Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson страница 11
– Żadne z tych określeń nie jest trafne – zapewniłem. – Dokąd lecimy?
– Oczywiście na naszą planetę. Zniszczymy Fexa i przerwiemy oblężenie… albo zginiemy, próbując.
Zamrugałem ze zdziwieniem.
– Hmm. – Nie podobał mi się ten plan. Większość Kherów wybierała bardzo bezpośrednie rozwiązania, przez co Imperium albo podstępni dranie pokroju Fexa z reguły pokonywali ich taktycznie. – Ile jednostek ma na orbicie waszej planety Fex?
– Około czterdziestu. Ale tylko połowa to większe okręty. Resztę stanowią jednostki wsparcia.
– A ile myśliwców?
Wzruszył ramionami.
– Kilkaset. Słuchaj, Blake, nie ma czasu do stracenia. Więc gdybyś zechciał polecieć za mną…
– Wyjaśnisz mi plan ataku, Urgh?
– Plan? Jest całkiem sprytny. Przybyliśmy daleko od wewnętrznych planet, żeby mieć czas na zwiększenie prędkości. Wykorzystamy pełen ciąg silników, żeby rozpędzić się w stronę wrogiej floty. Po drodze wystrzelimy rakiety, a co najmniej dwa okręty zniszczymy na pewno, taranując je w chwalebnym finale.
– Taranując… – powiedziałem, niezbyt zadowolony ze szczegółów planu. – Poczekasz chwilę, Urgh?
Gorączkowym gestem przyzwałem Langston. Podeszła z ponurą miną, a ja tymczasem zadbałem, żeby Urgh nie usłyszał, co mówię, wykorzystując funkcję podobną do przycisku wyciszenia mikrofonu. Kosmita natychmiast zaprotestował:
– Kapitanie Blake? Zepsuł wam się system łączności? Czy wszystkie ziemskie jednostki są wadliwe?
Ignorowałem go przez kilka sekund, spoglądając na Langston.
– Potrzebuję faktów – powiedziałem jej. – Z jakimi siłami mamy do czynienia?
– Jeszcze nie wykryliśmy wszystkich jednostek na orbicie Terrapinu, ale te większe tak. Zidentyfikowaliśmy do tej pory dwadzieścia jeden okrętów. Wszystkie przewyższają nas tonażem.
Była blada, i to nie z powodu braku słońca.
– Rozumiem. Urgh oczekuje, że polecimy z nim i wykonamy samobójczy atak na wroga. Nie ma szans, żeby tylko dwa okręty przerwały oblężenie. Albo chociaż je spowolniły.
– Jest jeszcze inna kwestia, sir – powiedziała komandor. – Tu również są jednostki wroga. W lokalnym Pasie Kuipera, niedaleko nas.
– Ile? – zapytałem ostro. – I jak dużych?
– Niewielkie holowniki, łodzie patrolowe. Może tuzin rozproszony po całym regionie.
Uśmiechnąłem się. W głowie kiełkował mi plan.
8
Wśród rebelianckich Kherów najgorszą sławą cieszyły się te szczepy, które pochodziły od małp naczelnych. Z reguły byliśmy bystrzy, subtelni i nieporównywalnie bardziej podstępni od reszty. Typowego Khera te cechy napawały odrazą. Oni niczego tak nie lubili jak otwartej walki, a bardziej niż zwycięstwo interesował ich honor i zasady społeczne.
Dziś wyczułem, że stanąłem z kapitanem Urghem przed takim dylematem. Wiedziałem, że nie spodoba mu się mój plan ataku, choć miał znacznie większe szanse powodzenia niż jego obłąkańcza szarża. Problem z Kherami jest jednak taki, że z nimi nie wolno być szczerym – chyba że chce się polec w blasku chwały. Należało ich zwyczajnie oszukać.
– Kapitanie Urgh – odezwałem się, wyłączając wyciszenie i skupiając całą uwagę na Terrapinianinie, który w zasadzie był moim dowódcą.
– Nadal tu jestem, Blake. Co tyle trwa? Okręt ci się rozpada w szponach?
– Rzeczywiście, doświadczam trudności technicznych – powiedziałem, co nie było do końca kłamstwem. – Nie jesteśmy w stanie zwiększyć ciągu, czego wymaga twój plan. Dokonujemy napraw tak szybko, jak możemy.
– Co za rozczarowanie – poskarżył się Urgh. – Nie miałem pojęcia, że ziemskie okręty są tak delikatne. Może niepotrzebnie prosiłem o waszą pomoc.
– No cóż, zaczekaj, aż zobaczysz nas w bitwie. Wtedy nie będziemy zbędnym balastem.
Zaniepokojony Samson zaczął mi dawać znaki zza swojego stanowiska. Monitorował status okrętu i wiedział, że „Diabeł Morski” jeszcze nie nadaje się do walki. Odwróciłem się od niego, żeby mnie nie rozpraszał.
– Słuchaj, Urgh – powiedziałem – nie ma sensu, żebyśmy tu tkwili z założonymi rękami. Nawet podczas napraw możemy stąd wpłynąć na wynik bitwy.
– W jaki sposób?
– W okolicy znajduje się pewna liczba jednostek. Zdajesz sobie sprawę z ich obecności?
– Oczywiście. Zbierają komety i zmieniają ich orbity. Te spadające kamienie mogą przebić się przez naszą tarczę planetarną.
– W takim razie czemu ich nie zaatakujemy, żeby przerwać bombardowanie?
– Rozważałem to – odparł Urgh. – Ale w ten sposób nie przerwiemy oblężenia. Fex po prostu wyśle eskadrę, żeby nas powstrzymała.
Przewróciłem oczami.
– Tak, ale…
Nie było to łatwe, ale zdołałem wyciągnąć z Urgha uzasadnienie dla jego rozumowania. Po pierwsze, chciał dokonać czegoś dramatycznego, i to jak najszybciej. Chciał, żeby wszyscy mieszkańcy planety dostrzegli w nim bohatera, który poświęcił dla nich życie. Po drugie, uznał, że sytuacja i tak jest beznadziejna, więc czemu miałby się ograniczać?
Kiedy się rozłączył, Hagen znów stanął u mojego boku.
– To samo podejście, co zawsze. Dopiero przylecieliśmy, a oni już nazywają nas tchórzami.
– Podsłuchiwał pan?
– Wpadło mi w ucho parę kluczowych informacji – przyznał, wzruszając ramionami.
– Chce mi się zgrzytać zębami, kiedy z nimi rozmawiam – powiedziałem. – Oni nie myślą o wojnie w taki sposób jak współcześni ludzie.
– Na pewno nie są gotowi na wszystko, żeby wygrać. Czemu?
– Bo chcą każdą bitwę rozegrać jak najbardziej honorowo. Chcą mieć poczucie, że dobrze wypadli, niezależnie od wyniku. A jeśli kiepska taktyka doprowadzi do porażki? Wtedy przynajmniej mogą się pocieszyć, że przegrali z klasą.
– Zawsze tak jest? Jak im się udaje cokolwiek wygrać?
– No, nie zawsze – przyznałem. – Takie