Białe róże z Petersburga. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax страница 3
Naukę Aleksander pobierał w domu, ale nie mógł się doczekać, gdy w końcu będzie mógł chodzić do prawdziwej szkoły. Wiedział jednak, że przyjdzie mu na to jeszcze poczekać. Najbardziej lubił nauczyciela francuskiego, Siergieja Nankina, bo nie był tak poważny jak Jekatierina Pastuszkina czy Betsy White, jego nauczycielka angielskiego. Nankin uwielbiał kobiety i wciąż o nich opowiadał, chociaż zapewne rodzice uznaliby to za niezbyt stosowne, jak również fakt, iż ich syn potrafił biegle wymienić po francusku wszystkie części kobiecej garderoby, począwszy od biżuterii, a na ozdobnych podwiązkach kończąc.
Aleksander był długo wyczekiwanym synem Fiodora i Iriny Oboleńskich i niekiedy mawiano, że jest dzieckiem cudu. Nie miał pojęcia, co to znaczy. Kiedy zapytał o to babkę, Tatianę Mikołajewnę Oboleńską, ta ściszyła głos i powiedziała:
– Twoja siostra, Katia, urodziła się osiem lat przed tobą. A potem dopiero ty, Sasza. Nikt nie wierzył, że twoja matka będzie miała jeszcze dzieci. A tu, proszę, jaki dorodny chłopak się urodził. To cud…
Pokazał wówczas babce swoje bezzębne oblicze, bo właśnie wypadły mu przednie zęby i myślał sobie, że babcia Oboleńska nie mówi mu prawdy, bo przecież liczba dzieci zależała od zamożności ich rodziców. Nie miał wtedy pojęcia, jak przychodzą na świat noworodki, sądził, iż nabywa się je w jednym z luksusowych domów towarowych, wraz z wyposażeniem, czyli nianiami, nauczycielkami oraz całą stertą zabawek.
Ze swoją siostrą, Katią, zawsze miał dobre relacje. Dzieliła ich zbyt duża różnica wieku, by mogli się razem bawić, ale lubił ją, zwłaszcza gdy kradła słodycze z kredensu w jadalni i potem równo się z nim dzieliła. Naprawdę nie oszukiwała i głośno liczyła:
– Jeden cukierek dla ciebie, Sasza. Jeden dla mnie.
– A jak nie po równo wyjdzie? – z troską pytał Aleksander.
– Wtedy ty dostaniesz jednego więcej, a następnym razem ja – odpowiadała.
Kiwał wówczas głową i cieszył się, że siostra jest wobec niego uczciwa. Niekiedy opowiadała mu o tym, co zdołała podsłuchać w ogrodzie albo salonie, ale prawdę powiedziawszy, niewiele rozumiał, że ktoś jest „czerwony” albo jakaś ciotka stała się chyba „feministką”, bo czyta „Żenskoje dieło”.
Dzieciństwo Aleksandra upływało spokojnie i beztrosko, chociaż noszenie nazwiska dość dalekiego krewnego, który miał tytuł księcia, nieco go męczyło. Niekiedy matka Iriny Oboleńskiej, Jekatierina Daszkowska, mawiała, że krew książęca w ich rodzinie jest już tak rozwodniona, iż TYM Oboleńskim daleko do gałęzi rodziny, z której wywodził się książę, tak samo, jak nadanie mu imienia Aleksander nie uczyniło z niego carewicza. Ojciec jednak bardzo przeżywał posiadanie jednego z najbardziej znakomitych nazwisk i starał się go nie splamić niestosownym zachowaniem.
Fiodor nie cierpiał swojej teściowej, bowiem uznawał ją za przedstawicielkę zubożałej mocno szlachty, która przez swoją nieodpowiedzialność już prawie zniknęła z powierzchni Rosji i stała się takim samym pospólstwem, jak reszta społeczeństwa. Aleksander zaś lubił tę babcię zdecydowanie bardziej od babci Oboleńskiej, bo nie traktowała wszystkiego z tak śmiertelną powagą, jak chociażby jego wstąpienie do Korpusu Paziów, które miało nastąpić dopiero za kilka lat.
2
W czasie, gdy trwał bal w Pałacu Zimowym i był szeroko komentowany zarówno przez petersburską socjetę, jak i zwykłych śmiertelników, ciężko pracujących na swój byt, po drugiej stronie Dużej Newy, w dwupiętrowej kamienicy dzielnicy Wyborska, siedmioletnia Elena Siergiejewna Woronina, w domu nazywana Leną, siedziała na zydelku, tuż przy pokoju rodziców, i ściskała w dłoni szmacianą lalkę, Aleksandrę. Zza zamkniętych drzwi dobiegał do jej uszu krzyk matki, który chwilami zamieniał się w skowyt. Mała Lena nie miała pojęcia, dlaczego jej mama wydawała tak potworne odgłosy i jedyne, z czym jej się to skojarzyło, to z ogromnym cierpieniem umierającego człowieka. Nie rozumiała również, z jakiego powodu jej ojciec, Siergiej Woronin, który był lekarzem, siedział teraz w saloniku i pił wódkę, zamiast pomóc swojej cierpiącej połowicy. W swoim małym umyśle picie alkoholu potrafiła skojarzyć jedynie z awanturami i biciem. Pomyślała więc po chwili, iż zapewne to z powodu tej strasznej wódki ojciec nie chciał pomóc wyjącej z bólu matce.
Kiedy już nie mogła znieść owych krzyków i wołania o pomoc, zsunęła się z zydelka i pobiegła do saloniku.
– Papo, mama chyba umiera. Pomóż! – krzyknęła rozpaczliwie.
Ogorzały na twarzy mężczyzna uśmiechnął się rubasznie i zupełnie nie przejął słowami córki.
– Od tego się nie umiera. Ciebie także to kiedyś czeka. Właśnie przychodzi na świat dziecko i mam nadzieję, że tym razem będzie to chłopak. A kiedy dorośnie, sprawi, że rodzina Woroninów znowu będzie mogła być dumna ze swojego nazwiska.
Dziewczynka nie miała ochoty słuchać kolejny raz o tym, jak jeszcze pięćdziesiąt lat temu dziadek Siergieja Woronina był kimś i posiadał dworek w Byszkowicach, niedaleko Petersburga. Oczywiście ów tajemniczy i bogaty dziadek dysponował także powozem, dużym areałem ziemskim i miał kilkudziesięciu poddanych, którym potem car wspaniałomyślnie zwrócił wolność, jak wszystkim innym w Rosji.
Pobiegła więc z powrotem przed pokój rodziców i dalej nasłuchiwała z trwogą jęków matki.
Z reguły Lena nie biegała po domu. Drewniane podłogi w ich mieszkaniu głośno skrzypiały i dziewczynka obawiała się, iż mocniejsze stąpnięcie jej drobnych stóp sprawi, iż deski pękną, a ona wpadnie w ciemną czeluść i zapewne dostanie się aż do piekła. Nauczyła się więc stąpać po domu delikatnie, jak baletnice, które przysposabiano do tego fachu bez mała od niemowlęctwa. Owe bezszelestne poruszanie się po domu miało także inną zaletę. Kiedy jej ojciec, Siergiej Woronin, zasypiał, nie budziła go odgłosami skrzypiących desek, chociaż zapewne nie byłby w stanie się ocknąć, nawet gdyby jechała na słoniu.
Po kilku godzinach, które małej Lenie wydawały się bardzo długie, z pokoju wyszła otyła, spocona kobieta. Otarła z czoła pot i oznajmiła:
– Siergiej Woronin ucieszy się. Ma syna.
Lena nie śmiała wejść bez pozwolenia do pokoju, ale wkrótce na nieco chwiejnych nogach zjawił się ojciec i zabrał ją do środka. Pobladła mama leżała na swoim łóżku i trzymała zawiniątko. Spod płóciennych fałd wystawała mała główka, pokryta ciemnymi włosami. Ojciec wziął od matki becik, po czym podniósł go i oznajmił:
– Michaile Woroninie, witaj na świecie.
– Jesteś pijany, jeszcze go upuścisz. Proszę, zostaw go – wydusiła z siebie słabym głosem matka.
Ojciec jednak nie zważał na jej słowa, tylko wymachiwał nowym członkiem rodziny, jak carską flagą i krzyczał, że w końcu doczekał się syna. Najpewniej zbyt mocne bujanie w powietrzu nie spodobało się najmłodszemu z Woroninów,