Rozpakuj wreszcie ten prezent. Janice Maynard
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rozpakuj wreszcie ten prezent - Janice Maynard страница 6
Był to jej świadomy wybór. Nie znosiła go od czasu, gdy wykazał się wobec niej niepojętym okrucieństwem w okresie, kiedy była szczególnie wrażliwa.
A teraz tkwili tu razem. Zamknięci. Na wieki.
Posadzka pod jej pupą była twarda i zimna. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi. J.B. siedział obok, więc raczej nie zajrzy jej pod spódnicę.
Westchnęła.
– Jak ci jest, ogierze? – Słyszała jego płytki oddech.
– Bosko.
Opryskliwy testosteron w jego głosie sprawił, że się uśmiechnęła.
– Dlaczego nie ożeniłeś się po raz drugi?
Słowa wyrwały jej się z ust, zanim zdążyła pomyśleć. Jasna cholera!
Siedziała jak sparaliżowana. Kątem oka dojrzała, że J.B. uniósł głowę. Nie patrzył na nią, gapił się przed siebie, a czas biegł nieubłaganie. Minęła minuta, może dwie.
– Rodzice mają się znakomicie – odezwał się w końcu.
Załapała, o co mu chodzi, i parsknęła śmiechem.
– Oho, jak zawsze tajemniczy J.B. Vaughan nie rozmawia o swoim życiu prywatnym.
– A może nie mam życia prywatnego? – odciął się. – Może jestem pracoholikiem, który nie robi nic innego, tylko próbuje namówić piękne właścicielki salonów jubilerskich do sprzedaży nieruchomości?
Jeden starannie wtrącony przymiotnik radykalnie zmienił sytuację. J.B. z nią flirtuje. Robi to świadomie czy tak przywykł do obsypywania kobiet komplementami, że słowo „piękne” samo mu się wymknęło?
Udała, że tego nie usłyszała.
– Jeśli w tym wieku jesteś pracoholikiem, to nie dożyjesz pięćdziesiątki. Po co tak harujesz? Nie masz ochoty skończyć z tym i zacząć odcinać kupony?
– Już raz spróbowałem i się skaleczyłem. – Wciągnął powietrze. – To jak, sprzedasz mi swój sklep czy nie?
– Zamknąłeś mnie tu specjalnie, żebym się zgodziła?
– Coś ty, nawet ja nie jestem aż tak zdesperowany. Spróbuj zadzwonić ze swojego telefonu. Korzystasz z innego operatora, może się uda.
Zerknęła na swoją komórkę.
– Guzik. Nic z tego.
J.B. jęknął.
– Długo tu już siedzimy? – zapytał.
Mazie spojrzała na zegarek.
– Dwadzieścia dwie minuty.
– Chyba ci stanął zegarek.
Uścisnęła jego dłoń.
– Staraj się myśleć o czymś innym. Kupiłeś już prezenty pod choinkę? Co masz dla siostrzyczek? – J.B. nie miał brata, tylko dwie młodsze siostry; być może dlatego w dzieciństwie tyle czasu spędzał u Tarletonów.
– U nich też wszystko w porządku – odparł. – Naprawdę musimy się w to bawić?
– To ty unikasz poważnych tematów.
– Na przykład jakich?
Wahała się przez sekundę.
– Na przykład mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego jako nastolatek byłeś dla mnie taki paskudny.
Zaklął pod nosem i zerwał się na nogi.
– To może już lepiej w ogóle nie gadajmy.
Przez pięć minut krążył w tej ciasnocie niczym tygrys w klatce. Mazie nie ruszyła się z miejsca. Jego mowa ciała była bardziej wymowna niż słowa.
W końcu stanął przed drzwiami, których nie mogli sforsować, i walnął w nie pięścią. Zwiesił głowę.
– Nie mogę oddychać – szepnął.
Serce ścisnęło jej się, gdy usłyszała ból zawarty w tych trzech słowach. J.B. był dumny i arogancki. Okazywanie przed nią słabości tylko wzmagało jego irytację.
Bez namysłu wstała szybko i podeszła do niego.
– Posłuchaj. – Światło jarzeniówek jest najgorsze pod słońcem, oboje wyglądali w nim koszmarnie. Znowu oburącz ujęła jego twarz. – Spójrz na mnie. Chcę, żebyś mnie pocałował. Ale tak namiętnie. Skoro nie możesz oddychać, dołączę do ciebie. No już, twardzielu. Pozbaw mnie oddechu. Do roboty!
Drżał na całym ciele, ale w końcu jej słowa dotarły do niego.
– Chcesz, żebym cię pocałował? – upewnił się.
– Chcę – potwierdziła. – Niczego bardziej nie pragnę. – Dotknęła swoich ust. – O, tutaj. Od lat nikt mnie nie pocałował. Pokaż mi, jak J.B. Vaughan uwodzi kobiety.
Skrzywił się, jakby wyczuwając niebezpieczeństwo.
– Żartujesz.
Stanęła na palcach i musnęła jego usta swoimi.
– Ależ skąd. Jestem śmiertelnie poważna. – Zanurzyła palce w jego włosy, masując mu głowę i kark. – Pocałuj mnie, J.B.
Jeśli to zadziała, napiszę książkę o leczeniu klaustrofobii, pomyślała.
Oparł ręce na jej ramionach, ale nie była pewna, o co mu chodzi – wzrok wciąż miał szklisty.
– Mazie? – Włoski zjeżyły jej się na karku, gdy usłyszała, jak J.B. wypowiada jej imię. Zadrżał ponownie, ale tym razem było to czysto hedonistyczne.
Nie musiała już dopraszać się o pocałunek.
J.B. przejął kontrolę. Pocałował ją z wręcz narkotyczną zmysłowością, od której ugięły się pod nią nogi. Zasapana, zarzuciła mu ręce na szyję.
– To miłe.
– Pieprzyć miłe!
Jego szorstki śmiech całkiem ją rozkleił. Nic dziwnego, że przez lata trzymała się od niego na dystans. Podświadomie zdawała sobie sprawę, że może do tego dojść. Miała ochotę zrzucić buty i pociągnąć go na podłogę, ale była zakurzona, zimna i twarda.
Dawno temu fantazjowała o tym, jak by to było całować się z J.B. Vaughanem. Rzeczywistość przerosła jej wyobrażenia.
Był pewny siebie, uwodzicielski,