Oficer i szpieg. Robert Harris

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Oficer i szpieg - Robert Harris страница 25

Oficer i szpieg - Robert  Harris

Скачать книгу

stamtąd przychodzę. Muszę wracać nad Marnę.

      Już mam na końcu języka reprymendę, kazałem mu przecież przekazać obowiązki Lauthowi albo Junckowi; w każdym razie któryś z naszych agentów z pewnością mógł się zgłosić po przesyłkę jak zwykle, po ciemku, nie narażając się na ryzyko wpadki. Poza tym święta zasada wywiadu głosi – na co major sam wielokrotnie zwracał mi uwagę – że im szybciej przetworzy się uzyskane informacje, tym większy z nich pożytek. Jednak Henry, który od tygodnia mało co spał, wygląda tak mizernie, że powstrzymuję się od komentarza. Życzę mu jedynie bon voyage i zamykam przesyłkę w kasie pancernej, gdzie ma czekać do rana, kiedy to zjawi się kapitan Lauth.

      Moje relacje z Lauthem nie posunęły się do przodu od dnia, kiedy się poznaliśmy – są profesjonalne i chłodne. Jest ledwie dwa lata młodszy ode mnie, całkiem łebski, zna niemiecki i pochodzi z Alzacji, więc powinniśmy się dogadywać o wiele lepiej. Ale jakoś nie potrafię go polubić, przeszkadzają mi w tym jego typowo pruska jasnowłosa uroda oraz sztywna postawa. Jest jednak bardzo sprawnym oficerem, a szybkość, z jaką rekonstruuje podarte papiery, jest tak fenomenalna, że niosąc mu do gabinetu nowy nabytek, jak zwykle jestem uprzedzająco grzeczny:

      – Czy zechciałby pan zająć się tym natychmiast?

      – Oczywiście, panie pułkowniku.

      Wkłada fartuch i podczas gdy wyjmuje z szafy skrzynkę z narzędziami, ja wysypuję zawartość papierowej torby na jego biurko. Pośród bieli i szarości mój wzrok natychmiast przyciąga szczypta koloru – kilkadziesiąt fragmentów o barwie jasnoniebieskiej wygląda niczym plamki czystego nieba w pochmurny dzień. Trącam kilka z nich palcem wskazującym. Są nieco grubsze od zwykłego papieru. Lauth bierze jeden kawałek pincetą i obracając go, ogląda w silnym świetle lampy elektrycznej.

      – To petit bleu – mruczy pod nosem, używając slangowego określenia telegramu wysłanego pocztą pneumatyczną. – Podarto go na mniejsze strzępki niż zwykle.

      – Zobaczmy, co się panu uda z tym zrobić.

      Cztery czy pięć godzin później Lauth wchodzi do mojego gabinetu. W ręku trzyma cienką brązową kopertę. Podając mi ją, krzywi się z niezadowolenia. Jego postawa zdradza, że jest nieswój, zdenerwowany.

      – Myślę, że powinien pan to obejrzeć – mówi.

      Otwieram kopertę. W środku jest petit bleu. Składając dokument, Lauth spisał się wyśmienicie. Faktura przywodzi mi na myśl coś, co zostało złożone przez archeologa – na przykład odtworzony fragment stłuczonego szkła albo kafelka z niebieskiego marmuru. Z prawej strony kartka jest postrzępiona – tam gdzie brakuje niektórych kawałków – i wygląda jak pożyłkowana, jednak tekst, po francusku, jest całkowicie czytelny:

      Szanowny Panie

      Przede wszystkim oczekuję bardziej szczegółowego wyjaśnienia niż to, które od pana dostałem w wiadomej sprawie. Proszę mi je przedstawić na piśmie, bym mógł podjąć decyzję, czy kontynuować związek z domem R.

      C

      Zaskoczony zerkam na Lautha. Wchodząc, swoją postawą sugerował, że ma coś sensacyjnego, a to nie usprawiedliwia jego podniecenia.

      – „C” oznacza Schwartzkoppena? – upewniam się.

      Lauth przytakuje ruchem głowy.

      – Tak. To jego ulubiony kryptonim. Ale proszę przeczytać na odwrocie.

      Z drugiej strony jest pajęczyna maleńkich kawałeczków przezroczystej taśmy klejącej, która spaja strzępki w całość. Ale i tutaj pismo jest doskonale czytelne. W pustym miejscu pod wydrukowanym słowem TELEGRAM i ponad słowem PARYŻ napisano:

      Major Esterházy

      Rue de la Bienfaisance 27

      Nazwisko nic mi nie mówi. Mimo to przeżywam taki szok, jakbym właśnie zobaczył nekrolog serdecznego przyjaciela.

      – Proszę porozmawiać z Gribelinem – zwracam się do Lautha. – Niech go pan poprosi, żeby sprawdził, czy we francuskim wojsku służy jakiś major Esterházy. – A w duchu myślę, że zważywszy na nazwisko, może chodzić o kogoś z armii austro-węgierskiej.

      – Już to sprawdziłem – odpowiada Lauth. – Major Charles Ferdinand Walsin-Esterházy służy w Siedemdziesiątym Czwartym Pułku Piechoty.

      – W Siedemdziesiątym Czwartym? – Nadal próbuję to zrozumieć. – Mam przyjaciela w tym pułku. Stacjonują w Rouen.

      – W Rouen? W „domu R”? – Lauth z przerażeniem wytrzeszcza na mnie jasnoniebieskie oczy, ponieważ teraz wszystko wskazuje w jednym kierunku. Zniża głos do szeptu. – Czy to znaczy, że jest jeszcze jeden zdrajca?

      Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Ponownie przebiegam wzrokiem pięć wierszy telegramu. Po ośmiu miesiącach czytania notatek i brudnopisów Schwartzkoppena doskonale znam jego charakter pisma, a ten, taki regularny i sztywny, ani trochę go nie przypomina. Prawdę mówiąc, jest zbyt regularny i sztywny, by mógł naturalnie wyjść spod czyjejś ręki. Takie pismo widuje się na oficjalnych zaproszeniach, charakter został celowo zmieniony. I nic dziwnego, myślę sobie – oficer zagranicznego mocarstwa kontaktujący się z agentem w obcym kraju za pośrednictwem poczty przynajmniej postarałby się na wszelki wypadek zmienić charakter pisma. Wiadomość, utrzymana w nieznoszącym sprzeciwu tonie, pełnym irytacji i pośpiechu, świadczy o kryzysie w relacjach obu stron. Biegnąca kanałami sieć rur ze sprężonym powietrzem oplata cały Paryż i jest w stanie dostarczyć telegram tak szybko, że Esterházy miałby go w ręku po godzinie, góra dwóch. Wiąże się z tym jednak pewne ryzyko i być może dlatego Schwartzkoppen, pracowicie napisawszy list – i zmarnowawszy na niego kosztujący pięćdziesiąt centymów specjalny druk na telegram – ostatecznie postanowił go nie wysyłać, podarł go na jak najdrobniejsze kawałeczki i wyrzucił je do kosza na śmieci.

      – Nie ulega wątpliwości, że ten telegram jest bardzo ważny – zwracam się do Lautha. – Skoro więc go zachował, to co wysłał zamiast niego?

      – Kolejny telegram? – podsuwa Lauth. – List?

      – Sprawdził pan resztę materiałów?

      – Jeszcze nie. Skupiłem się na bleu.

      – Dobrze. Niech pan wraca do roboty i sprawdzi, czy nie ma tam jeszcze jednego brudnopisu lub czegoś takiego.

      – A co zrobimy w związku z tym telegramem pneumatycznym?

      – Zostawi go pan u mnie. Nikomu nie wolno panu o nim wspominać. Czy to jasne?

      – Tak jest, panie pułkowniku. – Lauth salutuje.

      Odwraca się i wychodzi.

      – A swoją drogą, dobra robota! – wołam za nim.

      * * *

      Po wyjściu Lautha podchodzę do okna i wyglądam na rezydencję ministra po drugiej stronie ogrodu. Widzę światło palące się w jego gabinecie. Bez trudu mógłbym tam pójść i zawiadomić go o tym, co odkryliśmy. Mógłbym też zwrócić się przynajmniej

Скачать книгу