Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson страница 12

Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson

Скачать книгу

Racja. Dobre porównanie.

      – Często takie zrywy – kontynuował – kończyły się druzgoczącą porażką, tak jak wtedy, gdy francuscy rycerze zaszarżowali na Anglików pod Azin­court. Co możemy zrobić, żeby nie stać się bohaterami jakiejś pieśni żałobnej Kherów, sir?

      – Powiem panu jedno: nigdy nie dążyłem do chwalebnej śmierci. Prawdę mówiąc, starałem się jej uniknąć w jakiejkolwiek postaci.

      Hagen roześmiał się.

      – Z tego powodu – ciągnąłem – niektórzy rebelianccy Kherowie nazywali mnie tchórzem, choć nie zgadzam się z tym określeniem. Jak to ujął kiedyś generał Patton, wojen nie wygrywa się, umierając za własną ojczyznę. Wygrywa się, sprawiając, że to przeciwnik zginie za swoją.

      – Dobrze powiedziane. Więc co teraz?

      Zmieniłem za pomocą syma widok na głównym wyświetlaczu i dałem Hagenowi znak, żeby spojrzał.

      – Widzi pan, gdzie znajdują się te holowniki i jednostki pomocnicze? Lecimy za nimi. Zniszczymy maszynę oblężniczą Fexa.

      – Urghowi się to nie spodoba – skomentował Hagen. – Wolałby jak najszybciej zaszarżować.

      – Do diabła z Urghiem. Wygramy tę bitwę wbrew sojusznikom.

      9

      Mój plan miał, niestety, pewną wadę – wrogie holowniki były dość daleko. Silniki mieliśmy faktycznie w opłakanym stanie, więc nie mogliśmy się rzucić na ofiary, musieliśmy podlecieć wolno, dając przeciwnikowi dużo czasu na reakcję. Jednostki były przeważnie bezzałogowe, więc nie wątpiłem, że uciekną. Nawet kodeks honorowy Kherów pozwalał na ucieczkę, kiedy holownik stawał oko w oko z okrętem wojennym.

      Zszedłem na niższe pokłady, do sekcji laboratoryjnej w rufowej części „Diabła Morskiego”, gdzie zastałem doktora Abramsa i jego ekipę ciężko pracujących mózgowców.

      – Doktorze, masz chwilkę?

      Nawet nie podniósł wzroku, kiedy wszedłem do laboratorium. Próbował mnie zbyć machnięciem ręki.

      – Nie, nie mogę ci pomóc, Blake, przykro mi.

      Zmarszczyłem brwi i mimo wszystko podszedłem. Mózgowcy ucichli i zrobili mi miejsce. Tylko Abrams nadal unikał mojego wzroku.

      – Przykro mi – powtórzył, wciąż odwrócony plecami. – Nie mogę sprawić, żeby „Diabeł Morski” przyspieszył. To nie byłoby bezpieczne, a poza tym silniki i tak nie dałyby rady.

      – Więc wydaje ci się, że wiesz, czego od ciebie oczekuję? O to chodzi?

      Abrams zaśmiał się gorzko.

      – Kiedy przychodzisz nękać pracowników laboratorium, żądasz zawsze tego samego: niemożliwego.

      – Hmm – mruknąłem, podchodząc bliżej i okrążając Abramsa.

      – Mogę pomóc w czymś jeszcze? – zapytał lodowatym tonem.

      – Pewnie. Możesz mi znów powiedzieć, czy jesteś Godwinem.

      – Co?! Jestem urażony, kapitanie!

      – I słuszne. Nie musisz koniecznie współpracować. Istnieją na to testy. Niestety, właśnie ty stworzyłeś standardy biometryczne dla tych testów. Czy to tylko podejrzany zbieg okoliczności, a może coś więcej?

      Wreszcie skupiłem na sobie uwagę Abramsa. Przyglądał mi się zszokowany, a tymczasem jego podwładni przezornie uciekli. Słyszałem trzaśnięcia drzwi, kiedy ewakuowali się do bezpieczniejszych części okrętu.

      – Masz czelność oskarżać mnie o bycie Nomadą?

      – Raz już nim byłeś.

      – Nieprawda! – ryknął, machając mi tuż przed nosem swoim kościstym palcem. – Byłem wtedy jeńcem. Godwin zajął moje laboratorium, naśladując…

      – Tak, tak. – Musiałem mu przyznać rację. – Byłeś niewinną ofiarą. Prawdę mówiąc, po prostu użyłem detektora od Ursów. Według odczytów jesteś człowiekiem.

      Abrams nieufnie łypnął na urządzenie obcych w mojej dłoni. Ursahn i jej załoga zostawili je, kiedy szukali imperialnych na „Diable Morskim”. O ile mi wiadomo, potrafiło wykryć tylko imperialnych Kherów, a nie Nomadów, ale Abrams tego nie wiedział. Patrzył na czarną, wciągającą powietrze końcówkę urządzenia jak na głowę jadowitego węża.

      – Zdaje się, że ty to ty – obwieściłem. – Dobrze wiedzieć, Abrams. Nie chciałbym cię wyrzucić w kosmos.

      Poklepałem go po ramieniu, ale on odtrącił moją dłoń.

      – Czemu mi grozisz w tak prymitywny sposób? Nie jestem zdrajcą.

      – Ale od samego progu odmówiłeś pomocy swojemu kapitanowi. I nawet nie miałeś odwagi spojrzeć mi w oczy i wyjaśnić, czemu nie pomożesz.

      – Och… o to chodzi. Moje działania nie są dostatecznie zrozumiałe? Sądziłem, że nawet osoba o twoim poziomie intelektualnym… no, nieważne. Może jesteś jeszcze mniej spostrzegawczy, niż podejrzewałem. Ale to nieistotne! Wytłumaczę ci sytuację.

      Zaczął omawiać stan naszych silników do poruszania się po układzie. Ledwo działały i potrzebowaliśmy co najmniej tygodnia na ich kalibrację i regulację. Słuchałem uprzejmie, choć znacznie bardziej interesował mnie stan silnika do podróży nad­świetlnych. A o tym Abrams wspomniał tylko przelotnie.

      Kiedy skończył, kiwnąłem głową i ponownie poklepałem go po ramieniu. Spojrzał na moją dłoń tak, jak patrzy się na natrętnego owada.

      – Dzięki za wykład, doktorze – powiedziałem. – Potwierdziły się moje podejrzenia, więc decyzja stała się jeszcze prostsza. Musimy podjąć to ryzyko.

      – O czym ty bredzisz, Blake? Przecież właśnie ci tłumaczyłem, że te silniki…

      – Tłumaczyłeś, dlatego nie zamierzam ich użyć. Chcę wykonać skok: otworzyć wyrwę, wyjść z tunelu tuż przy wrogich holownikach i zniszczyć je, zanim zdążą uciec. To jedyny sposób.

      – Co to za nonsens?

      – Czym się irytujesz? Można powiedzieć, że sam podjąłeś decyzję. Skoro nie możemy ich dorwać przy użyciu silników konwencjonalnych, trzeba otworzyć wyrwę i darować sobie pościgi. Teraz cię zostawię, a ty dokonaj obliczeń nawigacyjnych. Masz godzinę.

      Abrams zaczął się jąkać, kręcąc głową. Czułem, że zaraz straci cierpliwość.

      – Niemożliwe! Absurdalne! Niedorzeczne!

      – Sam mówiłeś, że napęd nadprzestrzenny działa normalnie – przypomniałem.

      –

Скачать книгу