Seks na zgodę. Kat Cantrell
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Seks na zgodę - Kat Cantrell страница 6
Xavier odchylił się w fotelu i zmrużył oczy.
– Czy mogę być z panią szczery, pani Dixon?
O mój Boże! Oczywiście, że tak. Możesz mi powierzyć wszystkie swoje sekrety, panie LeBlanc.
– Tylko pod warunkiem, że będzie pan zwracał się do mnie po imieniu.
Wykrzywił usta w lekkim uśmiechu, który miał zapewne oznaczać, że będzie się z nią spierał.
Ale się myliła.
– Tak więc, Laurel – zaczął – musisz zrozumieć, co się tutaj dzieje. Postanowiłem ci zaufać, czego z reguły nie robię zbyt pochopnie.
Trudno powiedzieć, czy sprawił to ton jego głosu i ten uśmiech, czy też może jej własne sumienie, w każdym razie coś w niej drgnęło.
Było to nagłe i niespodziewane poczucie winy. Nie miała jeszcze żadnych dowodów na to, że Xavier jest zamieszany w jakieś oszustwo. A co będzie, jeśli jej śledztwo przysporzy mu niezasłużonych problemów?
Czy ona przypadkiem nie przesadza? Czy ta sprawa nie wymyka jej się z rąk? Informatorzy byli wystarczająco wiarygodni. Jeśli w fundacji rzeczywiście jest coś do zbadania, to może Xavier byłby wdzięczny za to, że właśnie ona to odkryła. Przecież jest to działanie dla dobra publicznego. Z pewnością by to docenił.
– Postaram się zasłużyć na to zaufanie.
Kiwnął głową.
– W takim razie przyznaję, że nie mam zielonego pojęcia, jak prowadzić fundację dobroczynną. I potrzebuję pomocy.
Mało brakowało, a wzniosłaby oczy do nieba. I to ma być ta szczerość?
– Trudno było tego nie zauważyć.
– Staram się, jak mogę, nie ujawniać tego przed pozostałym personelem – powiedział cierpko. – Dlatego nie wchodzę w niczyje kompetencje. I to byłaby właśnie twoja rola.
– Rozumiem. Chcesz przez trzy miesiące ukrywać się w gabinecie, czekając, aż wszyscy zrobią za ciebie całą brudną robotę.
Zmierzyła go surowym spojrzeniem, a on tylko ściągnął brwi.
– Bardzo nieładnie. Skoro zobowiązałeś się do prowadzenia fundacji, to wypada się z tego wywiązać. Ja chętnie ci w tym pomogę. Zostańmy partnerami.
Wyciągnęła rękę nad biurkiem i czekała.
Był jej potrzebny, czy jej się to podoba czy nie. I bez względu na to, co on o tym myśli. On też jej potrzebował, co było widać jak na dłoni.
Zrobią to razem albo nie zrobią tego wcale. Partnerstwo zmniejsza ryzyko porażki.
Xavier pozwolił jej siedzieć tak z wyciągniętą ręką i bić się z myślami przez całe trzydzieści sekund, zanim niedbale podniósł rękę i ścisnął jej dłoń.
Przytrzymał ją w bardzo długim uścisku, którego żadne z nich nie pomyliło ze zwyczajnym uściskiem dłoni.
Przebiegło między nimi zbyt wiele elektronów. Im krócej pozwoli mu się nad tym zastanawiać, tym lepiej.
ROZDZIAŁ TRZECI
Pomysł bardzo się Xavierowi spodobał, zwłaszcza ze względu na jego podejrzenia, że Laurel Dixon coś ukrywa. Odpowiadało mu, że sama zasugerowała współpracę.
Im będzie bliżej niego, tym łatwiej będzie mieć ją na oku. Nie ufał jej, ale zdawał sobie sprawę, że nie ufa nikomu. Ponieważ nieporozumienie z Marjorie wynikało właśnie z braku zaufania, rzeczywiście postanowił tym razem się nie wtrącać.
Nie mówiąc już o tym dziwacznym uczuciu, z którego nie potrafił się otrząsnąć, ilekroć znalazł się z Laurel w tym samym pomieszczeniu. Liczył na to, że zachowując dystans, uniknie tego rodzaju doznań.
– No dobrze, partnerstwo. I co dalej? – zapytał, uwalniając jej dłoń, chociaż kontakt trwał nadal w formie jakiegoś przyciągania, nad którym nie potrafił zapanować.
Co znaczy, że w przyszłości lepiej wystrzegać się dotyku.
– Proszę bardzo, zaraz ci pokażę.
Zsunęła się z krzesła, odwróciła i zerknęła przez ramię, być może aby sprawdzić, czy Xavier robi to, o co prosiła. Jasne, że ruszył za nią, bo chciał sprawdzić, jakie sztuczki Laurel chowa jeszcze w rękawie.
Ruszyli do recepcji. Na ich widok Adelaide otworzyła szeroko oczy z przerażenia.
– Adelaide, dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień – oświadczyła Laurel. – Zostajesz szefową. Pan LeBlanc właśnie cię awansował.
– Ale jak to? Nic podob… – Łokieć Laurel wbił mu się głęboko w żebra. – Ależ tak, znaczy tak. Jest tak, jak Laurel mówi.
Adelaide patrzyła zdezorientowana to na Xaviera, to na Laurel z taką miną, jakby straciła poczucie miejsca i czasu. Xavier dobrze znał to uczucie.
– Ach, panie LeBlanc! Co za wspaniałomyślność. Bardzo panu dziękuję! – odrzekła wzruszona Adelaide. – Ale jak to? Nie rozumiem. Jak to, awans?
– Właśnie! – Laurel promieniała takim szczęściem, że Xavier miał wrażenie, że widział otaczający ją blask. – Awansujesz na stanowisko szefowej administracji i obsługi. Na miejsce Marjorie.
Zaraz, zaraz. Tego jednak trochę za wiele.
Gdyby Adelaide miała jakiekolwiek kwalifikacje albo gdyby była zainteresowana tym stanowiskiem, to zgłosiłaby się od razu, kiedy pojawiło się ogłoszenie.
Do czego ta Laurel zmierza?
– Jesteś tego pewna? – wyszeptał jej do ucha, blokując tym razem łokieć wymierzony w jego żebra.
Laurel najwyraźniej ma jakiś zamysł. Łokieć w żebrach oznacza, że należy wstrzymać się z polemiką.
– Znasz tę fundację jak własną kieszeń, Adelaide. Powiedz to panu LeBlanc – zachęcała Laurel. – Przeprowadziłaś ze mną obchód całego ośrodka. Nie ma zakątka, którego byś tutaj nie znała, prawda?
Adelaide posłusznie pokiwała głową.
– Nie ma, proszę pani. Ja tu pracuję od siedmiu lat. A zaczynałam w kuchni jako wolontariuszka. Kocham każdy gwóźdź i każdą klepkę w tym budynku.
– To widać – potwierdziła Laurel i spojrzała na Xaviera. – Pan LeBlanc właśnie ubolewał nad tym, że nie ma komu powierzyć