Rozpakuj wreszcie ten prezent. Janice Maynard
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rozpakuj wreszcie ten prezent - Janice Maynard страница 5
– Nie używano go od jakiegoś czasu, ale… – wykrztusił.
Naparła na drzwi.
– Ale ciężkie. Pewnie można by się tu schronić przed huraganem.
Drzwi obracały się na zawiasach lżej, niż jej się wydawało. Zanim J.B. zdążył je przytrzymać, zatrzasnęły się z głośnym stukiem i zapadły egipskie ciemności.
– Ups! – bąknęła. – Chyba powinnam najpierw zapytać, czy masz klucz.
– Nieważne – uspokoił ją. – Podobno sejf na razie nie działa. – Złapał za klamkę i nacisnął z całej siły, ale nic to nie dało. – Cholera!
Usłyszał szelest, gdy Mazie podeszła bliżej.
– Nie ma tu światła? – zapytała.
Macał ścianę po omacku, aż znalazł wyłącznik. Jarzeniówka migotała, ale działała.
Mazie patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Przepraszam, nie chciałam nas tu zamknąć.
– Wiem. – Serce biło mu jak szalone. Sytuacja była niezręczna, nie chciał stać tak blisko niej. Sam na sam. W ciemności. Kiepski pomysł. – Nie martw się, zadzwonię po pomoc.
Wyjął telefon i na ekranie ujrzał złowróżbne słowa…
„Brak zasięgu”.
Nic dziwnego, sejf zbudowano ze specjalnie wzmocnionej stali. A i sam budynek powstał w czasach, gdy ściany miały z metr grubości. W kawiarni w historycznym budynku naprzeciwko też nie mieli zasięgu.
– Naprawdę nie masz klucza? – Mazie zagryzła wargę.
– Mam klucze do budynku, ale nie do sejfu.
– Ktoś się zorientuje, że przepadliśmy – powiedziała. – Na przykład Gina. Esemesujemy do siebie dwadzieścia razy dziennie. A ty? Mówiłeś komuś, że się tu wybierasz?
– Dzwoniłem do twojego brata.
Zmarszczyła czoło.
– Do Jonathana? Po co?
– Bo wiedział, że nie mogę cię przekonać do sprzedaży. Pochwaliłem się, że przynajmniej rozważasz zamianę na ten dom przy Queen Street.
– Rozumiem. – Nie spuszczała z niego wzroku. – Często rozmawiasz o mnie z moim bratem?
– Prawie wcale. Dlaczego miałbym to robić?
Wzruszyła ramionami.
– Może Jonathan będzie ciekawy, czy zdołałeś mnie przekonać.
– Jeśli zadzwoni, włączy się poczta głosowa. Uzna, że jestem zajęty, i się nagra.
– To mamy przechlapane. – Kopnęła w ścianę sejfu. – Wiesz, że jeśli tu umrę, będę cię straszyć po nocach?
– Niby jak, skoro ja też umrę? – Otarł z czoła zimny pot. Dobrze, że rozproszyła go tą nonsensowną uwagą.
– Nie psuj mi przyjemności – odparła. – Chwilowo nie mam nic poza tą fantazją. – Zmarszczyła nos. – Tu nawet nie ma krzesła.
Poczuł, że ściany napierają na niego. Zaczerpnął powietrza, ale nie było w nim tlenu.
– Zgoda – wykrztusił. – Możesz mnie straszyć do woli.
ROZDZIAŁ TRZECI
Poczuła, że J.B. jest nienaturalnie spięty.
– Nic ci nie jest? – Zbliżyła się i dotknęła jego czoła.
Spodziewała się, że będzie rozpalony, a tymczasem był zimny jak przysłowiowy głaz. Najbardziej jednak zaniepokoiło ją to, że nie wzdrygnął się przed jej dotykiem, nie zaprotestował ani nie rzucił jakiejś kąśliwej uwagi.
– Wszystko w porządku – odparł.
– Akurat! – Stanęła przed nim i ujęła jego twarz. – Powiedz mi, co się dzieje. Wystraszyłeś mnie.
Z trudem przełknął ślinę.
– Mam klaustrofobię. Może będziesz musiała mnie podtrzymywać.
Jeszcze czego! Ale chociaż się z nią droczył, jej serce zabiło szybciej. I nagle sobie przypomniała. Mając osiem lat, J.B. przypadkiem zatrzasnął się w starej lodówce podczas zabawy w chowanego z kolegami na złomowisku. Omal wtedy nie umarł. Potem przez rok chodził do terapeuty, ale widocznie stare rany nie całkiem się zabliźniły.
Głaskała go po włosach, wmawiając sobie, że to z dobroci serca, a nie dla przyjemności.
– Wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie, J.B. Zdejmij marynarkę. Usiądźmy.
Nie była pewna, czy jej słowa w ogóle do niego dotarły. Ale po chwili skinął głową, zdjął marynarkę, klapnął na podłogę i wyprostował nogi. Zrobiła to samo, chociaż z mniejszym wdziękiem – opięta spódnica nie ułatwiała zadania. Wygładziła ją na udach.
Siedzieli w milczeniu. J.B. oddychał szybko, trzymając na nogach zaciśnięte pięści.
Mazie nie była psychiatrą, ale wiedziała, że musi odciągnąć jego myśli od sytuacji, w jakiej się znaleźli.
– Co słychać u twoich rodziców? – spytała.
Prychnął i zerknął na nią z ukosa.
– Żartujesz, Mazie? Ja tu się przy tobie rozklejam, a ciebie nie stać na nic lepszego?
– Nie rozklejasz się – odparła. – Nic ci nie jest.
Gdyby powiedziała to dostatecznie przekonująco, może i by uwierzył. Siedzieli tuż obok siebie. Jeszcze nigdy nie była tak blisko niego. Dość blisko, by poczuć odurzający zapach jego wody po goleniu zmieszany z naturalnym, ale jakże podniecającym zapachem mężczyzny.
Był wysoki, silny i nieopisanie męski. Poczuła motylki w brzuchu. I właśnie dlatego normalnie starała się trzymać od niego na dystans. J.B. był niebezpieczny.
Zerknęła na sufit i ujrzała maleńkie otwory wentylacyjne. A zatem się nie uduszą. Ale rozumiała J.B. – ona także miała gęsią skórkę na myśl, że mogą tu tkwić godzinami.
Wiedziała, że musi zacząć rozmowę, bo J.B. skupiał się na walce z fobią. Sęk w tym, że znała go aż za dobrze, a z drugiej strony – za słabo.
Charleston to w sumie mała dziura. Na każdym balu charytatywnym,