Bajdy Bajbary. Katarzyna Ryrych
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bajdy Bajbary - Katarzyna Ryrych страница 2
Pani od polskiego wyglądała trochę tak, jakby chciała się roześmiać, a może mi się tylko wydawało.
Na koniec powiedziała, że jestem niezłą bajkopisarką, a na przerwie Koszmarian przekręcił moje imię na Bajbara.
I tak już zostało.
Tylko że wszyscy kojarzyli Bajbarę z opowiadaniem bajek, a nie z ich pisaniem.
Na szczęście tego dnia stało się coś jeszcze: nagle okazało się, że mam… najdłuższe nogi w całej szkole!
– No widzisz! – pocieszyła mnie Koszmaria.
Koszmarii dostało się takie przezwisko przez brata, ale tak naprawdę była uosobieniem taktu i potrafiła załagodzić wszystkie spory.
Na dodatek to dzięki niej dowiedziałam się o nieoficjalnym plebiscycie, jaki zorganizował Buła z Masłem.
I chociaż do tej pory nie zwracałam uwagi na swoje nogi, to kiedy wróciłam ze szkoły, uważnie przyjrzałam się im w lustrze i…
Nie dało się ukryć: były naprawdę niezłe.
Wyjęłam z szafy krótką spódniczkę i założyłam ją zamiast nieśmiertelnych spodni.
Efekt był piorunujący.
Nawet Koszmarian nie miał nic do gadania, a Buła z Masłem stwierdził, że w klasie są już dwie dziewczyny.
Miał na myśli Wampirenę, która ubiera się na czarno i nosi martensy o dwa numery za duże, i mnie.
Wampirena na znak solidarności usiadła ze mną, a reszta dziewczyn aż zieleniała z zazdrości, kiedy wychodziłam na środek, żeby zetrzeć tablicę. Bo tego dnia byłam dyżurną.
Kiedy moja mama zauważyła, że zrezygnowałam ze spodni, w ramach dowartościowywania siebie, pojechała do galerii, kupiła kilkanaście spódniczek i potem musiała się z tego spowiadać swojej pani psycholog.
Do końca miesiąca na śniadanie miałyśmy tylko kakao Puchatek, które smakuje jak kreda z czekoladą, i bułki z serem, na obiad chińskie zupki, a na kolację były jajka (dopóki nie zjadłyśmy wszystkich).
– Pani Klaudio – ostrzegła moja kurator. – Wie pani, że jeżeli tak dalej pójdzie…
– Wiem i naprawdę już nie będę – powiedziała mama. – Ale córka właśnie zaczyna być kobietą.
Pani kurator westchnęła i dała mi do wypełnienia test, w którym musiałam zaznaczyć, czy, kiedy jest mi smutno, to:
a) idę sobie popłakać,
b) kupuję czekoladę,
c) zwierzam się przyjaciółce.
Płakać nie lubię, bo robią mi się pod oczyma paskudne worki, przyjaciółki nigdy nie miałam, więc zakreśliłam odpowiedź z czekoladą.
Pani kurator bardzo się zmartwiła, chociaż od początku podejrzewałam, że liczy na taką właśnie odpowiedź.
Miałam na końcu języka: „u mnie jak w Erze”, ale darowałam sobie.
To był czas, kiedy grałyśmy z matką w jednej drużynie. Życie było po prostu zabawne.
W szóstej klasie mój świat wywrócił się do góry nogami.
Zaczęło się w zimie, kiedy lokator narożnego mieszkania zatruł się czadem i niestety nie udało się go uratować. Był nauczycielem muzyki. Przez cały czas słyszeliśmy, jak ktoś u niego brzdąka na pianinie.
– Daje lekcje muzyki – wyjaśniła moja mama.
No i gdyby nie to, że pewnego dnia w jego mieszkaniu od rana panowała dziwna cisza, mógłby sobie tak leżeć i leżeć w nieskończoność, aż zostałaby z niego kupka kostek.
– Ja myślę, że najpierw zacząłby śmierdzieć – Koszmarian jak zwykle był obrzydliwy.
Koszmaria zrobiła się zielonkawa na twarzy i wypluła w śnieg gumę do żucia.
– Jak myślicie – odezwała się Wampirena – będzie straszył czy nie?
– Możesz straszyć za niego – zarechotał Koszmarian, bo Wampirena ubierała się trochę dziwnie. Przeważnie wyglądała jakby uciekła z planu Rodziny Addamsów.
– Zobaczymy – powiedziała Koszmaria. – Czas pokaże.
Ale nic szczególnego się nie wydarzyło. Mieszkanie stało puste aż do wiosny, a my wymyślaliśmy różne dziwne historie, jakie się tam działy. A to, że o północy słychać dźwięki pianina, a to, że w oknie pojawia się biała postać, a to – sąsiedzi narzekają, że w nocy ktoś przestawia ciężkie meble.
Na wiosnę, tuż po świętach Wielkiejnocy, przed dom zajechał meblowóz i tragarze zaczęli wynosić z niego meble.
– Ale graty – szepnął Koszmarian. – Muzeum.
Bo meble, jakie wnoszono do mieszkania po nauczycielu muzyki, w niczym nie przypominały praktycznych meblościanek ani kompletów z IKE-i.
Skojarzenie z muzeum było bardzo trafne.
– O, zobacz, jaki maminsynek -
mruknął Koszmarian, trącając mnie w bok.
– Śliczny – rozmarzyła się Koszmaria.
– Taki tam wypłosz – Koszmarian wykrzywił się obrzydliwie.
Wypłosz na pierwszy rzut oka był w naszym wieku. Miał ciemne loki do ramion i prowadził na smyczy psa. Pies wyglądał jak mieszanka wszystkich możliwych psich ras.
Kiedy przechodził obok ławki, na której siedzieliśmy, obserwując mieszkanie, zatrzymał się i powiedział „siema!”. I nie było to złudzenie, bowiem pomachał ogonem i zauważył, że mamy „idealny dzień na spacer”.
Koszmaria dostała ataku czkawki, Koszmarian połknął gumę do żucia, a ja omal nie spadłam z ławki. Jedynie Wampirena zachowała zimną krew.
Podeszła do Wypłosza i rzuciła mu swoje słynne ponure spojrzenie.
– Co to za sztuczki? – zapytała. – Jak to robisz?
W odpowiedzi pies podniósł łeb i zaśpiewał Love me tender, aż echo poszło. Wypłosz stał z rękoma w kieszeniach i milczał.
Kiedy pies skończył, Wypłosz ukłonił się i wyszczerzył w uśmiechu równe białe zęby.
– To nasz nowy numer –