Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson страница 6

Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson

Скачать книгу

bezbronne. Walczyłeś o dominację z żenującym brakiem honoru, Blake. Ale nie wygrałeś ani nie przegrałeś.

      – Obecnie dominacja nie ma znaczenia. Nawet nie wiemy, o co prosisz.

      – Dominacja zawsze ma znaczenie – zaprzeczył Urgh. – Jednak dla nas jesteś towarzyszem broni. Odpowiedziałeś na prośbę Verra o pomoc. Zrobisz to samo dziś?

      Ponownie wymieniłem spojrzenia z Vegą. Admirał wyjął mi komunikator z ręki.

      – Kapitanie – odezwał się – o jaką pomoc prosicie?

      – Czemu ten pies szczeka mi do ucha? – zapytał Terrapinianin. – Blake, ktoś się zbuntował i odebrał ci dowodzenie?

      Wyjąłem Vedze urządzenie z dłoni. Admirał niechętnie zwolnił uścisk.

      – Nie – odpowiedziałem. – Po prostu moi podwładni niecierpliwie czekają na informacje.

      – Powinieneś go surowo ukarać, jeśli znów się odezwie. Nie ma szacunku dla twojej władzy.

      – Yy… rozważę twoją radę. Tymczasem powiedz: jakiej pomocy wam potrzeba?

      Vega wbił we mnie mordercze spojrzenie, ale trzymał gębę na kłódkę. Musiałem jedną rzecz przyznać Terrapinianom – w przeszłości niewielu osobom udało się uciszyć admirała.

      – Kutas z ciebie, Blake – wtrącił ostrym szeptem. – Ale nie przestawaj.

      Kiedy spojrzałem na leżące w dłoni urządzenie, przypomniał mi się wygląd kapitana Urgha. Ich gatunek miał gruzłowatą, zielonkawą, poznaczoną plamkami skórę. Wielkie czaszki były w kształcie klina, jak u żółwia. Jednak najbardziej niepokojącą cechą były oczy, czarne i lśniące jak krople ropy.

      – Co powiesz? – zapytał kapitan Urgh. – Staniesz znów ze mną ramię w ramię?

      – Jakiej natury jest kryzys, przed którym stanęliście?

      – Co jest? Czyżbym wyczuwał smród tchórzostwa? Co za różnica, przeciw komu staniemy razem do honorowej walki? Odpowiesz na wezwanie czy mnie opuścisz?

      Otworzyłem szeroko oczy. Stąpałem po niezbadanym terytorium. Nie dysponowałem władzą, która pozwoliłaby mi obiecać żółwiowi lojalność. Mogłem co najwyżej zalecić ludziom, żeby go zniszczyli.

      Vega przyglądał mi się z uniesionymi brwiami. Z pewnością zastanawiał się, jak ucieknę z pułapki, którą sam na siebie zastawiłem. To oczywiste, że jego zdaniem za dużo powiedziałem. I chyba miał rację.

      – Na Ziemi – odpowiedziałem Terrapinianinowi – nasza struktura dowodzenia jest nieco inna. Mamy władze cywilne. To taka jakby starszyzna. Oni decydują, które światy są naszymi przyjaciółmi, a które wrogami.

      – Odrażające – mruknął Urgh. – Od twojego gadania wywracają mi się oba żołądki. Jak tamci żałośni głupcy, którzy powierzyli ci jednostkę, mogą liczyć na to, że poskromią twojego ducha? Dowódca okrętu kosmicznego leci, dokąd zechce.

      – Nasz sposób rządzenia nie stawia tak mocno na indywidualizm – próbowałem wyjaśnić.

      – Przykuli cię łańcuchami do fotela dowódcy? Kontrolowane z daleka implanty rażą ci genitalia prądem? A może zagrozili, że wypatroszą twoje młode, jeśli…

      – Nic z tych rzeczy – zapewniłem Urgha, śmiejąc się nerwowo. – Źle mnie zrozumiałeś. Dowodzę okrętem, ale tylko jednym. Jeśli porozmawiam ze starszyzną, mogę liczyć na ich mądrość i błogosławieństwo. Jeżeli się zgodzą, dostaniesz większą pomoc. Wystarczy, że wytłumaczysz, w czym problem.

      Urgh milczał przez chwilę. Odniosłem wrażenie, że debatuje z innym terrapiniańskim oficerem. To samo działo się po naszej stronie łącza.

      – Sir? – powiedziała rudowłosa komandor, nachylając się do mnie. – Bruksela przysłuchuje się tej rozmowie. W żadnym wypadku nie jest pan upoważniony do wysłania choćby pojedynczego okrętu, nie wspominając o całej flocie.

      – Wiem o tym, komandorze. Próbuję tylko nawiązać dialog.

      Wyciągnęła w moją stronę inny komunikator. Zrozumiałem, że to pewnie ona na mnie doniosła.

      – Kolegium dowiedziało się, że to nie nagły kryzys militarny, tylko komunikacja dyplomatyczna, więc chce samodzielnie prowadzić rozmowy.

      – Dobra – warknąłem. – Rozłączcie mnie. Niech sobie gadają z Urghem.

      Komandor Lang­ston odwróciła się do mnie plecami i wymamrotała coś do nadajnika. Po chwili odwróciła się z powrotem z ponurą miną.

      – Szefowie sztabów życzą sobie, aby najpierw doprowadził pan do końca tę kwestię z kapitanem Urghem. Niech poczuje, że jest dla nas ważny i…

      – To nie działa w ten sposób – przerwałem. – Kherowie tak nie myślą, z wyjątkiem ssaków naczelnych. Nie znają złożonej polityki, think-tanków i takich tam. Wolą się trochę ponakręcać i poprzechwalać, a potem szybko ruszyć na wojnę.

      – No dobrze, sir – powiedziała z udawaną uprzejmością – proponuję go trochę uspokoić.

      Odsłoniłem zęby i znów podniosłem nadajnik do ust.

      – Urgh? Jesteś tam jeszcze? Twoi technicy nawalili? Lepiej daj im wycisk, bo żaden terrapiniański kapitan nie powinien kazać swojemu towarzyszowi tak długo czekać.

      – Blake! Zapewniam, że moi podwładni zapłacą za tę obrazę!

      Chyba usłyszałem jakieś uderzenia i stęknięcia. Możliwe, że oficerowie Urgha również mieli zbyt wiele sugestii, jak na jego gust. Zaskoczył mnie, bo Terrapinianie nie należeli do Kherów, którzy łatwo się emocjonowali. Och, jasne, potrafili się wkurzyć, a kiedy postanowili się zemścić, nie umieli odpuścić. Ale nie byli z takich, co knują. Wznosili się na szczyt przebiegłości, planując atak z zaskoczenia na bezbronną załogę. Dla mnie fakt, że kłócili się na pokładzie swojego krążownika, oznaczał, że mają spory problem i naprawdę potrzebują pomocy.

      Kiedy zrozumiałem, że są zdesperowani, zacząłem się uśmiechać. Podstępna część mnie już wymyślała sposoby na wykorzystanie sytuacji. Można to nazwać wadą – dla mnie jest darem. Po prostu tak działa mój umysł.

      5

      – Wbijasz mi twardy kolec w kości, Blake – powiedział kapitan Urgh.

      To był chyba idiom, więc udałem, że rozumiem i czekałem na ciąg dalszy.

      – Nie mam wyboru, muszę wyjaśnić wprost – kontynuował. – Admirał Fex otoczył moją planetę. Atakowali nas już wcześniej, lata temu. Wtedy, gdy odwiedzili Ziemię. Ale teraz odbudowali flotę i rzucili na nasz świat wszystkie siły.

      – Przykro mi to słyszeć, kapitanie – powiedziałem szczerze.

Скачать книгу