Prom. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Prom - Remigiusz Mróz страница 12
– Ani ja. Ale zazwyczaj są porządnie wyposażone we wszystko, co może się przydać rozbitkom.
– Broń chyba się do takich rzeczy nie zalicza.
– Nie – zgodziła się. – Ale są tam pistolety.
– Hę?
– Sygnałowe, na race. A do tego noże do otwierania konserw i inne narzędzia.
Kiedy pomysł pojawił się w jej umyśle, potraktowała go jako względnie dobrą ideę. Po zwerbalizowaniu go uznała jednak, że brzmi karkołomnie. Naprawdę miała zamiar ruszyć na terrorystę uzbrojona w pistolet na race?
Być może na jednego by wystarczyło. Odwróciłaby jego uwagę, a wówczas reszta szybko by się nim zajęła. Nie przypuszczała, by udało mu się wnieść na pokład jakąkolwiek szybkostrzelną broń. Bardziej prawdopodobne, że miał jedynie pistolet.
Ale kto powiedział, że zamachowiec działa sam? Jeśli dotychczasowe porwania statków mogły o czymkolwiek świadczyć, powinna raczej uznać, że terrorystów jest kilku.
Odsunęła tę myśl. Wszystko się wyjaśni, nie było najmniejszego sensu snuć teraz domysłów.
– Z pewnością znajdzie się tam coś przydatnego – dodała.
Spojrzeli na nią, jakby rzeczywiście wiedziała, o czym mówi. Katrine wcale nie była tego taka pewna. Nóż do konserw? Prędzej otwieracz. Kogo chciała przekonać?
Po chwili doszła do wniosku, że samą siebie. Próbowała dodać sobie odwagi i nadziei, ale musiała przyznać, że efekt był raczej opłakany. Przynajmniej w jej wypadku, towarzysze bowiem musieli wyjść z założenia, że jeśli ktoś nosi odznakę, wie, jak się odnaleźć w takiej sytuacji.
– Nie pozostaje nam nic innego, jak zejść na niższy pokład – odezwał się Østerø. – Jakieś propozycje?
– Jest tylko jedna możliwość – odparła Katrine i spojrzała w kierunku klatki schodowej.
Nie było się nad czym zastanawiać. Zdawała sobie sprawę, że albo spróbują zejść po burcie, albo rozbiją obóz w sali konferencyjnej i biernie przeczekają, aż sytuacja zostanie opanowana przez kogoś innego.
– To nie najlepszy pomysł – zaoponował Tor-Ingar.
– Jeśli masz lepszy, słuchamy – odpowiedział Bærentsen.
– W ogóle nie jestem przekonany, czy powinniśmy…
– Nie będziemy siedzieć na dupie – przerwał mu Jóhan. – Nie wiadomo, ilu zakładników wziął ten psychopata. Nie wiadomo, co zrobi. I wreszcie nie wiadomo, czy jakakolwiek interwencja z zewnątrz wchodzi w grę.
Katrine przypuszczała, że na razie nie. Plan odbicia statku został już zapewne przygotowany, ale zanim zjawią się posiłki, może się wiele wydarzyć. A ostatecznie służby mogą zdecydować, że nie warto podejmować ryzyka.
Duński prom to nie moskiewski teatr na Dubrowce, a premier Wysp Owczych to nie prezydent Rosji. W państwie, które liczyło tylu obywateli, ile przeciętne miasteczko na rubieżach Kraju Kamczackiego, dbało się o każdą jednostkę.
– Mimo wszystko trzeba rozważyć, czy nie lepiej pozwolić służbom działać…
– Chcesz zostać, zostań – oświadczył Jóhan. – I czekaj tutaj na eksplozję ładunku wybuchowego, czy Bóg wie czego.
– Gdyby zamachowiec miał zamiar się wysadzić, już by to zrobił.
– Ta? – burknął Bærentsen. – A mnie się wydaje, że nie można być tego pewnym. Nie wiadomo, co taki psychol ma w głowie. I nie mam zamiaru dopuścić do sytuacji, w której ktokolwiek mógłby się o tym przekonać.
Jóhan ruszył w stronę wyjścia, ale Katrine trwała w bezruchu. Patrzyła na młodego reportera, zastanawiając się nad tym, czy istotnie nie byłoby lepiej, gdyby go tu zostawili. Dla jego i ich bezpieczeństwa.
Wydawało jej się, że na Jóhana może liczyć. Jeśli Hallbjørn mu ufał i przyjaźnili się od tylu lat, mogła być spokojna, że jeśli przyjdzie co do czego, Bærentsen nie zawiedzie. Ale Tor-Ingar? Już teraz sprawiał wrażenie, jakby na samą myśl o konfrontacji chciał szukać ratunku.
– Jakaś wyspecjalizowana jednostka w końcu dotrze tu z kontynentu, prawda? – zapytał reporter.
Ellegaard nie odrywała od niego wzroku.
– Na pewno.
– Może nawet wojsko.
– Mhm.
– Nie lepiej im to zostawić?
– Może – zgodziła się. – Ale nawet jeśli zdecydują o interwencji, przyda im się ktoś w środku.
– Ale…
– Choćby po to, by podać im liczbę napastników – przerwała mu. – Wystarczy krótki rekonesans, a potem prosty sygnał do straży przybrzeżnej, żeby otrzymali informację na wagę złota.
– No tak.
– A jeśli zamachowiec jest jeden, sami podejmiemy próbę odbicia jednostki – dodała, zerkając w kierunku Bærentsena.
Jóhan jednak wyszedł już na zewnątrz i zapewne szukał teraz sposobu przedostania się na niższy pokład.
– Z pewnością spotkamy kogoś po drodze – powiedziała. – Nie musisz iść z nami, Tor-Ingar.
Nie miała pojęcia, kiedy przeszli na ty, ale w sytuacji zagrożenia życia z jakiegoś powodu wydawało się to właściwe. Posłała chłopakowi niewyraźny uśmiech, a potem zbliżyła się do niego.
– Nie wiem, jak rozwinie się sytuacja. Równie dobrze możesz przydać się tutaj.
Obrzucił spojrzeniem wnętrze salki.
– Nie tutaj konkretnie, miałam na myśli pokład słoneczny. Może służby będą szukać kogoś, kto mógłby bez utrudnień się z nimi kontaktować.
Był to raczej lichy argument, ale przypuszczała, że wystarczający, by Østerø mógł z czystym sumieniem zrezygnować z misji, której ona i Jóhan mieli zamiar się podjąć.
Reporter skinął niepewnie głową, a Katrine poklepała go po ramieniu, odwróciła się i odeszła. Uznała, że i tak straciła dużo czasu.
Przeszła przez zniszczone drzwi i poszukała wzrokiem Bærentsena. Dostrzegła go dopiero po chwili, kiedy znalazła się po drugiej stronie pokładu. Przechylał się przez reling na sterburcie, spoglądając w dół.
– I jak? – zapytała.
– Nie ma żadnej bezpiecznej drogi – mruknął. – Jak oni, do kurwy nędzy, zamierzali ewakuować ten pokład w razie zagrożenia? Przecież tu mogłoby się pomieścić