Mroczny świt. Klaudiusz Szymańczak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mroczny świt - Klaudiusz Szymańczak страница 15
Tak, Josh był bardzo zadowolony z przeniesienia do magazynu, gdzie armia robotników przypominających mrówki przemierzała codziennie setki kilometrów, żeby zapewnić milionom diabłów i królowych przedmieść to, czego tak bardzo pragnęli: towarów, którymi się karmili. Bez nich byliby nikim. Bez nich byliby po prostu ludźmi, nie konsumentami, co stawiałoby ich na drabinie ewolucji gdzieś obok neandertalczyków. Bycie człowiekiem jest nie do zniesienia. Josh odczuwał to wyraźnie, gdy popijał kolejną porcję leków antydepresyjnych dr. pepperem, szukając jednocześnie miejsca, gdzie mógłby spokojnie zjeść lunch, nie wdając się z kolegami w dyskusje, których poziom go mierził.
Co za żałosne typy, pomyślał, rozglądając się po sali i kierując ku końcowi stołu, gdzie nikt nie siedział i gdzie miał nadzieję spokojnie poczytać „Nowy Świt”.
– No! Już myślałem, że cię nie znajdę. Chodź no ze mną. – Ciężka dłoń kierownika wylądowała na ramieniu Josha, wywołując doskonale mu znany ucisk w klatce piersiowej.
– Pan Paterson… – wydukał, jakby zaskoczony, mimo że dwadzieścia pięć minut wcześniej szef umawiał się z nim na rozmowę podczas przerwy.
– We własnej osobie. Siadaj tutaj i poczekaj na mnie. – Masywnym ramieniem w kraciastej koszuli wskazał krzesło stojące przy mniejszym stoliku nieopodal okna.
Josh usiadł tam, gdzie mu kazano, i przypatrywał się z oddali, jak szef kładzie na plastikowej tacy hamburgera i styropianowy kubek z kawą. Wiedział, że chwila, w której będzie musiał porozmawiać z szefem, zbliża się nieuchronnie, ale nie myślał o tym, co się może wydarzyć. Wolał analizować jego gesty, miny i chód, licząc na to, że dowie się jakiejś prawdy o tym człowieku, ukrytej głęboko pod koszulą, intensywnie owłosioną skórą i niemałą warstwą tłuszczu.
– Lubisz tę robotę, Josh? – zagaił kierownik, sadzając masywne ciało na tandetnym plastikowym krześle i rozpakowując hamburgera.
– Mam odpowiedzieć szczerze czy oficjalnie? – Chłopak wziął łyk ze swojego kubka i ugryzł jabłko przyniesione z domu.
– Czyli nienawidzisz – spuentował kierownik, nie czekając na odpowiedź. – Widzisz tego gościa w czapce z logo Nike?
– Widzę i zastanawiam się, jak można jeść w czapce – odparł Josh, przełykając dość pokaźny kawałek jabłka, który z trudem przecisnął mu się przez gardło.
– A ja się zastanawiam, jak można popijać jabłko napojem gazowanym. Zakładam, że nic o nim nie wiesz. Ma na imię Mike i interesuje się lotnictwem. Buduje modele, trzy miesiące odkładał kasę, żeby kupić drona. Lotnisko JFK zna lepiej niż własną łazienkę, z której korzysta chyba tylko wtedy, kiedy musi się wysrać. Marzy o tym, żeby zrobić licencję pilota szybowcowego, ale ma małe dziecko i durną żonę na utrzymaniu. Ten gość obok niego, który właśnie próbuje odkryć w swoim nosie pokłady cennych kruszców, to Peter. Wygląda tak, jakby codziennie rano wpadał pod autobus, ale za pomocą kawałka drutu i spawarki potrafi zbudować samolot pasażerski. Dziewczyna, która siedzi dwa miejsca dalej – Paterson odgryzł wielki kawałek hamburgera z taką rozkoszą, jakby nigdy nie jadł nic lepszego – ma na imię Kate – kontynuował z pełnymi ustami. – Sama wychowuje dwoje dzieci. Podobno przeczytała wszystkie powieści romantyczne wydane w Stanach Zjednoczonych od czasów wojny secesyjnej, na razie jednak żaden rycerz na białym koniu do niej nie przyjechał. No, chyba że ty reflektujesz? Ale widziałem zdjęcie tej dziewczyny, które masz w szafce w szatni. Pewnie dla niej znowu zarost zapuszczasz, co? Wygląda o niebo lepiej od naszej Kate, więc zakładam, że nie zjawisz się u Kate na białym koniu.
– Po co pan mi to mówi, panie Paterson? – Josh zatrzymał ogryzek w połowie drogi do ust.
– Po to, żebyś zrozumiał, że wszyscy tkwimy w tym walmartowym gównie po uszy i jak tylko wygrzebiemy się z niego na kilka godzin w ciągu doby, to wypijamy piwo albo wino i stajemy się lotnikami, inżynierami i krytykami literackimi. Potem idziemy spać, rano dajemy po raz kolejny nura w to samo gówno i pływamy w kółko, wierząc, że płyniemy naprzód. Wiesz dlaczego?
– Pewnie zaraz się dowiem – odparł chłopak nieco arogancko.
– Dlatego że mamy rodziny i rachunki do zapłacenia, a to jest ważniejsze od samolotów, spawarek i książek. Rozumiem, że uważasz, że jesteś ulepiony z innej gliny, stworzony do rzeczy ważniejszych albo większych niż ładowanie napojów na regały, ale oni wszyscy tak myślą, więc niczym się od nich nie różnisz poza tym, że oni tak myślą po pracy, a ty w pracy. Dlatego oni mają robotę zrobioną na czas i święty spokój po fajrancie, a ty masz pierdolnik we łbie zarówno w trakcie pracy, jak i po niej.
– A pan co robi po wyjściu z tej gównianej sadzawki?
– Łowię ryby, biorę udział w rekonstrukcjach z czasów wojny secesyjnej albo gram w szachy przez internet.
Josh uśmiechnął się serdecznie, wywołując zadowolenie na twarzy swojego przełożonego, który odwzajemnił uśmiech, dokończył w milczeniu hamburgera i zabrał się do czarnej kawy, na której powierzchni za każdym razem, gdy ktoś wychodził ze stołówki, trzaskając drzwiami – jak gdyby chciał dać do zrozumienia, że już nigdy tu nie wróci – pojawiały się kręgi.
– Wpadnij do mnie jutro na lunch. Obaj mamy wolne w grafiku. Moja żona świetnie gotuje, a ty chyba mieszkasz sam w jakimś hostelu, więc dobrze by było, żebyś od czasu do czasu zjadł coś innego niż jabłka i ryż, który przynosisz codziennie w pudełku. Daj mi swój numer telefonu. Mieszkam w Passaic, wyślę ci dokładny adres. Pogadamy jak ludzie, gdzieś indziej niż na dnie oceanu gówna.
Josh wyjął z kieszeni telefon tak stary, że niespecjalnie nowy aparat jego szefa wyglądał przy nim jak iPhone przy aparacie z tarczą. Wymienili się numerami, po czym chłopak został sam przy stoliku, zwyczajowo zarezerwowanym dla przełożonych i brygadzistów.
BROOKLYN HEIGHTS
NOWY JORK
PONIEDZIAŁEK, 14 MAJA 2018 ROKU
Karen przywiozła Slade’a do apartamentu w Brooklyn Heights, gdzie mieszkała z narzeczonym, Jakiem. Okolica należała do najładniejszych w Nowym Jorku, toteż ceny nieruchomości były tutaj astronomiczne. Stare ceglane kamienice z przełomu XIX i XX wieku, stojące jedna przy drugiej i otoczone starymi drzewami, tworzyły niezwykły klimat, często wykorzystywany przez producentów filmowych.
Nieźle – albo wygrali w Powerball, albo Jake ma nadzianych starych, pomyślał Slade i zarzucił na ramię czarną skórzaną torbę.
– Zapraszam. – Karen ruszyła przodem, kierując się ku masywnym schodom, które prowadziły do wielkich czerwonych drzwi. Nacisnęła mosiężną klamkę i wrota się uchyliły. Przeszli kilka kroków do białych drzwi na końcu ciemnego korytarza.
Mężczyzna, który ich przywitał, miał około trzydziestu pięciu lat i dość miłą powierzchowność. Objął Karen i pocałował w policzek. Slade zatrzymał się przed progiem.
– Jake.