Bajdy Bajbary. Katarzyna Ryrych

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bajdy Bajbary - Katarzyna Ryrych страница 7

Bajdy Bajbary - Katarzyna Ryrych To lubię

Скачать книгу

do czwartej była balanga. Na domiar złego Tikkurila wpakowała mi się do łóżka i przez ponad godzinę robiła sobie wygodny dołek.

      W pokoju pachniało woskiem i terpentyną i chciało mi się od tego kichać.

      Kiedy zasnęłam, było dobrze po północy. Męczyły mnie złe sny. Śniła mi się mama w więziennym pasiaku i z kulą u nogi. A kiedy się obudziłam, za oknem panowała cisza i słychać było jedynie gruchanie gołębi.

      O tej porze zwykle jeszcze spałam. Potem mama budziła mnie na śniadanie, które w zależności od stanu jej portfela składało się z czekolady i cynamonowych bułeczek albo dietetycznych sucharków i kakao Puchatek.

      Po śniadaniu pakowałam plecak, szłam na Skrawek, gdzie spotykała się nasza paczka, i wszyscy razem wędrowaliśmy do szkoły.

      Leżąc na obcym łóżku z ustami pełnymi kociego futra, rozpaczliwie tęskniłam za swoim pokojem, hałasującą śmieciarką i energetyczną muzyką z komputera mamy.

      Ale jeszcze bardziej brakowało mi… szkoły.

      – Ależ ja cię bardzo dobrze rozumiem – powiedziała Piernikowa. – W poniedziałek pójdziesz do szkoły, a do tego czasu spróbujemy sobie wszystko uporządkować.

      Kiedy zjadłam śniadanie (wieczorem zapytali, na co miałabym ochotę!), Piernikowa zrobiła sobie makijaż, spięła włosy na czubku głowy i powiedziała, że muszę posiedzieć sama, podczas gdy ona i Piernik pojadą dowiedzieć się, co z mamą.

      – A to, żebyś się nie nudziła. – Wręczyła mi gruby, oprawiony w nieco wytartą skórę zeszyt.

      – Co to jest? – zapytałam, przyglądając się wytartym złoceniom.

      – Co chcesz – odpowiedziała Piernikowa. – Książka, pamiętnik… Słyszałam, że masz zdolności pisarskie.

      Usiadłam na szerokim drewnianym parapecie z zeszytem w ręce. Jest tyle rzeczy, o których nikomu nie mogę powiedzieć – pomyślałam.

      Wzięłam do ręki cienkopis i na pierwszej stronie napisałam swoje imię. A pod nim… Na początku miałam zamiar napisać TAJEMNICE. Albo SEKRETY. Tak, sekrety brzmiało o wiele lepiej.

      Ale Tikkurila skoczyła na parapet dokładnie w chwili, kiedy kaligrafowałam „Y” i w przedziwny sposób „Y” zamieniło się w N.

      Spojrzałam na pożółkły papier i pomyślałam, że wyrywanie strony byłoby czystym marnotrawstwem.

      W ten sposób powstał „SEKRETNIK”, w którym obiecałam sobie pisać prawdę i tylko prawdę.

      To niestety okazało się bardzo trudne. Wszak niektóre z moich kłamstw stały się tak prawdziwe, że sama w nie uwierzyłam. Naprawdę bardzo trudno mi było sobie przypomnieć, co wydarzyło się naprawdę, a co zmyśliłam.

      Mam na imię Barbara, ale wszyscy w szkole nazywają mnie Bajbarą, i to nie dlatego, że piszę bajki, ale dlatego, że notorycznie kłamię.

      Kłamstwo to jedyne, co naprawdę mi wychodzi. Nawet kiedy nie chcę. Może jestem kłamcocholiczką, tak jak moja mama jest uzależniona od zakupów. Tyle że ona robi zakupy tylko wtedy, kiedy ma jakiś problem ze sobą, a ja kłamię prawie na okrągło. Muszę więc być jeszcze trudniejszym przypadkiem niż mama.

      Pierwszy raz w życiu skłamałam, pokazując kolegom przez okno pluszowego psa i twierdząc, że jest prawdziwy. Strasznie chciałam mieć psa, ale nie mogłam, bo mama jest uczulona na sierść zwierząt.

      Drugie kłamstwo dotyczyło mojego taty, który ma na imię Ten Łobuz i zniknął, zanim się urodziłam.

      Głupio było tak przyznać się, że tata się ulotnił i nawet nie zaczekał, żeby zobaczyć, jak wyglądam…

      Potem poszło już z górki.

      Pierniki wróciły w samo południe. Stałam w przedpokoju jak pies, co czeka na spacer, i zaraz zapytałam, czego się dowiedzieli.

      – Ogólnie nie jest źle – powiedziała Piernikowa.

      – Ile będzie w tym… – głos mi się załamał – w tym więzieniu?

      – A kto mówi o więzieniu? – zdziwiła się Piernikowa.

      – Mama pojedzie do sanatorium – wyjaśnił Stary Piernik. – Po prostu jest chora. Nie wystarczą same spotkania z psychologiem. Ale to się da wyleczyć.

      Omal nie rzuciłam mu się na szyję.

      – Kiedy będę mogła się z nią zobaczyć? – zapytałam.

      Piernikowa wręczyła mi talerzyk truskawek.

      – Kochanie, mama na razie nie chce się z nikim widzieć. Ani ze mną, ani z tobą. Tylko Cezary rozmawiał z nią chwilę.

      Poczułam, jak coś we mnie pęka. Najpierw tata, który nawet nie chciał zobaczyć, jak wyglądam, a teraz mama, która nie chce mnie widzieć.

      – Mama wstydzi się tego, co zrobiła – powiedział Stary Piernik. – Ale tak naprawdę to my powinniśmy się wstydzić. Żadne z nas nie zwróciło uwagi, że coś jest nie tak. Nie da się już tego zmienić. Jeżeli się wstydzi, to znaczy, że w końcu będzie mogła nad sobą zapanować. Więc wszystko jest na najlepszej drodze.

      – A ile to potrwa? – zapytałam.

      – Problem w tym, że nikt tego nie wie – odpowiedział Stary Piernik. – Kontaktowałem się z twoją babcią…

      – Leokadią – zażartowałam ponuro.

      – Babcią Krystyną. Przyleci tak szybko, jak to będzie możliwe. Do tego czasu będziemy się tobą opiekować. To oczywiście nie było takie proste…

      – Cezary musiał dopuścić się małego oszustwa – uśmiechnęła się Piernikowa. – Ale twoje świadectwo chrztu jest absolutnie oryginalne.

      Chyba miałam bardzo głupią minę, bo Piernik wyjaśnił, że znajomy ksiądz wystawił mu odpowiedni papier, na którym czarno na białym stało, iż Cezary Staruszkiewicz jest moim ojcem chrzestnym.

      – Będziesz mieszkać u nas, ale oczywiście możesz odwiedzać swoich kolegów z osiedla. A kiedy mama będzie gotowa na spotkanie z tobą, pojedziemy ją odwiedzić. Jutro zawieziemy jej wszystko, czego będzie potrzebować. A ja obiecuję, że będę cię informować o wszystkim, co się będzie działo.

      Stary Piernik rozmawiał ze mną, jakbym była dorosła. Nie próbował pocieszać i nie mówił, że czegoś mogę nie zrozumieć.

      – Ludzie uzależniają się od różnych rzeczy – powiedziała Piernikowa. – I to niekoniecznie musi być alkohol albo narkotyki. A teraz dość gadania. Chodź na obiad.

      Obiad był naprawdę wyśmienity. Stary Piernik ugotował makaron, utarł jabłka, na to wszystko wylał kogel-mogel i wstawił całość do piekarnika.

      Wyszło palce lizać!

      Po

Скачать книгу