Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson страница 15
– O co chodzi, Langston?
– Przejrzałam te raporty od Terrapinian, w tym również oryginalne transmisje od Fexa. Wysłaliśmy je do laboratorium w celu ksenoanalizy.
„Ksenoanaliza” była nową funkcją, w jaką wyposażono każdy ziemski okręt wojenny. Jako że nasze jednostki miały teraz do czynienia z istotami, które ledwo rozumieliśmy, część załogi musiała poświęcić się badaniom naukowym. Wiele odmian Kherów było dla nas nieznanych, ale nasza wiedza rosła z roku na rok.
Na pokładzie „Diabła Morskiego” było miejsce dla kilku ekip badawczych. Ci ludzie mieli za zadanie dowiedzieć się jak najwięcej o nowych technologiach i kulturach, jakie napotykaliśmy, a także tworzyć mapy astronomiczne. Moim zdaniem, najbardziej przydatni byli ksenobiolodzy. W końcu ważniejsze od rozumienia okrętów wojennych było zrozumienie istot za ich sterami. Lepiej całkowicie uniknąć konfliktu, niż tylko usprawniać uzbrojenie. Nawet dysponując przeważającą siłą ognia, nie mogliśmy liczyć na wygraną w każdym przypadku.
– Więc o co chodzi, Langston? – zapytałem.
– Abrams ma specjalny zespół odpowiedzialny za analizę otrzymywanych transmisji. Ich zdaniem Fex kłamie. Zamierza podbić Terrapin niezależnie od tego, czy się poddamy.
Prychnąłem z rozbawieniem. Langston nie spodobała się ta reakcja. Wydobyła z kieszeni zwój komputerowy i zaczęła przesuwać po nim palcami, przewijając tekst i wykresy, żeby dotrzeć do podsumowania.
W tym momencie podszedł do niej komandor Hagen i delikatnie położył jej dłoń na barku.
– Langston, chyba pani nie zrozumiała – powiedział. – To nie tak, że kapitan Blake nie przyjmuje tego do wiadomości. Po prostu sam doszedł do identycznego wniosku. Mam rację, sir?
Oboje zwrócili się w moim kierunku.
– Tak – powiedziałem. – To bez wątpienia typowa dla naczelnych sztuczka. Terrapinianie się na to nabrali, ale ja nie zamierzam.
Langston spoglądała na mnie niepewnie.
– Skoro pan wie, że to podstęp, czemu nie odrzucił pan jeszcze jego propozycji?
Hagen znów odpowiedział za mnie:
– Bo kapitan jeszcze nie wpadł na pomysł, jak wykorzystać sytuację.
Langston zmierzyła nas podejrzliwym wzrokiem.
– To prawda? Siedzi pan w fotelu i obmyśla kontrposunięcie?
– W zasadzie tak. Myślę, jak pokrzyżować Fexowi plany.
Langston wyrzuciła ręce do góry.
– Czy to nie oczywiste? Wystarczy skontaktować się z Terrapinianami i wyjaśnić, co knuje Fex.
– Ach, gdyby to było takie proste… Bo widzi pani, oni mi pewnie nie uwierzą. Chcą, żeby oblężenie się skończyło, więc zobaczą we mnie wrednego małpiszona, który próbuje im namieszać.
– Ale przecież Fex…!
– Dla ich umysłów to bez znaczenia – wtrącił komandor Hagen. – Zdradzieckie myśli zwykle nie przychodzą rebelianckim Kherom do głowy. Obwinią kapitana Blake’a o stworzenie problemu, bo to jego pomysł.
– Naprawdę? Zastrzelą posłańca?
– Tak – powiedziałem. – Być może dosłownie.
Langston powoli odwróciła głowę z powrotem w moją stronę. Minę miała ponurą i zadumaną. Zrozumiałem, że jej myśli wreszcie podążają tymi samymi ścieżkami, co moje.
– W takim razie… co zrobimy, sir?
Posłałem jej cień uśmiechu.
– Teraz już pani wie, czemu tak intensywnie myślę. Przejdę się na chwilę. Hagen, pan zrobi sobie przerwę. Langston… zechce pani przejąć mostek na kilka minut?
Spojrzała na mnie, zaskoczona, ale zaraz pokiwała szybko głową.
Daliśmy znać obsadzie mostka, że chwilowo ona dowodzi, a potem wyszliśmy.
– Myśli pan, że to bezpieczne, kapitanie? – zapytał Hagen. – Jest całkiem zielona.
– Właśnie zniszczyliśmy wszystkie jednostki wroga w tym kwadrancie. Jest tu spokojnie jak rzadko. Skorzystajmy z tego.
– Skoro pan tak mówi, kapitanie.
– Mówię. Niech pan się zdrzemnie, Hagen. To rozkaz.
Zasalutował i odbił w boczny korytarz. Ja tymczasem poszedłem prosto na dolne pokłady, gdzie powitał mnie pomruk silników.
Zmęczeni ludzie zerwali się na nogi i próbowali udawać zapracowanych, gdy przechodziłem obok, ale ich zignorowałem. Wiedziałem, że ciężko harowali, próbując doprowadzić do porządku sprzęt, którego modernizację przerwano w połowie. Nie miałem wątpliwości, że kluczowe systemy będą funkcjonalne – ale czy sprawdzą się w walce?
– Taki lot próbny to jest coś, hm, Blake? – powiedział ktoś za moimi plecami.
Znałem ten głos. Znałem jego właściciela, ducha z mojej przeszłości. Istotę, która dręczyła mnie od lat.
Odwróciłem się gwałtownie.
I faktycznie – stał przede mną w niebieskim uniformie z pojedynczą złotą kropką na ramieniu. Doskonale wtopił się w tłum, bo załoga nie znała się jeszcze za dobrze. Mógł ukrywać się wśród setek osób, które pracowały na niższych pokładach dniem i nocą.
– Godwin? – zapytałem, wstrząśnięty. – Nie wierzę, że wróciłeś.
To jedyne imię, pod jakim go znałem. Był Nomadą, przedstawicielem obcej rasy zupełnie innej od pozostałych, które znaliśmy. Zazwyczaj wyglądali jak ludzie. Potrafili wcielić się w kogokolwiek. Byli sztucznym życiem. Niezupełnie maszynami, ale raczej wodnistymi tworami, pozbawionymi organów wewnętrznych i kości. Ponieważ ich świadomość nie była związana z żadnym konkretnym ciałem, dało się ją przenosić z miejsca na miejsce. Kiedy się któregoś zabiło albo zraniło, po prostu pojawiał się gdzie indziej, w najmniej oczekiwanym momencie. Tak jak teraz.
Godwin wzruszył ramionami jakby z nieśmiałością.
– Możesz wierzyć albo nie, ale ja lubię Ziemian. Stanowicie wyzwanie.
Zachowałem czujność, ale się nie cofnąłem. Zauważyłem, że korytarz jest prawie pusty, najbliżsi załoganci byli za rogiem, co najmniej dwadzieścia metrów od nas.
– Przestań się niepokoić – powiedział Godwin. – To nie jest próba zamachu.