Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson страница 5

Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson

Скачать книгу

tej sytuacji najlepiej byłoby mieć przygotowane przemówienie. Rozmowa z dowódcą terrapiniańskiego krążownika liniowego była sprawą dyplomatyczno-polityczną, ale jeśli chodzi o rebelianckich Kherów, nadawałem się najlepiej do jej przeprowadzenia.

      Ktoś mógłby się zastanawiać, w jaki sposób zostałem pośrednikiem między ludzkością a kosmitami, skoro żaden ze mnie polityk. Odpowiedź miała sporo wspólnego z naturą międzygwiezdnej wojskowości. Ziemianie musieli zmienić swoje rozbudowane tradycje związane z dyplomacją i polityką. Podobnie było w połowie ubiegłego stulecia, kiedy powstała broń atomowa, która szybko znalazła się w głowicach pocisków rakietowych mogących dotrzeć do innych krajów w ciągu minut. Kiedy w powietrzu latały anioły śmierci, nie było już czasu na uroczystą kolację, partyjkę golfa i szczerą rozmowę między przywódcami.

      Obecnie, tak samo jak wtedy, wojsko uzyskało większą moc sprawczą. Odkąd dołączyliśmy do społeczności innych planet, sprawy miały się coraz gorzej. Wzrosła niepewność, a ludzi znów owładnęła paranoja. Sytuację częściowo wyjaśniał fakt, że tym razem nie mieliśmy do czynienia z garstką dobrze znanych mocarstw, tylko dosłownie z tysiącami obcych światów, z których każdy mógł bez uprzedzenia nasłać na nas okręt wojenny. Na obcych planetach nie mieliśmy nawet swoich konsulatów. Może pewnego dnia tak się stanie – o ile zdołamy wytłumaczyć naszym kherskim braciom, czym jest konsulat.

      Sprawy mogły potoczyć się błyskawicznie, więc Dowództwo Sił Kosmicznych zarezerwowało sobie prawo do pierwszego kontaktu z niezapowiedzianymi gośćmi. Wojsko musiało reagować najprędzej, bo zanim jakiś prezydent albo ambasador wcisnąłby się w gajer i napisał przemówienie, intruzi zdążyliby zrównać z ziemią kilkanaście miast.

      Nie było czasu do stracenia ani miejsca na błędy.

      Spojrzałem więc na nadajnik w swojej dłoni i na pół sekundy zamarłem, gdy wszystkie te myśli przemykały mi przez głowę. Wydało mi się niesprawiedliwe, że akurat mnie postawiono w takiej sytuacji, a wszystko przez to, że byłem wśród pierwszych ludzi, których dawno temu porwali Kherowie.

      Nabrałem powietrza i wcisnąłem przycisk na boku urządzenia. Rozświetliło się na znak, że moje słowa zostaną przetłumaczone i nadane do okrętu nad naszymi głowami.

      – Mówi komandor Leo Blake z Floty Rebeliantów – odezwałem się. – Wielokrotnie walczyłem z Terrapinianami, zarówno ich pokonując, jak i świętując zwycięstwa wraz z nimi.

      Kilka osób nerwowo wciągnęło powietrze. Nie mogli uwierzyć, że wspomniałem o walce przeciwko Terrapinianom, ale to dlatego, że nie do końca rozumieli Rebeliantów.

      Na chwilę zaległa cisza, aż wreszcie nadeszła odpowiedź.

      – Leo Blake – powiedział głos – prawdziwy oficer. Cieszę się, że nadal się tu liczysz. Ziemia dobrze zrobiła, mianując cię władcą. Zakładam, że istota, którą najpierw usłyszałem, była twoim sługą?

      – Tak – odparłem natychmiast, a Vega spiorunował mnie wzrokiem. – Tak szybko przylecieliście, że nie zdążyłem podejść do stanowiska łączności, żeby rozmawiać osobiście.

      – Właśnie po to otworzyliśmy przejście dużo wcześ­niej – powiedział głos. – Z szacunku chcieliśmy dać wam czas przygotować się na nasze przybycie.

      – Oczywiście – przytaknąłem. – Ale musicie zrozumieć, że moi podwładni są nerwowi. Nie w pełni rozumieją obyczaje panujące we Flocie Rebeliantów.

      – Rozumiem. Mogę coś zasugerować?

      – Chętnie posłucham.

      – Dyscyplina, Blake! – powiedział kapitan obcej jednostki. – Tego wam trzeba. Nie szczędź bata ani kija.

      – Yy… dobrze. Z kim rozmawiam?

      – Nie poznajesz? Jestem rozczarowany. Znamy się. Dowodziłem kiedyś myśliwcem i latałem z tobą w czasach wielkiej wojny z imperialnymi Khe­rami.

      – Naprawdę? Byłeś dowódcą załogi na lotniskowcu Ursahn?

      – Tak. Mam na imię Urgh. Od tamtej pory dosłużyłem się stopnia kapitana i własnego okrętu.

      – Świetnie! Wspaniale znów słyszeć twój głos, Urgh! – skłamałem z entuzjazmem. Prawda była taka, że Terrapinianie, których spotkałem na pokładzie jednostki Ursahn, byli kompletnymi dupkami. Pewnego razu zafundowali mojej załodze pobudkę za pomocą metalowych pałek.

      – Ja się nie cieszę, że słyszę twój – odpowiedział rozmówca – chociaż wiążę z tym pewne nadzieje. Może pogłoski są nieprawdziwe. Może Ziemia nie jest zupełnie niekompetentna i niehonorowa.

      Mogłem złapać przynętę, ale zignorowałem obelgę i kontynuowałem neutralnym tonem:

      – Skoro już odświeżyliśmy dawną znajomość, co mogę dla ciebie zrobić?

      – Dłuższy czas temu wysłaliśmy tu okręt dowodzony przez kapitana Verra. Co się stało z tą jednostką?

      Wymieniliśmy spojrzenia z admirałem Vegą. Podejrzewaliśmy, że do tego dojdzie. Ponad rok temu natrafiliśmy na kapitana Verra i jego uszkodzony okręt. Koniec końców, jednostkę zniszczyły miny podłożone przez Nomadów.

      – Spotkałem Verra – powiedziałem. – Rozmawialiśmy i zawarliśmy tymczasowe przymierze.

      – Który z was dominował?

      Rozważyłem kilka kłamstw, ale w końcu wzruszyłem ramionami i powiedziałem prawdę:

      – Nigdy tego nie rozstrzygnęliśmy. Nasze jednostki były uwięzione przez drony z ładunkami wybuchowymi Nomadów. Próbowaliśmy ocalić Terrapinian. Niestety, bez skutku. Jego okręt przepadł, a my musieliśmy otworzyć wyrwę i uciec.

      – Nomadzi? Masz mnie za głupca?

      – Nic podobnego – zaprzeczyłem. – Ale oczekuję, że spojrzysz na dowody, zamiast sobie drwić. Za moment prześlę ci nasze archiwa.

      Odwróciłem się do rudowłosej komandor i niecierp­liwie zakręciłem kółko palcem. Lang­ston zmarszczyła brwi i położyła ręce na biodrach, spoglądając na Vegę.

      – Admirale – zaczęła – nie możemy pozwolić, żeby kosmici mieli wgląd w nasze tajne pliki.

      – Możemy i pozwolimy – wtrąciłem się. – Bo inaczej zrobimy sobie z nich wrogów. Na utratę których miast jest pani gotowa, żeby nasze sekrety się nie wydały?

      Vega uniósł dłoń, ucinając kłótnię.

      – Znajdźcie i wyślijcie te nagrania – rozkazał. – Terrapinianie zadali uzasadnione pytanie, a my uczciwie odpowiemy.

      Poirytowana komandor Lang­ston wykonała polecenie. Czekaliśmy parę chwil, aż wyśle pliki.

      Mijały długie minuty. Mogłem się tylko domyślać, że Terrapinianie przeglądają pliki, które w większości składały

Скачать книгу