, klnąc, do gabinetu i podniósł słuchawkę dzwoniącego właśnie telefonu.
– Francischini, zaspokój moją ciekawość. Powiedziałeś pani Lilianie, że ktoś celowo uszkodził