Gra luster. Andrea Camilleri

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gra luster - Andrea Camilleri страница 4

Gra luster - Andrea  Camilleri Komisarz Montalbano

Скачать книгу

zadzwonić do furtki państwa Lombardich.

      Poszedł, bo mieszkali tuż obok.

      Panią Lilianę chyba bardzo ucieszył jego widok. Niby tyle się zawsze mówi, że Piemontczycy są fałszywi, ona jednak wcale na taką nie wyglądała.

      – Proszę wejść! Pójdę przodem.

      Miała na sobie cienką sukienkę, bardzo krótką i niezwykle obcisłą. Wyglądała jak namalowana na jej skórze. Montalbano szedł jak robot, całkowicie zahipnotyzowany kołyszącym się krokiem gospodyni. Zdawało się, że to kolejne ciało do kontemplacji, obok tych niebieskich, opiewanych przez poetów.

      – Usiądziemy na werandzie?

      – Chętnie.

      Weranda była taka sama jak jego, z wyjątkiem stołu i krzeseł, u Lombardich bardziej nowoczesnych i eleganckich.

      – Napije się pan czegoś?

      – Nie, proszę sobie nie robić kłopotu.

      – Mam świetną wódkę, komisarzu. Ale jeśli pan jeszcze nie jadł kolacji…

      – Dziękuję, w tym upale coś zimnego dobrze mi zrobi.

      – Już przynoszę.

      Wróciła z wódką w kubełku z lodem, dwoma kieliszkami na wysokich nóżkach i popielniczką.

      – Też się napiję odrobinę, żeby dotrzymać panu towarzystwa. Jeśli chce pan zapalić…

      Z wnętrza domu rozległ się dzwonek komórki.

      – Boże, zaraz zwariuję! Przepraszam na chwilę, proszę sobie nalać.

      Weszła do środka i rozmawiała chyba z pokoju położonego najgłębiej domu, może sypialni, i to przy zamkniętych drzwiach, bo do uszu komisarza nie dobiegł nawet najlżejszy dźwięk.

      Pani Lombardo wróciła czerwona na twarzy i zdyszana. Ten oddech zresztą wywoływał ruch jej innych ciał niebieskich, co było widoczne, jako że nie miała stanika. Musiała z kimś bardzo zażarcie dyskutować.

      – Przepraszam, to dzwonił Adriano, mój mąż, jakieś tam problemy. Ale pan się jeszcze nie napił! Już nalewam.

      Wlała wódki na dwa palce do kieliszka, który podała komisarzowi, do swojego zaś dość dużą porcję. Wypiła jednym haustem.

      No nieźle, miała wypić odrobinę!

      – Czemu zawdzięczam tę miłą wizytę?

      – Nie wiem, czy mechanik powiedział już pani…

      – Że naprawa silnika długo potrwa? Tak, poprosiłam, żeby odholował auto do warsztatu. Będzie mi teraz ciężko jeździć codziennie rano do Montelusy. Niby są autobusy, ale kursują o takich porach…

      – Ja jeżdżę do biura rano koło ósmej. Jeśli chce pani skorzystać, przynajmniej rano…

      – Dziękuję, chętnie. Jutro będę gotowa na czas.

      Montalbano wrócił do sprawy, która go interesowała.

      – Mechanik wytłumaczył pani, dlaczego silnik nie odpalał?

      Zaśmiała się. Boże święty, jaki ona miała piękny śmiech! Aż skręcało w żołądku. Zupełnie jak gołębica w rui.

      – Nie miałam czasu go zapytać. Źle prowadzę, pewnie wymęczyłam ten silnik i…

      – Nie o to chodzi.

      – A o co?

      – Silnik pani samochodu ktoś celowo uszkodził.

      Nagle zbladła. Montalbano kontynuował:

      – Tak uważa mechanik, który się na tym zna.

      Liliana nalała sobie kolejną porcję wódki i wypiła. Zapatrzyła się na morze, nic nie mówiąc.

      – Wczoraj jeździła pani autem?

      – Tak, do wieczora. Kiedy tu wróciłam, wszystko działało bez zarzutu.

      – Czyli coś musiało wydarzyć się nocą. Ktoś przeskoczył bramę, podniósł maskę i unieruchomił silnik. Słyszała pani jakieś hałasy?

      – Żadnych.

      – Ale auto stało bardzo blisko okna sypialni.

      – Przecież powiedziałam, że nic nie słyszałam!

      Montalbano udał, że nie wyczuł irytacji w jej głosie. Skoro powiedział a, to powie i b.

      – Kogoś pani o to podejrzewa?

      – Nie.

      Ale zaraz po tym zaprzeczeniu Liliana chyba zmieniła zdanie.

      Odwróciła się i utkwiła wzrok w komisarzu.

      – Proszę zrozumieć, jestem tu często sama przez dłuższy czas. I wystarczająco atrakcyjna, aby… No tak, zaczepiano mnie. Kiedyś nocą jakiś kretyn zaczął nawet walić w okiennice sypialni! Możliwe więc, że ktoś chciał się zemścić za moją obojętność…

      – Otrzymywała pani dwuznaczne propozycje?

      – I to mnóstwo.

      – Mogłaby mi pani zdradzić nazwisko któregoś z tych, nazwijmy ich, podrywaczy?

      – Uwierzy mi pan, jeśli powiem, że nawet nie wiem, jak wyglądają? Dzwonią, przedstawiają się, może jakimś zmyślonym imieniem, a potem wygadują świństwa.

      Montalbano wyjął z kieszeni kawałek papieru i napisał coś na nim.

      – Zostawiam mój numer telefonu. Jeśli w nocy ktoś będzie się pani narzucał, proszę bez wahania do mnie dzwonić.

      Potem wstał i pożegnał się. Liliana odprowadziła go do furtki.

      – Bardzo panu dziękuję za zainteresowanie. Do jutra.

      Kiedy już pochłonął talerz zapiekanki z makaronu i wielką porcję bakłażanów po parmeńsku, dzieło gosposi Adeliny, usiadł na werandzie.

      Niebo było tak przejrzyste, że gwiazdy zdawały się wisieć w zasięgu ręki, a jeszcze zerwał się wiaterek pieszczący skórę. Jednak po pięciu minutach Montalbano zdał sobie sprawę, że nie o to mu chodziło. Potrzebował absolutnie długiego spaceru brzegiem morza w celach trawiennych.

      Zszedł na plażę, ale zamiast skierować się w prawo, w stronę Scala dei Turchi, jak zawsze, poszedł w lewo, w stronę miasteczka. W ten sposób będzie musiał przejść obok willi Lombardich.

      Przecież nie zrobił tego celowo? A może jednak tak?

      Wszystkie

Скачать книгу