Czerwony świt. Jędrzej Pasierski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwony świt - Jędrzej Pasierski страница 12

Czerwony świt - Jędrzej Pasierski Ze Strachem

Скачать книгу

„przyjaciel Sary Kosowskiej”. Zobaczymy, co wyskoczy.

      – Jest – poinformował po chwili Chodkowski. – Michał Lutyński pojawia się na piątej karcie grafiki.

      – I jak już wiemy, jest raczej ekstrawertykiem.

      – No, na takiego wygląda.

      – Może znać połowę miasta.

      – Więc druga połowa zna jego. Poza tym z pewnością się wygadał, że przyjaźni się z Sarą Kosowską. Gość był rozmowny nawet w godzinę po jej śmierci. A co z kubkiem po frappé?

      – Jeszcze nie wiedzą w laboratorium, ale podobno coś tam jest – odparła Warwiłow. – Trzeba przesłuchać Martę Jesionek, przede wszystkim nie pozwolić, by zwiała. Wyciekło już do prasy, że szukamy szóstej osoby z przyjęcia.

      Chodkowski spojrzał na nią. Ale to było głupie, że milczał, miała ochotę zapaść się pod ziemię. Obydwoje wiedzieli, co powinna zrobić. Przełknęła ślinę.

      – Dobra, załatwię to u Stassberga – powiedziała.

      6

      Od wczoraj Bartek Borewicz czuł się jak bohater jednego z tych filmów, których reżyser nie ma pojęcia, co robi, albo właśnie to jest jego pomysłem na film. W zasadzie – doszedł do wniosku – był bohaterem jednego z ostatnich dzieł Jima Jarmuscha. Otaczająca go rzeczywistość kompletnie pogubiła swój scenariusz. Z balkonu mieszkania na Mińskiej dostrzegł, że pod kamienicą rozpleniła się kolonia dziennikarzy – szybko zorientowali się, gdzie mieszka brat Sary Kosowskiej.

      Musieli coś postanowić. A wtedy Karolina podsunęła ten pomysł i wszyscy się zgodzili.

      Udali się do kościoła. Sara jako jedyna z nich regularnie chodziła na msze. Borewicz w zasadzie urodził się ateistą, nie otrzymał nawet chrztu, Paweł odszedł od religii już dawno, a stosunek Karoliny oraz Lutka był Bartkowi nieznany, choć z pewnością obydwoje byli kiedyś katolikami. Ale chyba wszyscy poczuli teraz, że kościół będzie właściwym miejscem.

      W efekcie chronili się obecnie w nawie praskiej katedry na Floriańskiej, w ciszy i chłodzie. Paweł, znowu niepokojąco cichy, siedział przyciśnięty do Karoliny, a po prawej stronie Borewicza zwyczajnie zasnął Lutek. Przez moment kompletnie nie wiedział, co się dzieje, kiedy obudzili go po dwóch godzinach.

      Sam Borewicz nie potrafił odciąć się choć na chwilę, mimo że następnego dnia startował ze zdjęciami do nowego spotu. Na telefonie miał nagrane jedenaście wiadomości od producenta.

      Może nadszedł właściwy moment, żeby rzucić tę pracę? Nie mógł teraz o tym myśleć. Jednak tydzień wcześniej producent o imieniu Krystian, stary maleńki w obcisłych dżinsach, zaoferował mu udział w trzech kolejnych reklamach.

      – Klienci są zadowoleni – powiedział.

      – Dzięki.

      – Rzadko trafia się u nas taki zdolny filmowiec… to jest…

      – Wiem, o co ci chodzi.

      – No świetnie – uśmiechnął się Krystian. – Jesteśmy umówieni?

      – Nie.

      Producent całkiem filmowo wytrzeszczył gały.

      – Nie rozumiem.

      – Przepraszam – powiedział Borewicz, zastanawiając się, co robi – ale nie będę dla was dalej pracował po tym zleceniu.

      – Ale… przecież zaoferowaliśmy ci stabilny angaż.

      – Właśnie dlatego nie mogę tego przyjąć – odparł i odszedł, zostawiając Krystiana kompletnie osłupiałego.

      Nie zamierzał mu tłumaczyć, że gdyby to przyjął, stałby się pełnoetatowym twórcą reklamowego gówna. I zmniejszył prawdopodobieństwo nakręcenia czegoś serio, na co pojawiła się ostatnio duża szansa. Mimo to już godzinę po rozmowie trudno było mu uwierzyć, że w sekundę odrzucił stabilność i perspektywę wygrzewania się w Indiach tak długo, jak będzie chciał, i trenowania jogi w indyjskich klasztorach tak długo, aż zmieni się w ludzką plastelinę. Za to znacznie przybliżył wizję powrotu do domu rodzinnego, z którego dopiero niedawno się wyprowadził.

      Podobnie postąpił godzinę temu, gdy sprowokował Lutka – czasami nie wiedział, co robi, po prostu to robił. Dopiero po fakcie pomyślał, że chyba rzeczywiście udało mu się obudzić wszystkich z letargu po śmierci Sary.

      Żałował, że w kościele nie można palić. Lutek chrapnął. Pani, która modliła się dwie ławki przed nimi, odwróciła się zdenerwowana. Borewicz wzruszył ramionami, usiłował się skupić na architekturze, na tych sklepieniach gotyckich. Jeszcze z godzina do papierosa, pomyślał, a dwie do snu, którego potrzebował coraz bardziej.

      Kiedy opuścili katedrę, było już całkiem ciemno, światło latarni odbijało się od pokrytego mosiądzem pomnika Kapeli Praskiej. Na sąsiadującym skwerze, nakręcone wiosną i wysoką temperaturą, zbierały się grupki ludzi, przy których trzydziestoletni Borewicz czuł się stary.

      W zasadzie nie wiedziałby, o czym gadać z dzieciakami, którym telefony zastąpiły mózgi, jakim cudem miał więc robić skierowane do nich reklamy? Czy hasła „Hitchcock” lub „Polański” mogły im coś powiedzieć? A „Fellini” skojarzyć się z czymś innym niż fellatio?

      Stanęli przed kinem Praha, zbici w kupkę, wiało tu chłodem i choć Bartek ze zmęczenia sam ledwo widział na oczy, dostrzegał, że Paweł również cały drży. Milczeli, owiewani wieczornym wiatrem i nawoływaniem się warszawskiej młodzieży. I teraz zamiast pobudzenia i niepokoju wszyscy czuli po prostu smutek. Zaczęli ten dzień jako wielka piątka, a kończyli we czworo. Choć Sara była denerwująca i absorbująca uwagę, fakt, że już nigdy jej nie zobaczy, przesłaniał wszystko inne i do Borewicza pierwszy raz w pełni to dotarło.

      – Jest coś nowego? – zapytał Lutka, który pokręcił głową.

      Karolina przytuliła się do Pawła, a może to on do niej. Wciąż nie palił, co było niepokojące. A jedyne słowa, które wypowiedział po przesłuchaniu, to te w mieszkaniu kilka godzin wcześniej.

      – Nic a nic? – ponowił Borewicz. – Nawet po tym portrecie?

      – Nie. Jeszcze nie.

      – Przecież to jest dwumilionowe miasto, ktoś musi coś wiedzieć.

      Milczenie.

      – Czyli rozjazd? – zapytał w końcu Lutek.

      Mieszkali w okręgu o średnicy kilometra, na przecięciu dwóch dzielnic. Sara i Borewicz na Pradze-Północ. Lutek, Karolina i Paweł na Pradze-Południe. Wracali razem, kiedy tylko mogli. Trzymali u siebie nawzajem zapasowe klucze, podlewali kwiaty i odbierali pocztę.

      Dzisiaj jednak Borewicz odnosił wrażenie, że wszyscy woleliby pobyć osobno. Może nawet Karolina z Pawłem, gdyby mogli. Paweł bywał dla narzeczonej wielkim

Скачать книгу