Mroczny świt. Klaudiusz Szymańczak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mroczny świt - Klaudiusz Szymańczak страница 16
– Tak. Wprowadziliśmy się tutaj, gdy już było pewne, że Karen będzie pracowała w Nowym Jorku. Musisz nam wybaczyć ten bałagan. Miałem nadzieję, że zdążę go powiesić przed waszym przyjazdem, ale się nie udało. – Gospodarz wskazał na stylowy zegar ścienny, leżący na podłodze. – Uwierz mi, do wczoraj było jeszcze gorzej. Rozgość się. Siadaj. Napijesz się czegoś? Whisky? Wino? Piwo?
– Może mały jack daniel’s z lodem – odparł Slade i usiadł przy dużym brązowym stole. – Ważne, że dobrze wskazuje godzinę – dodał z uśmiechem, upewniwszy się, czy na pewno jest wpół do dziewiątej.
Wieczór upływał miło przy dobrym alkoholu, smacznym jedzeniu i świetnej muzyce. Rozparty na wygodnym krześle, z drinkiem w dłoni, Slade przyglądał się parze swoich nowych znajomych. Przyłapał się na tym, że ciężko mu przyjąć do wiadomości, iż ci ludzie wiodą dość wygodne wspólne życie i prawdopodobnie nie mają większych problemów. Przypatrywał im się uważnie, starając się znaleźć jakąś rysę na ich relacji, coś, co mógłby wyjaśnić, przeanalizować albo wytłumaczyć, ale nic takiego nie udało mu się zauważyć. Tworzyli naprawdę zgrany duet, więc po chwili odpuścił, wiedząc, że ma tendencję do tego, by większość relacji międzyludzkich sprowadzać niepotrzebnie do jakiejś mieszaniny nadziei, pragnień, kompleksów i emocjonalnych deficytów.
– Jak się poznaliście? – spytał.
– Podczas studiów – odpowiedziała Karen. – Jake miał wykłady z psychologii u nas na roku. Potem pojawił się na jakiejś imprezie i jakoś tak wyszło.
– Rozumiem, że Jake jest wybitnym psychologiem? – Slade uśmiechnął się i pociągnął mały łyk trunku.
– Psychiatrą i psychoterapeutą. A czy wybitnym, to nie wiem. – Jake odwzajemnił uśmiech i sięgnął po kieliszek z winem.
– Daj spokój z tą skromnością. Urodziłem się w Nowym Jorku i wiem, że w tej dzielnicy nie mieszkają nieudacznicy.
– To prawda! – Karen zaśmiała się głośno. – Faktycznie zna się na swojej robocie. No i wiesz… Czegokolwiek się dotknie, to musi być zrobione idealnie. A że w Nowym Jorku nie brakuje ludzi z problemami, ja mogę się realizować w FBI i jeszcze wystarcza nam na dobre wino. Z tym że Jake musi wysłuchiwać sfrustrowanych pacjentów.
– Karen wspominała, że studiowałeś filozofię – Jake zmienił temat.
– Dawne dzieje, ale to ciekawe, że ludzie zawsze mnie o to pytają.
– No wiesz, to trochę niecodzienne, że ktoś z takim profilem wykształcenia zostaje śledczym.
– Wiesz, jak jest. Trudne dzieciństwo w rodzinie polskich imigrantów zebrało żniwo. Z czegoś trzeba było żyć – odparł Slade półżartem. – Filozofia zawsze mnie interesowała, ale trochę za mało w niej działania. Przypomina matematykę. To świetne narzędzie, tylko że narzędzie musi być jakoś używane.
– Trafne spostrzeżenie. Czyli pomimo zamiłowania do matki wszystkich nauk, jak niektórzy nazywają filozofię, czyn przedkładasz nad myśl? – kontynuował Jake.
– Nigdy o tym nie myślałem, ale przypuszczam, że jedno bez drugiego po prostu nie może funkcjonować. Piękno fizyki i matematyki najlepiej widać, kiedy patrzysz na startujący samolot.
– Coś w tym jest – włączyła się do rozmowy Karen. – A w czym byś widział piękno kryminologii lub psychiatrii, John? – Uśmiechnęła się, zaciekawiona.
– Psychiatria to jedyny dział medycyny, z którym mam problem.
– Jaki? – spytali równocześnie Karen i Jake.
– Psychiatra jest właściwie diagnostą. Nikogo nie może wyleczyć. Choroby psychiczne nie są uleczalne. Lekarz psychiatra może jedynie przepisywać leki, żeby jakoś kontrolować chorobę, i to pewnie też nie w każdym przypadku.
– No, nie do końca, chociaż jest sporo racji w tym stwierdzeniu – przyznał Jake. – Ale przecież okulista też często nie może wyleczyć pacjenta, może jedynie przepisać protezę w postaci okularów.
– Zgoda. A co do kryminologii, Karen – ciągnął Slade – to ciężko w niej znaleźć jakieś piękno. To, czym się zajmuję od ponad dziesięciu lat, a ty od kilku dni, niewiele ma wspólnego z pięknem. Kiedyś słyszałem, że gdy wódka zaczyna smakować, powinno się przestać pić. Jeśli zobaczysz piękno w zbrodni, Karen, to zmień pracę.
– Zapamiętam. – Kobieta przechyliła niemal pusty kieliszek.
– Mamy ze sobą coś wspólnego, John – Jake znów zmienił temat.
– Co takiego? – Karen spojrzała z zaciekawieniem na narzeczonego.
– Matka mojego ojca, moja babcia, pochodziła z Warszawy. Przyjechała do Nowego Jorku, uciekając przed Holokaustem. Tutaj poznała młodego żydowskiego krawca. Pobrali się, mieli dzieci. No i jestem ja. Syn jednego z ich synów.
– Nigdy o tym nie mówiłeś! Ale niespodzianka! – Karen niemal podskoczyła na krześle.
– Jeśli ktoś jest Żydem i mieszka w Nowym Jorku, to na osiemdziesiąt procent ma przodków z Europy, zazwyczaj środkowej lub wschodniej – skomentował Slade wyznanie Jake’a.
– No, ale przyznacie, trochę to niesamowite, że obaj macie polskie korzenie.
– Faktycznie, niecodziennie spotykam kogoś, kto miał rodzinę w Warszawie. A ty, Karen? Skoro już się spowiadamy z pochodzenia naszych przodków.
– Ojciec przyjechał z Korei i osiedlił się na zachodnim wybrzeżu, w Oregonie. Mama pochodziła z Kanady. Podobno miała indiańskie korzenie. Niestety, zmarła, gdy byłam mała. Ojciec sam mnie wychowywał. Dzieciństwo spędziłam w remizie strażackiej, gdzie pracował tata.
– Przynajmniej się nie nudziłaś. – Slade uciął trudny temat. – Jeszcze trochę zostało. – Wskazał na resztkę wina w butelce.
– O czym myślisz? – spytała Karen, widząc, że się zasępił.
– O tym, że musimy jutro pogadać z tym strażnikiem z apartamentowca, w którym mieszkał prokurator – skłamał, bo w rzeczywistości myślał o Karen, jej narzeczonym i o tym, jak odmienne jest ich życie od tego, które on wiedzie na co dzień.
Dokończyli kolację i rozmawiali jeszcze o pracy, korzystając z tego, że nie gonił ich czas ani nie dzwoniły telefony. Kilkanaście minut przed drugą w nocy Slade zamówił taksówkę i wyraźnie zmęczony, ale w dobrym nastroju opuścił elegancki apartament Karen i Jake’a. Cisza, jaka panowała w tej części miasta, była uderzająco odmienna od zgiełku za oknem jego mieszkania przy Bowery na Manhattanie. Żółty ford crown victoria zatrzymał się przy krawężniku i czekał na klienta, który żegnał się z gospodarzami. Na dachu taksówki świeciła reklama nocnego klubu ze striptizem.
– Tylko nie zabłądź nigdzie po drodze. Rano mamy robotę! – zawołała Karen, zerkając na reklamę.
– Bez