Gdybyś mnie teraz zobaczył. Cecelia Ahern

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gdybyś mnie teraz zobaczył - Cecelia Ahern страница 4

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Gdybyś mnie teraz zobaczył - Cecelia Ahern

Скачать книгу

się uśmiechasz? – Luke był wyraźnie niezadowolony.

      – Do drzwi – wyjaśniłem, chociaż przecież było to oczywiste.

      Luke jednak wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Był tak zafrapowany moją dziwną odpowiedzią, że zapomniał o tym, co się tu przed chwilą rozegrało.

      Zajrzeliśmy przez okno do wnętrza domu, gdzie kobieta z telefonem przemierzała raz po raz korytarz.

      – Kim ona jest? – spytałem.

      Luke wydawał się wyraźnie wstrząśnięty pytaniem.

      – To moja ciocia – odparł szeptem. – Opiekuje się mną.

      – Ach tak. A ta kobieta w samochodzie?

      Luke powoli prowadził wóz strażacki przez trawę, miażdżąc kołami kolejne źdźbła.

      – Ona? To Saoirse – powiedział cicho. – Moja mama.

      – Aha – zapadła cisza. Wiedziałem, że Luke jest smutny. – Seersza – powtórzyłem jej imię. Podobało mi się jego brzmienie. Było jak podmuch wiatru, jak mowa drzew w wietrzne dni. – Seeeeerszzzzzzzzzzza… – przerwałem, bo Luke zaczął mi się dziwnie przyglądać.

      Zerwałem rosnący na trawniku jaskier i podetknąłem go pod brodę chłopca. Jego skórę rozświetliła delikatna żółta poświata.

      – Dobrze ci w żółtym – powiedziałem. – Czyli Saoirse nie jest twoją dziewczyną?

      Twarz Luke’a rozpromieniła się w uśmiechu. Zachichotał, choć już nie tak radośnie.

      – Kto to jest ten Barry, o którym mówiłeś? – spytał, wjeżdżając wozem strażackim w mój samochód policyjny mocniej niż przedtem.

      – Barry McDonald – uśmiechnąłem się na wspomnienie zabaw z moim byłym przyjacielem.

      Oczy Luke’a rozjaśniły się.

      – Barry McDonald chodzi ze mną do jednej klasy!

      Wtedy zrozumiałem.

      – Wiedziałem, że skądś cię znam, Luke. Widywałem cię codziennie, kiedy chodziłem do szkoły z Barrym.

      – Chodziłeś do szkoły z Barrym? – spytał zaskoczony.

      – Tak. Było bardzo zabawnie – roześmiałem się.

      Oczy Luke’a zwęziły się w szparki.

      – Ale ja ciebie nigdy nie widziałem – powiedział.

      Zacząłem się głośno śmiać.

      – Oczywiście, że mnie nie widziałeś, ty głupku – odparłem po prostu.

      2

      Serce Elizabeth waliło w piersi, gdy, już w nowych butach, przemierzała korytarz wyłożony klonowymi klepkami. Ściskała mocno telefon między uchem a ramieniem, słuchała głośnych dźwięków sygnału połączenia, a w jej głowie kłębiły się setki myśli.

      Przystanęła, spojrzała na swoje odbicie w lustrze i rozwarła z przerażenia ciemne oczy. Rzadko pozwalała sobie na tak bezładny wygląd. Zupełnie straciłam kontrolę nad sytuacją. Pasemka czekoladowobrązowych włosów wysunęły się z ciasnego warkocza, ułożonego w kok i Elizabeth wyglądała, jakby ktoś na chwilę podłączył ją do gniazdka elektrycznego. Rozmazany tusz do rzęs wbił się w kurze łapki w kącikach oczu, szminka znikła z ust, pozostawiając zarys konturówki, podkład zaś utrzymał się jedynie na suchych fragmentach oliwkowej skóry. Nienaganny wygląd Elizabeth znikł niczym sen złoty. Serce zaczęło walić, zwiastując atak paniki.

      Oddychaj, Elizabeth, oddychaj, powtarzała w myślach. Przygładziła drżącą dłonią potargane włosy, wytarła tusz zwilżonym palcem, poprawiła szminkę, wygładziła spodnium i chrząknęła. To tylko chwilowa utrata koncentracji, nic więcej. Nie dopuści, żeby coś takiego znów się wydarzyło.

      Przyłożyła telefon do lewego ucha i tak mocno ściskała słuchawkę, że na jej szyi odcisnął się kolczyk Claddagh. Wreszcie ktoś odebrał. Elizabeth odwróciła się od lustra i skoncentrowała na telefonie.

      – Dzień dobry, Baile na gCroíthe, posterunek policji.

      Elizabeth skrzywiła się, rozpoznając głos rozmówcy.

      – Witaj, Marie, dzwoni Elizabeth… znowu. Saoirse uciekła i zabrała samochód. Znowu.

      Usłyszała ciche westchnięcie.

      – Jak dawno?

      Elizabeth przycupnęła na schodach prowadzących na piętro i przygotowała się na zwyczajową serię pytań. Zamknęła na chwilę oczy, żeby dać im odpocząć, ale przyjemność z wizualnego odcięcia się od świata była tak wielka, że postanowiła ich nie otwierać.

      – Pięć minut temu.

      – Rozumiem. Powiedziała, gdzie się wybiera?

      – Na księżyc – odparła Elizabeth zgodnie z prawdą.

      – Słucham?

      – Tak. – Elizabeth poczuła irytację. – Może zacznijcie szukać jej na autostradzie. Wyobrażam sobie, że jeśli ktoś wybiera się na księżyc, autostradą powinno być najszybciej, nie sądzisz? Chociaż nie jestem pewna, w którym miejscu miałaby z niej zjechać. Przypuszczam, że gdzieś na północy. Może pojechała w kierunku północno-wschodniego Dublina, ale kto wie, równie dobrze może być w drodze do Cork. Może gdzieś tam mają samolot, który zabierze ją z tej planety? W każdym razie, na waszym miejscu sprawdziłabym auto…

      – Uspokój się, Elizabeth. Wiesz, że muszę zadać te pytania.

      – Wiem. – Elizabeth bardzo chciała pójść za radą policjantki. Problem w tym, że w tej właśnie chwili odbywało się bardzo ważne spotkanie, na którym powinna być. Spotkanie istotne dla jej kariery projektantki wnętrz. Specjalnie z tej okazji załatwiła opiekunkę dla Luke’a, w zastępstwie za jego nianię, Edith, która wyjechała kilka tygodni temu na trzymiesięczne wakacje na antypody. Przez ostatnie sześć lat odgrażała się, że to zrobi. Nowa opiekunka nie była przyzwyczajona do zachowania Saoirse. Zadzwoniła do Elizabeth w panice… znowu… i Elizabeth musiała rzucić wszystko… znowu… i pędzić do domu… znowu.

      Nieustannie dziwiła się, że Edith codziennie pojawiała się w pracy – oczywiście z wyjątkiem niedawnej wycieczki do Australii. Pomagała Elizabeth zajmować się Lukiem przez sześć dramatycznych lat. Mimo to Elizabeth w każdej chwili oczekiwała telefonu lub listu oznajmiającego, że Edith rezygnuje z pracy. Bycie nianią Luke’a nie było proste. Podobnie jak bycie jego adopcyjnym rodzicem.

      – Elizabeth, jesteś tam jeszcze?

      – Tak – otworzyła oczy. Traciła koncentrację. – Przepraszam.

Скачать книгу