Seks na zgodę. Kat Cantrell
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Seks na zgodę - Kat Cantrell страница 3
Zaczekał, aż Laurel usiądzie i dopiero wtedy sam zajął swoje miejsce.
– Ale pani entuzjazm zrobił na nas duże wrażenie, prawda, Xavier?
No nie! Jak można występować z takim tekstem chwilę po tym, kiedy postanowił się zamknąć.
– Można tak powiedzieć – przyznał gburowato. – Chociaż wolałbym raczej umówić się na rozmowę kwalifikacyjną.
– Tak, oczywiście, to prawda – przyznała, przewracając oczami w sposób, który powinna sobie darować. – Ale tak bardzo zależy mi na tej pracy, że nie chciałam zdawać się na los.
– A co tak bardzo interesującego jest w spiżarniach?
– No, właściwie wszystko – odparła szybko. – Bardzo lubię pomagać ludziom potrzebującym. A w jaki sposób można to robić lepiej, niż zaspokajając tak podstawową potrzebę człowieka jak pożywienie? Chciałabym po prostu nakarmić głodnych.
– Słusznie. Dobrze powiedziane – mruknął Val.
Wypowiedź brzmiała jak wyuczona na pamięć. Od momentu, kiedy podał Valowi zgłoszenie Laurel Dixon, miał przeczucie, że coś tu nie gra.
Nie podoba mu się, że Laurel wprawia go w takie zakłopotanie. Jak mieliby pracować razem, jeśli zawsze w jej obecności musiałby brać się w garść?
– Ma pani raczej skromne doświadczenie – zauważył, stukając palcem w podanie. – Czy w schronisku dla kobiet zajmowała się pani czymś, co ma związek z obsługą działu żywienia?
Laurel zreferowała swój zakres odpowiedzialności w schronisku, podkreślając kompetencje menedżerskie. Wdała się przy tym z Valem w ożywioną wymianę pomysłów na zwiększenie zasięgu działania fundacji.
Widać było od razu, że go tym kupiła, bo przez cały czas miał na twarzy szeroki błogi uśmiech. Nic dziwnego, że po jej wyjściu stwierdził:
– No to masz pracownika. Ona się nadaje.
– Nie, wcale się nie nadaje.
– Jak to? Dlaczego? Przecież jest bardzo dobra.
– Możesz ją sobie zatrudnić, ale za trzy miesiące. Tymczasem ja tu rządzę i chcę kogoś innego.
– Nie rozumiem, dlaczego się upierasz – zdziwił się Val, naciągając wątłą nić porozumienia, która połączyła braci w obliczu wielkiej zamiany miejsc, jak Xavier nazywał w myślach klauzulę ojcowskiego testamentu.
Nie upierał się, tylko próbował zachować ostrożność. I miał do tego mnóstwo powodów.
– Brakuje jej doświadczenia.
– No chyba żartujesz? Wszystko, co robiła w tym schronisku, pasuje jak ulał do naszego działu. Może nie jest tu jeszcze tak elegancko, jak byś lubił, ale będziesz miał z nią do czynienia tylko przez trzy miesiące. A potem, jeśli okaże się, że się nie nadaje, to już ja będę się z nią użerał.
Xavier złożył ręce.
– Mnie się w niej coś nie podoba, tylko nie bardzo wiem co. Niczego dziwnego nie wyczułeś?
– Nie. Jest zdecydowana i pełna entuzjazmu – podsumował Val, posyłając bratu ni to sarkastyczne, ni pełne politowania spojrzenie. – Jesteś pewien, że nie czepiasz się jej tylko dlatego, że nie jest takim pozbawionym emocji robotem jak ty?
No tak. To słyszy nie pierwszy raz.
Ale skąd Val ma wiedzieć, co naprawdę dzieje się w głowie i sercu brata, jeśli Xavier tak skutecznie to ukrywa? Ojciec gardził wszelkimi słabościami i twierdził, że uczucia i słabości idą z sobą w parze.
Val wzniósł oczy do nieba.
– To nie jest korpoświatek, braciszku. Tu nie zatrudnia się ludzi na podstawie tego, jak skutecznie radzą sobie z rozszarpywaniem ofiar upolowanych w królestwie niekomercji. Musisz natychmiast zatrudnić kogoś na miejsce Marjorie. I trafia ci się idealna następczyni. Chyba że ukrywasz w rękawie szereg znacznie lepszych propozycji.
Cóż, stało się. Teraz już mu nie wypada odrzucić tej Laurel Dixon. Połknął haczyk, chociaż z całkiem innego powodu, niż sądził Val.
Rzeczywiście to nie jest świat korporacji i dlatego tak łatwo wychodziło na jaw jego poczucie niepewności.
Narzucona przez ojca zamiana ról to przewrotna sztuczka.
Xavier zaczynał zdawać sobie sprawę, jak bardzo osłabia jego poczucie wartości i pewności siebie. Jak wpływa na obawę przed zatrudnieniem kandydatki w ciemno, tylko na piękne oczy. W efekcie wszystko inne staje się wątpliwe i podejrzane.
– Zajmę się Laurel Dixon, jeśli taka jest wola Waszej Łaskawości – odezwał się po chwili namysłu. – Ale powiem wprost: nie ufam jej. Ona coś ukrywa. I jeśli to wyjdzie na jaw i przysporzy nam kłopotów, to przypomnę ci naszą rozmowę.
Wiele wskazywało jednak na to, że przyjdzie mu zakosztować konsekwencji tej decyzji znacznie wcześniej, niż doczeka się ich Val, który już za kilka minut miał wracać do świata zdrowej i logicznej polityki korporacyjnej, gdy tymczasem on przez najbliższe trzy miesiące będzie pracować ramię w ramię z nową szefową administracji, na której widok czuł mrowienie na całej skórze.
Obawiał się, że będzie musiał unikać tej Laurel dla własnego dobra. Miejmy nadzieję, że ona nie boi się ciężkiej pracy i że skorzysta z okazji, by tego dowieść.
ROZDZIAŁ DRUGI
Być może byłoby lepiej, gdyby Laurel Dixon, podejmując śledztwo dziennikarskie w sprawie domniemanych nadużyć w fundacji LeBlanc Charities, wybrała sobie inną przykrywkę niż menedżer obsługi działu żywienia. Ale skąd miała wiedzieć, że przyjmą ją od razu na takie stanowisko?
Zakładała, że zachwyci ich swoim zapałem i zaproponują jej coś pośledniejszego. Pozycję, która zapewni jej dostęp do pracowników najniższego szczebla i dużo czasu, by ich o wszystko wypytać.
Tymczasem wręczono jej klucze do królestwa. Co z kolei daje możliwość przekopania księgowości.
Nie miała ani chwili na zastanowienie, jak zabrać się do ujawnienia korupcyjnych praktyk. Głównie z powodu tego irytującego Xaviera LeBlanca, który uważał, że ponieważ przychodzi do pracy o szóstej rano i pracuje do wieczora bez przerwy na lunch, to cały świat musi zachowywać się tak samo.
I rzeczywiście wszyscy robili tak samo, łącznie z Laurel. Ale co miała robić? Przychodzić na dziewiątą, by zwracać na siebie uwagę? Przyjęła tę pracę pod fałszywym pretekstem i nie może się wycofać.
Takie są koszty niekonwencjonalnego podejścia do dziennikarstwa śledczego.
Zebrany materiał ugruntuje raz na zawsze