Podejrzany. Fiona Barton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podejrzany - Fiona Barton страница 2
Tytuł oryginału: THE SUSPECT
Redakcja: Anna Brzezińska
Projekt okładki: © R. Shailer/TW
Zdjęci na okładce: © Shutterstock
Adaptacja okładki: Magdalena Zawadzka
Korekta: Beata Wójcik, Słowne Babki Sp. z o.o.
Redaktor prowadzący: Katarzyna M. Słupska
Copyright © Fiona Barton, 2018
Copyright for the Polish edition © by Wydawnictwo Czarna Owca, 2020
Copyright for the Polish translation © Agata Ostrowska, 2019
Wydanie I
ISBN: 978-83-8015-730-9
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Nigdy nie pozwól, żeby prawda zepsuła ci dobrą historię.
Przypisywane Markowi Twainowi
W pogoni za tematem
Niedziela, 27 lipca 2014 roku
Reporterka
Telefon dzwoni o trzeciej nad ranem. Ostry dzwonek wyrywa nas ze snu.
Sięgam na szafkę nocną, żeby go uciszyć.
– Halo? – szepczę.
Odpowiadają mi szmery i trzaski. Przyciskam słuchawkę mocniej do ucha.
– Kto mówi?
Czuję, że Steve obraca się w moją stronę, ale nic nie mówi.
Szum przycicha i słyszę jakiś głos.
– Halo? Halo? – powtarza, jakby mnie szukał.
Siadam w łóżku i zapalam lampkę. Steve z jękiem zasłania sobie oczy.
– Kate? Co się dzieje? – pyta.
– Kto mówi? – powtarzam. Ale wiem. – Jake?
– Mamo – słyszę głos, zniekształcony przez odległość, „albo przez alkohol” – myślę cierpko. – Przepraszam, że zapomniałem o twoich urodzinach – dodaje.
Na linii znów coś trzeszczy i już go nie ma.
Patrzę na Steve’a.
– To on? – pyta.
Kiwam głową.
– Przeprosił, że zapomniał o moich urodzinach…
Nasz starszy syn zadzwonił pierwszy raz od siedmiu miesięcy. W międzyczasie wysłał trzy mejle, ale z góry nas uprzedził, że nie będzie dostępny pod telefonem. Mówił, że tylko byśmy go stresowali ciągłymi telefonami. Miał się sam z nami kontaktować.
Ostatni raz zadzwonił w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Mieliśmy nadzieję, że spędzi święta z nami, rozrywając z hukiem kolejne cukierki z niespodzianką i przyrządzając swoje zabójcze grzane wino. Najpierw mu to zasugerowaliśmy, potem wysyłaliśmy błagalne mejle, a w końcu nawet pieniądze na samolot przez Western Union, kiedy wydawało się, że zaczyna się łamać. Pieniądze odebrał. Oczywiście. Ale nie przyjechał, a w świąteczny poranek uraczył nas ledwie dziesięciominutową rozmową. Odebrał Steve i pierwszy z nim rozmawiał, podczas gdy ja stałam nad nim niecierpliwie, potem Jake poprosił do telefonu Freddiego, swojego młodszego brata, a dopiero na końcu własną matkę.
Przytuliłam słuchawkę, jakbym czuła jego ciężar i ciepło, starałam się raczej słuchać, niż mówić. Ale z upływem kolejnych sekund odliczanych przez aparat gdzieś w budce telefonicznej ciągle był oschły i zdystansowany, a mnie włączył się tryb przesłuchania.
– To gdzie teraz jesteś, kochanie?
– Tutaj – odparł ze śmiechem.
– Ciągle na Phuket?
– Tak, tak.
– Pracujesz?
– Tak, pewnie. To tu, to tam.
– A co z pieniędzmi?
– Radzę sobie, mamo. Nie martw się o mnie. Niczego mi nie trzeba.
– Jeśli tylko jesteś szczęśliwy… – usłyszałam swój głos. Tchórzliwy frazes.
– Jestem.
Kiedy odłożyłam słuchawkę, Freddie wsunął mi do ręki kieliszek prosecco i pocałował w policzek.
– Spoko, mamo. Wszystko w porządku. Świetnie się bawi i grzeje na słońcu, a my tu tkwimy w tej szarówie i deszczu.
Ale w głębi duszy wiedziałam, że wcale nie jest w porządku. W jego głosie pojawiła się jakaś ostrożność, nieufność. I ten nerwowy śmiech. Nie brzmiał już jak mój Jake.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes