Dziedzictwo. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dziedzictwo - Graham Masterton страница 14
Odchrząknąłem.
– Prawdę mówiąc, pan Grant zostawił mi coś, co stanowi dla mnie pewien problem. Zjawił się tu wczoraj po południu z całym stosem antyków, z których żaden nie był szczególnie wartościowy i nie zainteresował mnie, a on wyładował je wszystkie na mój podjazd, aby mi je pokazać, po czym odjechał swoją ciężarówką, zanim zdołałem powiedzieć mu, że naprawdę ich nie chcę.
– Zostawił panu antyki, nie żądając zapłaty?
– Całą furę. Problem w tym, że nie chcę żadnego z nich. Czy sądzi pan, że można załatwić, aby je zabrano? Muszą być warte ze dwadzieścia albo trzydzieści tysięcy dolarów. Naprawdę nie chcę ponosić za nie odpowiedzialności.
– Czy może pan chwilę poczekać? – spytał Eckstein. Chyba zasłonił ręką słuchawkę, ponieważ przez następne kilka sekund słyszałem jedynie dwa albo trzy stłumione, zniekształcone głosy. Po chwili wrócił do rozmowy ze mną. – Panie Delatolla, czy wśród tych antyków znajduje się pewne mahoniowe krzesło, z jakąś rzeźbą w kształcie twarzy? – zapytał.
– Tak, w rzeczy samej.
– Cóż, pan Grant, zanim wyjechał do San Diego, zostawił w swoim biurze list z instrukcjami i zaznaczył w nim wyraźnie, że jeśli da komuś to krzesło, nieważne komu i bez znaczenia, czy ten ktoś za nie zapłaci, czy też nie, to możemy uznać, że mebel i wszystkie inne przedmioty, które pozostawi wraz z nim, zostały przyjęte przez obdarowanego jako prezent i że nie mamy podejmować żadnego działania, aby je odzyskać.
Przejechałem ręką po włosach. Ledwie mogłem uwierzyć w to, co słyszę.
– O czym pan mówi, panie Eckstein? – zdenerwowałem się. – Nigdy nie przyjąłem tego krzesła ani jako podarunku, ani na sprzedaż. Chcę się jedynie go pozbyć. To wszystko.
Rozminąłem się trochę z prawdą, ale ponieważ nie było już Henry’ego Granta, który mógłby udowodnić, że oferowałem mu za te meble siedem i pół tysiąca dolarów, i ponieważ to krzesło okazało się tak nieprzyjemnie i niepokojąco działać na mój dom, byłem, jak mi się wydaje, usprawiedliwiony. Eckstein pozostał jednak nieugięty.
– Polecenia pana Granta są zupełnie jasne – powiedział. – Napisał w najbardziej zrozumiałej formie, że nie powinniśmy odbierać tego krzesła od kogoś, kto je przyjął, i to pod żadnym pozorem, włącznie z zachętami finansowymi, nieważne jak dużymi, ani nawet pod groźbą fizycznego przymusu.
– Chodzi panu o to, że nie wziąłby go pan z powrotem, nawet będąc na muszce?
– Instrukcje mojego klienta są jednoznaczne.
– Proszę posłuchać, to szaleństwo. Nie chcę tego przeklętego szmelcu – warknąłem.
– Przykro mi, panie Delatolla. Nie jestem upoważniony do podejmowania jakichkolwiek działań w tej sprawie. Nie mogę panu pomóc.
– Te instrukcje, które pan Grant zostawił panu… one nie stanowią legalnego testamentu, a poza tym nigdzie nie zapisano, że to krzesło należy do mnie.
– Nie ma też żadnej wzmianki, żeby należało do kogoś innego.
– Co pan próbuje mi tu wciskać?! – krzyknąłem. – Wywalono mi przed dom cały ten szmelc, a pan chce powiedzieć, że nie zabierze tego z powrotem?
– Dokładnie tak – rzekł Eckstein. – Ale chciałbym wysłać panu czek na pokrycie wydatków związanych z przenosinami i sprzedażą mebli.
– Zaskarżę was! – zagroziłem.
– Kogo pan zaskarży? Granta? A może jego firmę, która wkrótce zostanie zamknięta? I za co? Za niechciany prezent? Kłopot z paroma antykami? Ośmieszy się pan w sądzie, nawet jeśli znajdzie pan adwokata, który przyjmie taką sprawę.
– Wywalę to wszystko na pański próg!
– Cóż…. – stwierdził Eckstein. – Może pan spróbować.
– Co to ma znaczyć? Czy to ma być groźba, co?
– Nie wiem. A jak pan sądzi?
– Sądzę, że jest pan po prostu jeszcze jednym oszustem z licencją prawnika.
Rzuciłem słuchawką i usiadłem na łóżku z założonymi rękoma, kipiąc ze złości. Sara obserwowała mnie w lustrze i czesała włosy coraz wolniej, aż w końcu odłożyła grzebień.
– Nie zabrzmiało to obiecująco – powiedziała.
– Grant nie żyje – wyjaśniłem. – Rozmawiałem z jego pełnomocnikiem. Wygląda na to, że w drodze do domu facet miał wypadek na autostradzie Santa Ana. Ciężarówka zapaliła się i nie zdołał się wydostać.
– Ricky, to straszne…
– Gorzej niż straszne. Prawnik Granta powiedział, że nie zabierze krzesła. Podobno Grant zostawił mu jakiś list, w którym napisał, by w żadnym wypadku nie przyjmowano z powrotem tego mebla.
Sara zmarszczyła brwi.
– Mówił poważnie?
Wstałem i podszedłem do okna sypialni.
– Załóż się – powiedziałem. – Coś mi się wydaje, że Grant miał z tym krzesłem tyle samo kłopotów, ile my zeszłej nocy. Po prostu jeździł po okolicy, szukając jakiegoś frajera, którego mógł nim obdarować. – Westchnąłem. – Takie moje szczęście, że pierwszym naiwnym, na którego trafił, byłem ja.
– Nie możesz po prostu zawieźć tego mebla z powrotem do Santa Barbara i zostawić go temu pełnomocnikowi przed domem? – spytała Sara.
– To jedna możliwość. Inna to po prostu zabrać je z biblioteki, porąbać i spalić. Oczywiście mogę również wystawić je w oknie sklepu i spróbować sprzedać.
– Ale to mogłoby oznaczać, że cokolwiek… no, jakikolwiek duch znajduje się wewnątrz tego krzesła… to może oznaczać, że przekażesz go komuś innemu. A nie chciałbyś tego zrobić, prawda?
– Nie wiem. Myślę, że wolałbym zrobić właśnie to, niż zatrzymać je tutaj. Naprawdę, Saro. To krzesło jest najwyraźniej zaczarowane.
Usłyszałem jakiś szeleszczący, bezładny dźwięk, który raz jeszcze kazał mi spojrzeć w okno. W pierwszej chwili nie byłem zupełnie pewny tego, co zobaczyłem. Potem podszedłem bliżej i wyjrzałem do ogrodu, a to, co tam ujrzałem, sprawiło, iż poczułem się, jakbym włożył palce do kontaktu. Po całym ciele przebiegł mi dreszcz potężnego strachu i ogarnęło mnie poczucie nierzeczywistości.
– Co się stało? – spytała Sara, wstając. – Kochanie, co się dzieje?
– Jesień – stwierdziłem cicho. – Saro, jest jesień!
Wszędzie