Białe róże z Petersburga. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax страница 2
Kiedy tylko podjechali przed pałac i Aleksandra oddano pod opiekę pałacowych niań, zapomniał o sporach rodziców, jakie toczyli w powozie i jedynie rozglądał się ciekawie, szukając zapowiadanych atrakcji. A przede wszystkim zastanawiał się, jakimi prezentami zostaną obdarowane dzieci, gdy już bal się skończy, a one będą szykowały się do powrotu do domu. Nie dopytywał jednak o upominki, bo wiedział, że byłoby to nader niestosowne. Najmniej cieszył się z tańców, bo chociaż wszystkie dobrze urodzone dzieci uczyły się tańczyć od wczesnych lat i opanował tę sztukę w stopniu bardzo przyzwoitym, z całego serca tego zajęcia nie lubił. Podobnie jak wielu innych, które robić należało, a do których młody Aleksander Fiodorowicz Oboleński nie miał szczególnego zacięcia. Wiedział jednak, iż nie ma wyjścia, bo – jak mawiał jego ojciec – przywiązanie do tradycji i historii jest gwarantem przetrwania starego porządku świata. A ów stary porządek oznaczał błogie nieróbstwo, majętność i próżniaczy tryb życia. I, niestety, tańce.
Podczas tańców jego partnerką była Anna Pawłowna Golicyna i nawet przepowiadano, iż kiedyś zostanie jego żoną. Matka wówczas się denerwowała i mówiła, że Anna pochodzi z tych biedniejszych Golicynów, ale za to nazwisko pasuje do niej jak ulał, bowiem gdy dorośnie będzie „goła jak noworodek”, jeśli jej ojciec nie zaprzestanie inwestowania w niepewne interesy. Aleksander lubił Annę Pawłownę, ale z racji wieku o małżeństwie w ogóle nie myślał i miał o nim nikłe pojęcie. Wiedział jedynie, że po ślubie małżonkowie mieszkają razem, a potem do ich wspólnego domu przywożą małe, wrzeszczące stworzenia, które potem dorastają i ponownie łączą się w pary. Oczywiście nie w sposób dowolny, bowiem krąg osób, z którymi nawiązywało się stosunki, był ściśle określony.
Pamiętał, gdy dwa lata wcześniej, otrzymał surową reprymendę od matki za zabawę z dzieckiem ze wsi. Chłopiec nazywał się Iwan, miał tyle lat, co on i zaczynał pobierać naukę pisania i czytania w szkole, jaką otworzyła dla biednych hrabina Szeremietiew. Spędzali wówczas na wsi całe lato, w majątku Oboleńskich, w Mikołajewie. Często jednak opuszczał bramy dziedzińca i szedł do wsi, bo tam nie trzeba było pilnować etykiety, a chłopcy z okolicznych domostw mieli ciekawsze pomysły na zabawy. To właśnie w Mikołajewie pierwszy raz poszedł sam do chaty wieśniaków, chociaż bał się wejść do jej wnętrza. Wydawała mu się mała i bardzo biedna. Jednak najbardziej obawiał się tego, iż pokryty strzechą dach runie na niego i zabije go, bowiem wszystkie chałupy w osadzie sprawiały wrażenie, jakby za chwilę miały się rozlecieć.
Niekiedy patrzył na chłopców w podobnym do niego wieku i zastanawiał się, jak to jest biegać cały czas boso i ubierać się ciągle w jedno odzienie. Wieś jednak jawiła mu się jako bajkowa kraina, stworzona przez Boga, by cieszyć oczy złocistymi łanami zbóż, szumem listowia w zagajnikach i przyjemnie drażnić nozdrza zapachem łąki. Niekiedy nosił ze sobą siatkę na długim kijku i zapamiętale łapał kolorowe motyle, by potem z żalem wypuszczać je na wolność. Przyszpilanie ich do drewnianej deski, by stworzyć niepowtarzalną kolekcję, uważał za barbarzyństwo, chociaż nie miał oporów, by wziąć z ogrodowego stolika „Moskowskije wiedomosti” i utłuc potężną, połyskującą w słońcu muchę.
Na jednej z takich eskapad poznał Iwana Dragonowa i bez namysłu zaprosił go do ogrodu, gdzie usytuowano piaskownicę, huśtawki i miejsce, gdzie dzieci mogły do woli pić kompot i zajadać się słodyczami. Matka zrugała go wówczas, Iwana wygoniła i na tym zakończyła się ich znajomość. Iwan bardzo mocno różnił się od pozostałych dzieci w ogrodzie, przede wszystkim dlatego, że był bosy, miał brudne ubranie i portki związane powrozem. Nawet Aleksander widział, że chłopak odstaje od reszty, ale nie zważał na to, bo Iwan tak samo, jak inne dzieci pałaszował ciastka i skakał po siatkowej trampolinie, podobnej do tej, jaką Aleksander widział w cyrku Cinisellego.
– To jest inny świat, Sasza – powiedziała wówczas do niego matka. – Odgrodzony szklaną ścianą. Możesz wszystko przez nią zobaczyć, ale nie masz prawa przez nią przechodzić. Nosisz takie samo nazwisko, jak książę Oboleński, a to zobowiązuje.
Niewiele z tego pojmował.
– Jakby była ze szkła, tobym sobie rozbił głowę.
– To metafora, Sasza.
Tego określenia nie zrozumiał już wcale, ale więcej za ową szklaną ścianę nie przechodził. Nie zwykł także dyskutować z matką. Jeśli zakazała mu chodzić do wsi samemu i zadawać się z tamtejszymi dziećmi, należało posłuchać i nie robić tego więcej. Tęsknił trochę i za wiejskimi pejzażami, i za Iwanem, który chociaż biedny, odznaczał się nadzwyczajną bystrością umysłu i przebiegłością, czego Aleksander nawet mu zazdrościł.
Pamiętał też czas spędzony w Liwadii, w pałacu hrabiny Szeremietiew, i wspominał go bardzo dobrze. Pałac w Liwadii nie był tak okazały, jak ten, w którym car spędzał letnie miesiące, ale już sama jego bliskość dodawała splendoru rodzinie. Pałac, w którym on gościł, również posiadał patio na wzór arabski, tak jak carski, wewnętrzny dziedzińczyk i choć nie był zbudowany z marmuru krymskiego ani nie posiadał wieży florenckiej, jego fasada wręcz raziła bielą na tle intensywnie błękitnego nieba i soczystej, nieco egzotycznej roślinności. Wokół domu zaś rozciągał się wypielęgnowany ogród, pełen śródziemnomorskiej roślinności, która znacznie różniła się od tej na północy kraju, i przez pierwsze dni pobytu Aleksander patrzył jedynie na nią, podziwiając palmy i oleandrowe żywopłoty.
Często jeździł z innymi dzieciakami na nadmorską plażę, gdzie mogli kąpać się i podziwiać kunszt, z jakim Bóg stworzył świat. Morskie dno i plaża usiane były drobnymi kamieniami i nie sprzyjały zanadto zabawie, ale lubił zbierać nietuzinkowe okazy, w skupieniu oglądając ich kształt i fakturę. W tym czasie rodzice spacerowali po nabrzeżu wraz z przybyłymi do hrabiny gośćmi, a gdy już się zmęczyli, co następowało nadzwyczaj szybko, zasiadali do pikniku, który organizowała im służba. Na białych obrusach, rozłożonych na nieco wyschniętej trawie, pojawiał się złocony samowar, patery z owocami i kosze z maślanymi bułeczkami.
Niekiedy wszyscy udawali się na kort tenisowy. Aleksander lubił tę grę, bo odkąd pamiętał, cieszyła go każda zabawa, która wiązała się z rywalizacją. Oczywiście najbardziej podobało mu się, gdy wygrywał. Ojciec klepał go wówczas po ramieniu i mawiał:
– Moja krew, zrobi karierę w wojskowości. Sasza ma zacięcie i jest uparty.
Aleksander uśmiechał się wówczas, ale nie myślał o tym, czy chciałby zostać oficerem, jak niegdyś