Bajdy Bajbary. Katarzyna Ryrych

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bajdy Bajbary - Katarzyna Ryrych страница 3

Bajdy Bajbary - Katarzyna Ryrych To lubię

Скачать книгу

robi? – zapytała praktycznie Koszmaria.

      – Nie mam pojęcia – odpowiedział. – Chyba trzeba się z tym urodzić.

      – Myślałam, że umrę ze strachu – przyznałam, a Wypłosz zaczął się śmiać.

      Koszmarian także ryknął śmiechem, ale za chwilę spoważniał, zupełnie jakby sobie coś przypomniał.

      – Czekaj, czekaj – powiedział – jak twój ojciec pracuje w cyrku, to powinien znać, no wiesz, takiego faceta, co połyka ogień…

      Poczułam nagły zawrót głowy.

      – Niejednego – odpowiedział Wypłosz. – W każdym cyrku jest taki gość.

      – Jej ojciec pracuje w cyrku – wyjaśnił Koszmarian, wskazując mnie paluchem.

      – O, super! – ucieszył się Wypłosz. – A w którym?

      – Medrano – palnęłam, bo kiedyś zauważyłam na słupie plakat „CYRK MEDRANO, JEDYNE PRZEDSTAWIENIE, DZIECI ZA PÓŁ CENY”.

      – To supercyrk – Wypłosz spojrzał na mnie z aprobatą. – Czyli twój ojciec musi być naprawdę dobry.

      Poczułam się nagle jak okręt wypływający na pełne morze. Dzień, w którym pani kazała mi napisać sto razy w zeszycie „NIE BĘDĘ KŁAMAĆ”, dziwnie zbladł i odpłynął w niepamięć.

      Mój ojciec, światowej sławy połykacz ognia, urósł do rangi superbohatera i mało brakowało, żebym zaczęła opowiadać, jak to występował w Koloseum.

      – To naprawdę jest kimś – stwierdził Wypłosz. – My mamy tylko ten numer z psem – dodał i nagle zrobiło mi się go żal. Numer z psem był naprawdę fantastyczny. A mój ojciec to była jedna wielka ściema.

      Ale oczywiście za nic w świecie nie przyznałabym się do tego.

      Siedzieliśmy na ławce aż do zmroku. Wypłosz okazał się naprawdę fajny i daleko było mu do maminsynka!

      No i za jego sprawą widmo mojego ojca przybrało bardziej realnych kształtów.

      – Co to za cyrk z tym cyrkiem? – zapytała następnego dnia mama.

      – Cyrk? – spojrzałam na nią z miną kota ze Shreka.

      – Cyrk – powtórzyła. – Podobno twój ojciec pracuje w cyrku. A może się przesłyszałam?

      Wzruszyłam ramionami

      – No – ciągnęła – i w tym cyrku połyka ogień.

      – Chcę zobaczyć się z moim ojcem – wykorzystując zaskoczenie matki, szybko przeszłam do ataku.

      – Ja też – odpowiedziała i wyszła z pokoju.

      Ciekawe, co tym razem kupi – pomyślałam.

      To były T-shirty. Dwadzieścia T-shirtów. Z cekinami i bez, we wzorki i gładkie.

      A na kolację zjadłyśmy dietetyczne sucharki.

      – Od czasu do czasu dobrze jest zrobić sobie dietę – oświadczyła matka, zaglądając do lodówki.

      Nie wiem, czy to dzięki tym przymusowym głodówkom matka miała figurę nastolatki, czy może miały na to wpływ geny.

      Ja też jestem szczupła. No i te nogi, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi…

      Kiedy skończyłyśmy dietetyczną kolację, zadzwonił telefon. Mama na początku trochę się zdenerwowała i wyszła porozmawiać do drugiego pokoju. Ale i tak słyszałam, jak się tłumaczy.

      – Gdzie tam. Pełna po brzegi.

      Ale kiedy wróciła, miała nietęgą minę.

      Wpakowała T-shirty do reklamówki i wepchnęła wszystko do kosza na brudną bieliznę.

      A potem ponownie otworzyła lodówkę.

      – Posłuchaj – powiedziała. – Pójdziesz do Moniki. Zaraz. Zabierzesz od niej… Ona już wie co. Tylko szybko.

      Monika była antyprzyjaciółką mamy. Nazywałam ją tak dlatego, że bez przerwy się kłóciły, a potem godziły. Zupełnie jak ja i mama w podstawówce.

      Tylko że kłótnie mojej mamy i Moniki były naprawdę straszne. Monika, podobnie jak mama, chodziła na grupę, czyli spotkania z panią psycholog, i była uzależniona od solarium. To może brzmieć śmiesznie, ale taka była prawda. Monika wyglądała, jakby posmarowała się brązową farbą, co przy jej prawie białych włosach wyglądało naprawdę strasznie.

      I ciągle jej było mało, chociaż dobrze wiedziała o raku skóry i innych nieprzyjemnych konsekwencjach.

      Uzależnienie od zakupów było – czegokolwiek by nie powiedzieć – o wiele mniej szkodliwe. Przynajmniej dla zdrowia.

      No więc pobiegłam do Moniki. Kiedy otworzyła drzwi, trochę się wystraszyłam, bo w przedpokoju było ciemno i Monika też była prawie czarna. Tylko oczy jej świeciły jak u Murzyna.

      Podała mi reklamówkę i pobiegłam z powrotem.

      Kiedy przyszła kurator, wszystko elegancko leżało w lodówce. Serki, masło, wędlina, jogurt i cztery kremówki.

      Przypomniałam sobie dietetyczną kolację i aż mnie skręciło w środku.

      – To były nieduże zakupy? – uśmiechnęła się fałszywie pani kurator.

      – Może kremówkę? – mama udała, że nie słyszy.

      – Chętnie. – Pani kurator rozejrzała się po pokoju.

      Na szczęście nie zauważyła rożka reklamówki z Mohito, który wystawał spod wersalki. Diabli wiedzą, co w tej torbie było. Wstałam od stołu i z kremówką na talerzyku przesiadłam się na wersalkę.

      Przydeptałam rożek fatalnej torby i zabrałam się za ciastko. Gdybym nie była tak koszmarnie głodna, z pewnością by mi smakowało, ale w pewnej chwili mnie zemdliło i poczułam, jak kremówka rośnie mi w ustach.

      Zmusiłam się, aby wszystko przełknąć, bo gdybym wstała, kuratorka mogłaby zauważyć reklamówkę.

      Zresztą nie tylko o to następnego dnia była straszna awantura. Zresztą nie tylko o kremówki, bo na śniadanie wzięłam sobie trochę szynki i sera.

      Na szczęście mama z Moniką pokłóciły się na grupie, nie na ulicy, bo to było naprawdę straszne: Monika wyzwała mamę od złodziejek, a mnie od głodomorów.

      – Paskudna solara – stwierdziła mama, rzucając na fotel kilka par kolorowych skarpetek.

      I dokładnie w tym momencie przestało mnie to wszystko bawić.

      – Co

Скачать книгу