Gra luster. Andrea Camilleri

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gra luster - Andrea Camilleri страница 10

Gra luster - Andrea  Camilleri Komisarz Montalbano

Скачать книгу

nie podano deseru, wymieniali między sobą zdawkowe i niezbędne słowa.

      Tak naprawdę nie było sposobności rozmawiać. Zapach i smak ryżowych kulek był taki, że każdy jadł je pogrążony w ekstazie, z półprzymkniętymi oczami i bladym uśmiechem na twarzy.

      – Są cudowne, fantastyczne! Absolutnie niewiarygodne! – krzyknęła na koniec Liliana.

      Adelina uśmiechnęła się do niej.

      – Droga pani, odłożyłam pięć sztuk. Jeśli odwiedzi pani jutro komisarza, będzie miała okazję ponownie je zjeść.

      Sfałszowałaby nawet dokumenty, byleby tylko zaszkodzić znienawidzonej Livii.

      Koło jedenastej Montalbano powiedział, że obiecał pani Lilianie wczesny powrót do domu.

      Pasquale zapytał go:

      – Mogę zamienić z panem słówko?

      Przeszli do sypialni Adeliny. Pasquale zamknął drzwi na klucz.

      – Wie pan, że trzy dni temu wyszedłem z więzienia?

      – Nie, a za co siedziałeś?

      – Zatrzymali mnie karabinierzy z Montelusy. Współudział w kradzieży z włamaniem.

      – Co mi chciałeś powiedzieć?

      – W więzieniu usłyszałem taką plotkę, co chyba nie jest nawet plotką.

      – Mianowicie?

      – Że Brygada Antynarkotykowa pracuje nad Tallaritą i że on, przynajmniej jeszcze kilka dni temu, był prawie gotowy do współpracy.

      – Co to za jeden?

      – To duży handlarz, mówię panu o nim, bo jego rodzina mieszka na ulicy Pisacane.

      Nagle mózg komisarza przyspieszył.

      – Dziękuję – odpowiedział.

*

      – Nadal chce pani ze mną porozmawiać? – zapytał Montalbano, kiedy szli do samochodu.

      – Tak, jeśli dla pana nie jest jeszcze zbyt późno…

      – Skądże znowu. U pani czy u mnie?

      – Gdzie pan chce.

      – U mnie jest whisky na trawienie, a u pani wódka.

      – Wódki już nie ma i zapomniałam kupić nową butelkę.

      – Czyli nie mamy wyboru.

      Montalbano, ociężały po jedzeniu, jechał wolno. Był mały ruch. Liliana osunęła się na fotelu, oparła mu głowę na ramieniu i zamknęła oczy, jak gdyby nagle ogarnęła ją senność. Na pewno wypiła zbyt dużo wina do jedzenia. Nie chcąc jej budzić, komisarz zwolnił tak bardzo, że kiedy właśnie miał skręcić w lewo i wjechać w uliczkę prowadzącą do domu, silnik zgasł.

      Przekręcił kluczyk, ale coś poszło nie tak. Nie rozumiał, co takiego zrobił, faktem jest, że auto wykonało wielki skok do przodu, unosząc się przynajmniej na dziesięć centymetrów nad ziemię. W tym samym momencie Montalbano usłyszał uderzenie w karoserię, ale nie przejął się tym, myśląc, że to jakiś kamień uderzył w auto.

      – Boże, co to było? – zapytała Liliana, siadając prosto i otwierając z przerażenia oczy.

      – Nic, nic – uspokoił ją komisarz.

      – Przepraszam – powiedziała. – Ale strasznie zachciało mi się spać.

      – Przekładamy rozmowę?

      – Jeśli można… Zresztą Adelina postanowiła, że jutro wieczorem muszę przyjść do pana na ryżowe kulki.

      – Zgadzam się z Adeliną.

      Wysiadła przed swoim domem.

      – Mam jutro panią podwieźć?

      – Jutro nie pracuję. Jesteśmy zamknięci z powodu żałoby. Umarła mama właściciela. Dziękuję za piękny wieczór. Dobranoc.

*

      To prawda, że dobre rzeczy trawi się bez problemu, ale jeśli zje się ich zbyt dużo, trawienie zajmuje sporo czasu.

      Przyniósł sobie butelkę whisky, szklaneczkę, papierosy i zapalniczkę na werandę, ale pomyślał, że lepiej zadzwonić wcześniej do Livii.

      – Właśnie wróciłam – powiedziała.

      – Byłaś w kinie?

      – Nie, na kolacji z przyjaciółmi. Moja koleżanka Marilù miała urodziny, pamiętasz ją?

      Nie miał pojęcia, o kogo chodzi. Na pewno poznał ją podczas jednej z wizyt w Boccadasse, ale kompletnie jej nie pamiętał.

      – Oczywiście! Jakże mógłbym nie pamiętać Marilù! Jedzenie było dobre?

      – O wiele lepsze od tych strasznych brei, które szykuje twoja ukochana Adelina.

      Jak śmiała tak mówić? Na pewno chciała sprowokować kłótnię, ale tego wieczoru on nie da się podpuścić. A zresztą złość mogłaby zablokować mu trawienie. Postanowił być w miarę uległy.

      – No cóż, czasami Adelina nie… Dzisiaj nie udało mi się przełknąć tego, co przygotowała.

      – Widzisz, że mam rację? Nic nie jadłeś?

      – Prawie nic. Skubnąłem trochę chleba i kiełbasy.

      – Biedaczek!

      Dzisiaj był dzień kobiecego współczucia. Po jakimś czasie pożegnali się, życząc sobie dobrej nocy.

      Tego, co stało się później, nie mógł zrozumieć: czy mu się to śniło, czy zdarzyło naprawdę.

      Właśnie wypił pierwszą szklaneczkę whisky, kiedy zauważył, w bladym świetle księżyca, sylwetkę spacerującą brzegiem morza. Kiedy znalazła się na wysokości werandy, osoba ta zatrzymała się, podniosła rękę i pomachała mu.

      Wtedy poznał kto to. Liliana.

      Zabrał papierosy i zapalniczkę i zszedł na plażę. Ona cały czas szła. Po chwili znalazł się obok niej.

      – Kiedy tylko weszłam do domu, odechciało mi się spać.

      Szli w milczeniu przez jakieś pół godziny. Mówiły do nich tylko szumiące jak muzyka fale.

      Potem powiedziała:

      – Wracamy?

      Kiedy się odwracali, ich ciała zetknęły się ze sobą.

      Z wielką naturalnością Liliana

Скачать книгу