Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson страница 10

Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson

Скачать книгу

zapytałem. – Zakładając, że jakieś tu w ogóle są. Nawigacja? Co mi powiecie?

      Nawigatorka odwróciła się do mnie, a wtedy ze zdziwieniem odkryłem, że to nikt inny, jak komandor Lang­ston.

      – Przydzielili panią do mojej załogi?

      Wydawała się speszona.

      – Ja… Tak jest, sir. Przeniesiono mnie ze stacji Cheyenne. Zapewniam, że podołam zadaniu.

      Przez chwilę mierzyłem rudowłosą kobietę wzrokiem. Najwyraźniej czuła się niezręcznie. Prawdę mówiąc, była całkiem ładna, choć wcześniej tego nie zauważyłem, bo przez całą moją wizytę w centrum dowodzenia w Colorado robiła naburmuszoną minę.

      Ale dzisiaj nie dbałem o wygląd. Liczyły się kompetencje.

      – Gdzie Chang? – zapytałem.

      – Dostał drugą zmianę.

      Ulżyło mi, że nie pozbawili mnie Changa. Otworzyłem usta i już miałem jej kazać iść na jego poszukiwania… ale się powstrzymałem. Cokolwiek by o sobie myślała, brakowało jej doświadczenia, mimo wszystko uznałem, że warto dać jej szansę.

      – Służyła już pani w kosmosie, Lang­ston?

      – Nie, sir. To znaczy… tak, sir.

      – To w końcu tak czy nie?

      – No… pilotowałam holowniki i statki górnicze między planetami zewnętrznymi.

      Zmrużyłem oczy.

      – Więc należy pani do tych nowych pilotów komercyjnych?

      – Zgadza się, kapitanie.

      – Hm. – Zacząłem przechadzać się wokół niej. – Żadnego doświadczenia wojskowego?

      – Jeśli chodzi panu o doświadczenie bojowe, kapitanie, to nie. Jeszcze nie.

      To nie było nic niezwykłego w nadal raczkujących siłach kosmicznych Ziemi. Tylko pierwotna załoga „Diabła Morskiego” i różnych okrętów fazowych posiadała doświadczenie w walce. Reszta naszych załóg była boleśnie zielona.

      – No dobra, Lang­ston – powiedziałem z rezygnacją – każdy kiedyś zaczynał. Ale wolno nawalić tylko raz, taka zasada panuje u mnie na mostku. Potem wylatuje się na drugą zmianę.

      Zacisnęła usta, ale nie zaprotestowała. Kiwnęła głową.

      – Co wynika z bieżących analiz? – zapytałem. – Gdzie jesteśmy?

      – Zdaje się, że to rodzimy układ Terrapinian – odpowiedziała z przekonaniem. – Widzimy dziewięć planet wewnętrznych i sześć gazowych olbrzymów na obrzeżach. Jesteśmy tuż za orbitą ostatniego z nich.

      – Czemu akurat tutaj wyszliśmy z tunelu?

      – O to już będzie pan musiał zapytać Terrapinian, kapitanie.

      Rzuciłem jej ostre spojrzenie. Już zaczynała się wymądrzać? Jednak wyraz jej twarzy pozostawał neutralny, więc nie miałem pewności.

      – Niech pani pospekuluje.

      Przemknęła wzrokiem po ekranach.

      – Hm, może jesteśmy w bezpiecznej odległości, żeby się zorganizować. Urgh mówił, że Fex oblega ich świat, czyli piątą planetę od gwiazdy.

      – Racja – powiedziałem, ale wpadłem na lepszą odpowiedź. – To jedna z możliwości. Ale Urgh mówił też, że jego planeta nie ma szans i że ją atakują. A czego można użyć do ataku na cel wielkości planety?

      – Nie jestem pewna, kapitanie – przyznała.

      – Urgh o tym wspominał. Fragmentów innych planet. Odłamków na tyle dużych, że po uderzeniu wyzwala się ogromna ilość energii kinetycznej.

      – Po uderzeniu? – zapytała. A potem powoli rozejrzała się po otaczających nas ekranach. Wszystkie ukazywały czerń kosmosu poznaczoną plamkami gwiazd. – Tutaj, na obrzeżach układu, są tylko chmury kawałków lodu i skał, komety i tego rodzaju rzeczy.

      – Otóż to. Proszę dostroić czujniki. Chcę wiedzieć, czy wykryjemy jakąś aktywność. Cokolwiek, nawet statek górniczy.

      Odwróciła się i poszła wydać polecenia swojej ekipie. Po jej surowej minie domyśliłem się, że nie odpuści tym biednym draniom, dopóki nie zobaczy rezultatów.

      Hagen podszedł do mnie, gdy tylko zniknęła Lang­ston.

      – Przykro mi, kapitanie – odezwał się.

      – Z jakiego powodu?

      – Obsady mostka. Próbowałem zachować tyle najważniejszych osób, ile się dało, ale przyszła wiadomość, że wyruszamy natychmiast. Nie było czasu dyskutować z decyzjami dowództwa, które w swej bezgranicznej mądrości wysłało przez transmat dużą liczbę żółtodziobów.

      – Rozumiem. Zrobimy, co się da. W jakim stanie jest „Diabeł Morski”? W jakim stopniu jesteśmy tak naprawdę gotowi?

      Hagen pokręcił głową.

      – Wszystko dobrze, pod warunkiem że nie trzeba będzie uciekać… ani walczyć.

      – Wspaniale. Dopóki pana nie wezwę, proszę siedzieć na dolnych pokładach i osobiście doglądać napraw.

      Kiwnął głową. Rozumiał, że go nie zbywam, tylko powierzam mu kluczowe zadanie.

      – Dam popalić każdemu, kto będzie próbował się obijać, sir.

      Po tych słowach wyszedł. Wiedziałem, że nie żartował. Gdyby trafił się ktoś, kto spędzi na koi choćby sekundę dłużej niż regulaminowe osiem godzin, lepiej niech czymś zakryje kość ogonową. Hagen nosił ciężkie buty i nie wahał się ich użyć.

      – Sir? – odezwał się oficer łączności. – Kapitan Urgh na linii.

      – Odbiorę prywatnie, przez syma.

      Kazałem symbiontowi przekierować rozmowę do mojego własnego układu nerwowego, dzięki czemu mogłem rozmawiać z Terrapinianinem, jakby stał przede mną, choć tak naprawdę znajdował się dobrych dziesięć tysięcy kilometrów dalej.

      – Kapitanie Blake? – odezwał się żółw. – Dziwi nas wasze zachowanie. Zwyczaj nakazuje, żeby podwładny skrócił dystans i podążył za okrętem flagowym.

      – No tak… – powiedziałem, nie chcąc przyznać, że ledwo jesteśmy w stanie latać. – Doznaliśmy, yy, uszkodzeń podczas podróży przez wyrwę. Mamy nowe silniki, które nie działają ze stuprocentową sprawnością.

      Czarne oczy Urgha poruszyły się.

      –

Скачать книгу