Gra luster. Andrea Camilleri
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gra luster - Andrea Camilleri страница 9
– Proszę odpowiedzieć słowami.
– Tak.
– Ale dlaczego ktoś, wiedząc, że ma wrogów, nie występuje o ochronę?
Faziowi zrobiło się żal Arnonego i podał mu kolejną chusteczkę.
– Jeśli… jeśli chcecie mi ją dać… no tę ochronę…
– W takim razie musi pan z nami współpracować.
– Jjjak… jak to?
– Podając mi nazwisko kogoś, kogo uważa pan za swojego wroga.
Twarz Arnonego była teraz prawie zielona.
– Ale… no muszę się zastanowić.
– Doskonale pana rozumiem. Proszę spokojnie pomyśleć i skontaktować się potem z panem Augello.
Wstał. Pozostali też się podnieśli.
– Dziękuję, że spełnił pan swój obywatelski obowiązek. Do widzenia. Fazio, odprowadź pana.
– Nie rozumiem, dlaczego tak go potraktowałeś! – wybuchnął Augello.
– Mimì, tracisz punkty – zmitygował go Montalbano.
Wrócił Fazio.
– Co za skurwysyny! – powiedział, siadając.
Zrozumiał wszystko, jak Montalbano.
– Kim są te skurwysyny? – zapytał Augello.
– Mimì – odpowiedział komisarz – ponieważ ty od początku upierałeś się, że bomba przeznaczona była dla Arnonego, uznałeś, że anonim tylko tę twoją teorię potwierdza.
– A tak nie jest?
– Nie. List miał utrzymać nas w takim przekonaniu, ale nie wierzę w to ani ja, ani Fazio.
– Ale dlaczego?
– Bo gdyby list był prawdziwy, myślisz, że Arnone pokazałby go nam?
Augello nie odpowiedział, ale przybrał sceptyczną minę.
– Nie, z pewnością nie przyniósłby go tutaj – ciągnął komisarz. – Skoro to zrobił, to dlatego, że został do tego zmuszony.
– Ale przez kogo?
– Przez tych, którzy podłożyli bombę. To prawdopodobnie im płacił haracz. Pewnie do niego zadzwonili, powiedzieli, że wysyłają anonim i że ma go nam pokazać. I Arnone ich posłuchał.
– Czyli bomba była przeznaczona dla posesji dwadzieścia sześć, a nie dwadzieścia osiem – stwierdził z przekonaniem Augello.
– Właśnie tak. Z drugiej strony zapomniałeś, jaką ty miałeś hipotezę?
Fazio spojrzał na Montalbana, ale nic nie powiedział.
– I faktycznie Fazio zajmuje się lokatorami spod numeru dwadzieścia sześć – zakończył Montalbano.
Na razie nie mieli sobie już nic do powiedzenia.
Pięć minut później komisarz wyszedł z biura i wtedy przypomniał sobie, że musi kupić prezent dla Salvuzza, swojego chrześniaka.
4
Przyjechał do Marinelli wpół do ósmej, wziął prysznic, przebrał się i o ósmej był już gotowy, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.
Otworzył i stanął twarzą w twarz z Lilianą.
Nie włożyła jednej ze swoich superobcisłych sukienek, ale spodnie, bluzkę i żakiet.
– Jest pani za wcześnie.
– Wiem, chciałam skorzystać z okazji.
– Jakiej?
– Naszła mnie chęć, żeby zobaczyć pana mieszkanie.
Obejrzała wszystko dokładnie, przystając przed obrazami i biblioteką.
– Nie wygląda to na mieszkanie komisarza policji. Nasz dom ma o jeden pokój więcej.
– Dlaczego nie wygląda na mieszkanie komisarza?
Uśmiechnęła się w zachwycający sposób. Nie odpowiedziała, tylko spojrzała mu w oczy. Potem usiadła na werandzie.
– Nie mam nic na aperitif – powiedział Montalbano. – Ale w lodówce jest butelka białego wina, które…
– Może być białe wino.
Komisarz wlał sobie tylko trochę, bo miał jeszcze prowadzić, a jej kieliszek napełnił w trzech czwartych.
– Dowiedziałam się, że ma pan narzeczoną – powiedziała nagle Liliana.
Zapytał, patrząc w morze:
– Od kogo?
Uśmiechnęła się.
– Dopytałam. Kobieca ciekawość. Od kiedy?
– Od wieków.
– Jak ma na imię?
– Livia. Mieszka w Genui.
– Często pana odwiedza?
– Nie tak często, jak bym chciał.
– Biedaczek.
Ten biedaczek zmroził Montalbana.
Nie lubił rozmawiać o własnych sprawach, nie chciał czyjegoś współczucia, a w dodatku w jej głosie wyczuł nutę ironii. Żartowała z niego, bo był zmuszony do długich okresów wstrzemięźliwości. Spojrzał na zegarek w taki sposób, żeby to zauważyła. Ale Liliana nadal bardzo wolno piła wino.
Potem nagle, pod wpływem impulsu, dopiła wino i wstała.
– Możemy jechać.
Podczas jazdy powiedziała:
– Nie chciałabym późno wracać. Potem muszę spędzić jeszcze chwilę z panem i porozmawiać.
– Może pani zaoszczędzić trochę czasu i zacząć już teraz.
– Nie lubię rozmawiać w samochodzie.
– Proszę chociaż przybliżyć temat naszej rozmowy.
– Nie, proszę mi wybaczyć, ale to dla mnie sprawa dosyć nieprzyjemna i nie chcę, żeby mi zepsuła apetyt.
Nie