Skalpel. Tess Gerritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Skalpel - Tess Gerritsen страница 18
– A jaką muzykę lubiła pani Hallowell?
– Nie pamiętam.
– Pracowałeś nad nią miesiąc temu.
– Owszem, ale nie zawsze pamiętam szczegóły. – Joey skończył wgniatanie wosku w dłonie i przeszedł na szczyt stołu. Stał tam, kiwając głową w takt „You Ain’t Nothing but a Hound Dog”. W czarnych dżinsach i butach Doca Martensa wyglądał jak młody, modny artysta, kontemplujący niezamalowane płótno, tyle że płótnem było dla niego zimne ciało, a narzędziami pracy pędzelek do makijażu i słoiczek z różem. – Odrobina jasnego brązu na policzki – zdecydował i sięgnął po słoiczki. Zmieszał szpatułką kolory na paletce z nierdzewnej stali. – Dziewczyna starego Elvisa będzie zadowolona – powiedział usatysfakcjonowany i począł wcierać kolor w twarz trupa, zaczynając od policzków i dalej, aż po linię włosów, gdzie spod czarnej farby wyglądały siwe odrosty.
– Może pamiętasz, czy rozmawiałeś z córką pani Hallowell? – zapytała Rizzoli. Wyjęła zdjęcie Gail Yeager i podsunęła je pod oczy Joeyowi.
– Wszelkie formalności załatwia pan Whitney. Proszę jego zapytać. Ja jestem tylko asystentem…
– Ale z pewnością pani Yeager powiedziała ci, jaki sobie życzy makijaż dla matki. Ty zajmowałeś się tymi zwłokami.
Wzrok Joeya zatrzymał się dłużej na fotografii Gail Yeager.
– To była piękna kobieta – powiedział cicho.
Rizzoli spojrzała na niego pytająco.
– Była?
– Wiem, co się stało. Słucham wiadomości. Chyba nie myśli pani, że jeszcze żyje, prawda? – Joey się odwrócił. Zmarszczył brwi, widząc, że Korsak chodzi po laboratorium i zagląda do szaf. – Szuka pan czegoś, detektywie?
– Nie. Po prostu jestem ciekaw, co jest w wyposażeniu kostnicy. Hej, czy to nie jest żelazko do zakręcania włosów?
– Tak. Myjemy włosy szamponem. Zakręcamy loki. Robimy manikiur. Wszystko, żeby nasi klienci wyglądali jak najlepiej.
– Słyszałem, że jesteś w tym bardzo dobry.
– Klienci są ze mnie zadowoleni.
Korsak roześmiał się.
– Czy któryś ci to powiedział?
– Miałem na myśli rodziny. Ich rodziny są zadowolone.
Korsak odłożył żelazko do loków.
– Ile lat pracujesz u pana Whitneya? Siedem?
– Coś koło tego.
– Zacząłeś zaraz po liceum.
– Najpierw myłem karawany, sprzątałem gabinety i odpowiadałem na nocne telefony. Potem zacząłem pomagać panu Whitneyowi przy balsamowaniu. Teraz robię prawie wszystko, bo on już nie ma tyle siły. Zestarzał się.
– Spodziewam się, że masz licencję na balsamowanie?
Nastał moment ciszy.
– Hmmm… nie. Nie złożyłem podania. Po prostu pomagam panu Whitneyowi.
– Czemu o nią nie wystąpisz? Mógłbyś awansować, dostać lepszą pracę.
– Jestem zadowolony z mojej obecnej pracy. – Joey zajął się znów panią Ober, której twarz pod jego rękami zaczęła nabierać różowego blasku. Sięgnął po mały grzebyk i zaczął lekkimi muśnięciami koloryzować siwe brwi na brązowo, jego ręce poruszały się z delikatnością kochanka. Będąc w wieku, w którym większość młodych ludzie pragnie czerpać z życia pełnymi garściami, Joey Valentine wolał spędzać czas w towarzystwie zmarłych. Przywoził nieboszczyków ze szpitali i domów opieki do tego czystego, jasnego pomieszczenia, kąpał ich, wycierał, kremował, pudrował, mył im włosy szamponem – żeby wyglądali jak żywi. Nakładając kolor na policzki pani Ober, mruczał pod nosem: – Doskonale. Bardzo pięknie. Będziesz wyglądała olśniewająco…
– Pracujesz tu od siedmiu lat, tak? – ponownie zapytał Korsak.
– Czy już tego nie powiedziałem?
– I przez cały ten czas nie próbowałeś wystąpić o jakieś profesjonalne referencje?
– Czemu pan mnie o to pyta?
– Czy nie dlatego, że wiedziałeś, iż nie otrzymałbyś licencji?
Joey zamarł. Ręka, która miała nałożyć szminkę na usta pani Ober, zastygła w powietrzu. Nie odpowiedział.
– Czy pan Whitney wie o twojej kryminalnej przeszłości? – zapytał Korsak.
Joey podniósł głowę.
– Nie powiedział pan mu o tym, prawda?
– Może powinienem. Wiedząc, jak przestraszyłeś tamtą biedną dziewczynę.
– Miałem dopiero osiemnaście lat. To był błąd…
– Błąd? Pomyliłeś okno? Szpiegowałeś nie tę osobę?
– Chodziliśmy razem do liceum. Nie znałem jej.
– Więc zaglądasz przez okno tylko do dziewczyn, które znasz? Co takiego jeszcze zrobiłeś, na czym cię nie przyłapano?
– Już powiedziałem, pomyliłem się!
– Często się zakradasz do cudzych domów? Wchodzisz do sypialni? Żeby podwędzić coś drobnego… jakiś biustonosz albo majtki?
– Chryste! – Joey patrzył w dół na szminkę, która wypadła mu z rąk na podłogę. Wydawało się, że zaraz zwymiotuje.
– Wiesz, że zaczyna się od podglądania, a kończy na znacznie gorszych rzeczach – ciągnął nieubłaganie Korsak.
Joey podszedł do radiomagnetofonu i wyłączył go. W nagle zaległej ciszy stanął odwrócony do nich plecami, patrząc przez okno na cmentarz po drugiej stronie ulicy.
– Chcecie spieprzyć mi życie – odezwał się po chwili.
– Nie, Joey. Chcemy z tobą szczerze porozmawiać.
– Pan Whitney o niczym nie wie.
– I nie dowie się.
– Jeśli co?
– Gdzie byłeś w niedzielę w nocy?
– W domu.
– Sam?
Joey westchnął.