Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson страница 16
– Jesteśmy zaintrygowani. A nawet zdezorientowani. Kilku innych przedstawicieli twojego gatunku oparło nam się tamtego dnia. Rozpoznali, kim jesteśmy, i przedsięwzięli skoordynowane działania. Dla nas to bardzo niepokojące.
Powoli zbliżyłem się i przystanąłem w odległości odpowiedniej do uścisku ręki.
– Mówisz, że ci pomogłem. W jaki sposób?
– Nie nabierając się na nasze sztuczki. To nie byłeś tylko ty. Vega i jego ludzie zastrzelili całą naszą delegację. To było imponujące. Niektórzy z jej uczestników… no cóż, powiedzmy, że nie przywykli do tego, że ktoś ich zabija i odsyła.
– W porządku – powiedziałem. – Wróciłeś, więc zakładam, że czegoś chcesz. Darujmy sobie te gierki. O co ci chodzi?
– Admirał Fex to bestia, tak samo jak ty. Ma wielkie plany i wprowadza je w życie. Musisz wykraść jego sekrety i przekazać je nam. Co ważniejsze, musisz się dowiedzieć, jak wszedł w ich posiadanie.
– Jego sekrety? – zapytałem, zupełnie zbity z tropu. – Czyli co, rzucanie kamieniami w tarcze?
Godwin roześmiał się.
– Nie, nic tak przyziemnego. Jeszcze nie zetknąłeś się z tym, o czym mówię. Ale kiedy tak się stanie, będziesz wiedział: prawdziwa rewolucja technologiczna. Rzecz zdolna zakłócić równowagę władzy w Galaktyce.
Zmarszczyłem brwi i otworzyłem usta, żeby zadać następne pytanie, ale on uniósł dłoń.
– Twoi ludzie mnie zauważyli – powiedział. – Muszę iść. Przemyśl moje słowa. Przy następnym spotkaniu omówimy warunki wymiany.
Za plecami Godwina usłyszałem łomot butów. Nadchodziła ochrona. Obecnie wszędzie na pokładzie zamontowano kamery i czujniki, starannie dostrojone tak, aby wykrywać istoty pokroju Godwina. Poczułem się bezpieczniej, wiedząc, że faktycznie działają.
I w tym momencie Nomada zrobił coś, czego nigdy nie byłem świadkiem: roztopił się. To bardzo dziwny widok.
Nie zostało po nim ubranie, bo kostium był częścią jego sfabrykowanej struktury. Zaczął się po prostu zapadać do środka, składając się i zginając w barkach. Jego głowa opadła jak balon, z którego ulatuje powietrze. Twarz zrobiła się obwisła, a potem całkiem opadła do tyłu, bo szyja już nie mogła jej utrzymać. Po chwili całe ciało upadło na pokład. Po moim gościu została tylko kałuża płynu i kilka kolorowych smug.
W tym momencie nadbiegł oddział funkcjonariuszy ochrony. Otoczyli mnie i zaczęli nerwowo zadawać pytania, ale ja ich zignorowałem.
Godwin zniknął.
12
Doktor Abrams z największym zapałem próbował wycisnąć ze mnie wszystkie szczegóły, kiedy ziewałem, po raz kolejny opowiadając o swoim spotkaniu z Godwinem.
– Więc… – powiedział. W jego lśniących, szeroko otwartych oczach przeglądały się migające lampki różnych urządzeń. – To stworzenie nie ujawniło, co takiego odkrył Fex? Nie zasugerowało natury zagrożenia, które próbuje poznać?
– Nie – odpowiedziałem, tęsknym wzrokiem patrząc na drzwi prowadzące na zewnątrz. Potrzebowałem prysznica i drzemki. Byłem na nogach od ponad dwudziestu godzin.
Abrams zmrużył oczy i przez kilka sekund lustrował mnie podejrzliwie, aż wreszcie podjął decyzję.
Stuknął rulonem papieru komputerowego o wnętrze lewej dłoni.
– Kapitanie, zostałeś oszukany – oznajmił z przekonaniem. – To podstęp, wymysł i nonsens. Uważam, że Godwin chciał nas tylko nastraszyć. Nie powinieneś się go obawiać.
Prychnąłem.
– Nie obawiam się, zabiłem go wiele razy. I nie zgadzam się z twoimi wnioskami, doktorku. Godwin nie przybyłby mnie szukać bez dobrego powodu. Myślę, że Fex musi mieć coś niebezpiecznego. Inaczej Nomadzi nie marnowaliby czasu.
Abrams uśmiechnął się szyderczo.
– Czcze spekulacje. To nam nie pomaga i nie mówi więcej niż sam Godwin. Sugeruję, kapitanie, żeby tak złożone kwestie zostawić moim ekspertom.
W tym momencie wskazał na krąg laborantów przy aparaturze. Pośrodku grupki ksenonaukowców znajdowała płytka wanienka, a w niej – kałuża płynu. Pojemnik spoczywał na stole i stanowił obiekt badań.
Śluz był resztkami Godwina. Naukowcy szturchali go delikatnie, zanurzając w gęstej cieczy próbniki i strzykawki. Od czasu do czasu jeden z mózgowców rzucał mi pełne zwątpienia spojrzenie, tak jakby myślał, że jakimś sposobem zmusiłem Godwina do zniknięcia, zanim ktokolwiek inny zdołał przyjrzeć się kosmicie.
Zrozumiałem aluzję, więc zsunąłem tyłek z biurka Abramsa i ruszyłem do wyjścia.
– W takim razie wy rozwikłajcie tę sprawę – rzuciłem. – Spodziewam się pełnego raportu jutro rano.
Abrams wydał dźwięk, jakby się zakrztusił. Często to słyszałem – brzmiało tak, jakby ze stresu nie był w stanie przełknąć śliny.
– Jutro to za wcześnie, kapitanie! Bądźmy rozsądni.
Odwróciłem się na progu.
– Masz ekipę, kałużę resztek, nagrania monitoringu i Bóg wie co jeszcze. Spisz raport i chcę go widzieć jutro.
Po tych słowach wyszedłem, a on – gdy tylko znalazłem się poza zasięgiem słuchu – odwrócił się i zaczął strofować swoich podwładnych. Doktor Abrams należał do osób, które bardzo łatwo wytrącić z równowagi. Cieszyłem się, że nie pracuję dla niego.
*
Cztery godziny później otworzyłem przekrwione oczy. Ktoś próbował się ze mną skontaktować przez syma, co odczuwałem jako irytujące swędzenie w głowie.
– Tu Blake – wymamrotałem.
– Kapitanie? Mamy połączenie przychodzące z innego okrętu.
Usłyszałem głos Changa i zrozumiałem, że jest środek drugiej zmiany.
– Urgh może zaczekać – powiedziałem. – Wszyscy potrzebujemy przerwy.
– Przykro mi, kapitanie – powiedział Chang. – To nie Urgh, tylko admirał Fex.
Moje opadające powieki rozchyliły się gwałtownie.
– Już idę.
Podźwignąłem się na nogi, odkrywając przy tym, że padłem na koję bez zdejmowania munduru. Poczłapałem sennie do łazienki – miłym plusem bycia kapitanem jest fakt, że nie trzeba korzystać ze wspólnej