Wszystko, czego pragnę w te święta. Anna Langner

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wszystko, czego pragnę w te święta - Anna Langner страница 13

Wszystko, czego pragnę w te święta - Anna Langner

Скачать книгу

w ogóle wspomniałam o tym cholernym mleku?!

      – Tak właśnie myślę. – Przyjmuje moje cięte riposty jak najsłodsze komplementy. Nakręcają go jeszcze bardziej. A ja dostaję szału, bo nie potrafię wyprowadzić go z równowagi. – I kto mówi o łóżku? Nie jestem wybredny. Mogę cię wziąć nawet teraz, tutaj.

      Przyciska mnie do siebie, a ja czuję twarde wybrzuszenie, które napiera na mój brzuch. W odpowiedzi na to doznanie miejsce między moimi udami zaczyna się zaciskać, a ja ganię siebie w myślach za brak kontroli nad własnym ciałem.

      – Mam jeszcze dwie wiadomości – dodaje i poluźnia uścisk, gdy mu się wyrywam. – Po pierwsze, mleko jest zdrowe, a po drugie, sama przyjdziesz do mojego łóżka. To tylko kwestia czasu.

      – A ja mam dla ciebie dwie odpowiedzi. – Zakładam ręce na piersi i unoszę wysoko głowę, by nie myślał, że jest górą. – Mleko nie jest zdrowe, poczytaj sobie najnowsze badania na ten temat. A co do drugiej kwestii, możesz sobie co najwyżej pomarzyć.

      Wciskam mu w dłonie choinkowy łańcuch, który cały czas trzymałam, i pewnym krokiem wychodzę z salonu. Bruno nic nie odpowiada, nie próbuje mieć ostatniego słowa w tej dyskusji, ale nie muszę się za siebie oglądać, by wiedzieć, że ciągle szeroko się uśmiecha.

      Rozdział 7

      Cały dzień spędzam w pokoju ze swoim laptopem na kolanach. Próbuję przekonać samą siebie, że wcale się nie ukrywam, ale prawda jest inna.

      Pewien nieproszony gość naruszył moje terytorium. Nie oszczędził nawet lodówki. Nie tak wyobrażałam sobie te święta. Może nie jestem dobrą osobą? Może powinnam przyjąć z otwartymi ramionami tego strudzonego wędrowca, tak jak nakazują Biblia i dobre obyczaje?

      Tylko dlaczego ten strudzony wędrowiec żłopie mleko prosto z kartonu, robi mi z mózgu papkę i sprawia, że zaczynam poważnie myśleć o lekach na nadciśnienie?

      Jestem beznadziejna! Nawet teraz nie potrafię wyrzucić go ze swojej głowy.

      Przeglądam maile i z wysiłkiem omijam wiadomości z firmy. Wygląda na to, że nie mogą sobie beze mnie poradzić nawet przez kilka dni. Czytam tylko wiadomość od Karoliny, która przesłała mi szaloną fotkę z kolejnej imprezy.

      Zazdroszczę jej tego, że potrafi wrzucić na luz i wyjąć kij z tyłka. Ja, nawet będąc tutaj, trzymam się swoich zasad. Mimo że zamieniłam biurową garsonkę na sweter w renifery, mentalnie ciągle jestem tą sztywną panią menadżer, która musi spełnić oczekiwania wobec samej siebie. Nadal przeglądam w myślach sprawy, które mam do załatwienia, gdy wrócę z urlopu. W dodatku myśl o Dominiku uwiera mnie jak kamień w bucie. Aktualnie to ktoś inny, kto przyjechał tutaj tak niespodziewanie, skuteczniej mnie rozprasza.

      Jestem niemal pewna, że gdybym uległa temu komuś i zgodziła się na przelotny romans, zapomniałabym o problemach, pracy i szarej codzienności. To byłby chillout na całego. Bardzo gorący chillout.

      Brzmi kusząco.

      Nerwowo kręcę głową. To nie ma prawa się wydarzyć. Byłabym tylko kolejną zaliczoną stacją na jego (zapewne długiej) trasie. Jak wpisałby mnie na swojej liście panienek do zaliczenia? Gorąca zołza z biura? Nudna pani menadżer? A może: zarozumiała siostra kumpla?

      Prędzej umrę, niż dam mu taką satysfakcję.

      Żeby zająć czymś głowę, opisuję w mailu do Karoliny ze szczegółami, jak przypadkowo upiekłam kosmiczne ciasteczka i ujarałam własnych rodziców. Będzie ze mnie dumna.

      Gdy się ściemnia i burczenie w brzuchu nie daje mi spokoju, postanawiam zejść na dół. Liczę na to, że Adam zabrał Brunona do miasta. Kto wie, może właśnie siedzą w barze, opróżniają kufle z piwem i podrywają lokalne piękności?

      Przystaję na schodach, bo z kuchni dochodzą mnie odgłosy wesołej pogawędki. Rozpoznaję głos mojej matki i… jego.

      Staję w progu i widzę przedziwną scenę: mama siedzi na krześle w pozycji, którą dwunastoletni siostrzeniec Karoliny pewnie nazwałby „luzacką”. Trzyma w dłoni kieliszek i śmieje się z czegoś do rozpuku. Po przeciwnej stronie siedzi Bruno i właśnie dolewa sobie wina. Na stole widzę dwie butelki, tym razem nie pinot noir, a merlota.

      – O, dobrze cię widzieć, skarbie. Może wina? – Mama rozpromienia się aż za bardzo. Na kilometr widać, że jest wstawiona.

      – Nie, dzięki. Wypiłaś już za nas obie – stwierdzam z dezaprobatą.

      – Zawsze była taka sztywna? Nawet jako dziecko? Założę się, że w szkole nikt jej nie lubił. – Bruno zwraca się do mojej matki, zupełnie jakby nie było mnie obok.

      – Skądże znowu! Była duszą towarzystwa! A jako nastolatka nie mogła opędzić się od adoratorów! Dopiero praca w tej pożal się Boże firmie tak ją zmieniła. Ma trzydzieści lat, a mentalność emerytki.

      – Możesz przestać pić i mnie obrażać, mamo? – wypalam, bo moje nerwy nie wytrzymują i zrywają się ze smyczy.

      – To tylko kilka kieliszków do kolacji – szybko protestuje. Zbyt gwałtownie, jak na mój gust.

      – Gdzie ojciec? – pytam, ignorując zaciekawione spojrzenie Brunona, które błądzi po mojej twarzy.

      – Tam, gdzie zwykle. – Mama wzrusza ramionami i dolewa sobie wina. – Pewnie siedzi w barze, zgrywa młodzieniaszka i podrywa młode kelnerki na swoje nowe auto. Pieprzony hipokryta!

      – Julio, po co te nerwy? Mówił, że jedzie na zakupy. Pewnie niedługo wróci. – Bruno brzmi, jakby próbował ratować sytuację. Chce mi się wymiotować, gdy słyszę, jak się z nią spoufala.

      – Możemy pogadać? Na osobności – zwracam się do niego, a mój stanowczy ton nie pozostawia wątpliwości, że to ważne i lepiej, żeby nie próbował się wykręcać.

      – Nie skończyliśmy, kochanieńki – bełkocze mama. – Męża chyba się dziś nie doczekam, a narobiłam tyle kanapek, że ktoś musi to zjeść.

      – Dziękuję, Julio. Zjemy z Ewą na górze, chce mi pokazać… swoje projekty z firmy. – Bruno kłamie jak z nut, ale moja matka jest zbyt pijana, by to zauważyć. Wręcza mu talerz z kanapkami i znów sięga po butelkę.

      – Ciągle tylko praca i praca. Wy, młodzi, marnujecie swoje najlepsze lata. Ani się obejrzycie, a będziecie tacy jak ja: starzy i samotni.

      – Mamo, a co powiesz na to, żebyśmy w któryś dzień skoczyły razem na zakupy? Jak za dawnych czasów. Potrzebuję jakiejś sukienki – proponuję szybko, bo nie mogę znieść tego, w jak kiepskim jest stanie.

      Mama przystaje na moją propozycję i od razu wraca jej humor. Podśpiewuje pod nosem i zaczyna sprzątać kieliszki ze stołu. Zauważam, że Bruno przygląda mi się bez cienia drwiny. Jakby rozumiał moje zdezorientowanie.

      Idziemy w milczeniu na górę. Wchodzę do swojego pokoju, z ciężkim westchnieniem siadam na łóżku i patrzę na niego zmęczonymi oczami. Odstawia talerz z kanapkami na

Скачать книгу