Oficer i szpieg. Robert Harris

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Oficer i szpieg - Robert Harris страница 27

Oficer i szpieg - Robert  Harris

Скачать книгу

wpada do pokoju, kajając się od progu. Najpierw salutuje, potem ściskam mu rękę, a wreszcie, z mojej inicjatywy, obejmujemy się nieporadnie. Ostatnio widziałem go latem ubiegłego roku na koncercie u de Comminges’ów i odniosłem wówczas wrażenie, że czymś się gryzie. Jest ambitny, o rok czy dwa starszy ode mnie. To przecież ludzkie, że trochę mi zazdrości awansu.

      – No proszę – mówi, odsuwając się i mierząc mnie wzrokiem. – Pan pułkownik!

      – Przyznaję, że trudno się do tego przyzwyczaić.

      – Od dawna jesteś w mieście?

      – Od jakichś dwóch godzin. Wracam wieczornym pociągiem do Paryża.

      – Trzeba to opić. – Wysuwa szufladę biurka, wyjmuje z niej butelkę koniaku oraz dwie szklaneczki i napełnia je po brzegi. Wznosimy toast za wojsko. Curé nalewa ponownie i pijemy za mój awans. Czuję jednak, że gdzieś głęboko, ukryta pod gratulacjami, otworzyła się między nami wąska przepaść. Chociaż nikt postronny by tego nie zauważył. Curé nalewa trzecią kolejkę. Rozpinamy kurtki mundurów, odchylamy się na krzesłach i trzymając nogi na biurku, palimy papierosy. Rozmawiamy o starych towarzyszach broni i dawnych czasach. Wybuchamy śmiechem. Na chwilę zapada cisza, po czym Curé pyta: – A właściwie to co konkretnie porabiasz teraz w Paryżu?

      Waham się, nie powinienem o tym mówić.

      – Przejąłem stanowisko Sandherra, jestem szefem tajnego wywiadu.

      – Na Boga, to prawda? – Z marsową miną wpatruje się w szklankę, ale już nie proponuje kolejnego toastu. – Czyli przyjechałeś tu, żeby powęszyć?

      – Coś w tym rodzaju.

      Na sekundę wraca mu niedawny humor.

      – Nie wokół mnie, mam nadzieję! – rzuca.

      – Nie tym razem. – Z uśmiechem odstawiam szklaneczkę. – W Siedemdziesiątym Czwartym służy major nazwiskiem Esterházy.

      Curé spogląda na mnie. Z jego miny nie sposób niczego wyczytać.

      – To prawda – przyznaje.

      – Jaki on jest? – pytam.

      – A co takiego zrobił?

      – Nie mogę ci zdradzić.

      Wolno kiwa głową.

      – Spodziewałem się, że to powiesz. – Wstaje i zapina mundur. – Nie wiem, jak ty, ale ja muszę się przewietrzyć, żeby wytrzeźwieć.

      Na dworze rześki wiatr niesie ostry zapach morza. Spacerujemy wokół placu apelowego. Po jakimś czasie Curé odzywa się:

      – Rozumiem, że nie wolno ci wyjawić, o co chodzi, ale jeśli mogę ci coś radzić, uważaj, jak się zabierasz do Esterházyego. Jest niebezpieczny.

      – W jakim sensie? Fizycznie?

      – W każdym sensie. Ile o nim wiesz?

      – Nic. Jesteś pierwszą osobą, do której się zwróciłem.

      – Nie zapominaj o tym, że jest bardzo ustosunkowany. Jego ojciec był generałem. On sam każe się tytułować „hrabią Esterházym”, ale według mnie to tylko poza. Tak czy owak, jego żona jest córką markiza de Nettancourt, więc zna mnóstwo ludzi.

      – W jakim jest wieku?

      – No, moim zdaniem dobiega pięćdziesiątki.

      – Pięćdziesiątki? – Rozglądam się. Jest późne popołudnie. Z okien koszar, niczym więźniowie, wyglądają żołnierze o ziemistej cerze i szarych wygolonych głowach.

      Curé spogląda w ślad za moim wzrokiem.

      – Wiem, o czym myślisz – mówi.

      – Naprawdę?

      – Jasne. Skoro ma pięćdziesiątkę i jest zięciem markiza, to dlaczego tkwi tutaj, w takim grajdole? Jeśli o mnie chodzi, to z pewnością pierwsza rzecz, jaką chciałbym wiedzieć.

      – A więc dlaczego, skoro już poruszyłeś ten temat?

      – Dlatego że został bez grosza przy duszy.

      – Mimo że jest tak ustosunkowany?

      – Wszystko przegrywa. I to nie tylko przy zielonym stoliku. Także na koniach i na giełdzie.

      – Jego żona na pewno ma jakiś majątek?

      – Ba, tyle że ona go przejrzała. Słyszałem, jak narzekał, że nawet domek na wsi zapisała na swoje nazwisko, żeby się bronić przed jego wierzycielami. Nie da mu ani jednego su.

      – Ma także mieszkanie w Paryżu.

      – Możesz być pewny, że również jest zapisane na nią.

      Spacerujemy w milczeniu. Przypominam sobie list Schwartzkoppena. Pańskie warunki dla mnie za ostre (…).

      – Powiedz mi, a jaki jest z niego oficer? – proszę.

      – Najgorszy z możliwych.

      – Zaniedbuje obowiązki?

      – Kompletnie. Pułkownik już nawet nic mu nie daje do roboty.

      – Czyli że nigdy go tu nie ma?

      – Przeciwnie, jest tu bez przerwy.

      – I co robi?

      – Głównie wchodzi w paradę! Kręci się i zadaje mnóstwo durnych pytań w sprawach, z którymi nie ma nic wspólnego.

      – A o co tak pyta?

      – O wszystko.

      – Na przykład o artylerię?

      – Oczywiście.

      – A co konkretnie interesuje go w kwestii artylerii?

      – Spytaj lepiej, co go nie interesuje! Wiem na pewno, że przyglądał się co najmniej trzem manewrom artylerii. Na ostatnie pułkownik absolutnie nie zgodził się go wysłać, więc ostatecznie pokrył koszty przejazdu z własnych pieniędzy.

      – Mówiłeś przecież, że jest bez grosza przy duszy.

      – To prawda. Ot, ciekawostka. – Curé staje jak wryty. – Kiedy tak się teraz nad tym zastanawiam, przypomniało mi się, że zapłacił także kapralowi ze swojego batalionu za przepisanie podręczników strzelania… wiesz, nie wolno nam ich trzymać dłużej niż dzień, góra dwa.

      – Podał jakiś powód?

      – Powiedział, że chciałby zaproponować pewne ulepszenia…

      Ruszamy

Скачать книгу