Podejrzany. Fiona Barton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podejrzany - Fiona Barton страница 3
– I co? – zapytał.
– Nic.
– Dzwonię na policję.
Pokiwała głową. Jeszcze nigdy nie musieli dzwonić na policję, przez całe wspólne życie. Policja należała do innego świata, tego z telewizji i gazet. Nie do ich świata. Kiedy Malcolm sięgnął po telefon, zaczęła się cała trząść. Chciała mu powiedzieć, żeby zaczekał. Żeby dali sobie jeszcze jeden dzień. Nie uruchamiali tej lawiny. Nie ściągali jej na własny dom.
– Mal – powiedziała, ale on zgromił ją wzrokiem i wybrał numer. Słyszała buczenie lodówki i warkot samochodu przejeżdżającego za oknem. Życie toczyło się jak zawsze.
– Dzień dobry, chciałbym zgłosić zaginięcie córki – usłyszała jego głos. Tamto życie właśnie się skończyło.
– Tydzień temu. Od tygodnia nie mieliśmy żadnego kontaktu ani z nią, ani z koleżanką, która tam z nią jest – mówił. – Wczoraj ogłoszono wyniki egzaminów końcowych, a ona się nadal nie odzywa.
– Alexandra O’Connor.
– W maju skończyła osiemnaście.
„Upiekłam jej ten tort z lukrem – myślała Lesley. – Zupełnie nie przypominał Eda Sheerana, jeśli nie liczyć rudych włosów, ale Alex i tak była zachwycona”.
Z zamyślenia wyrwał ją głos męża.
– Przepraszam, myślałem, że powiedziałem. Jest w Tajlandii, pojechała na wakacje z koleżanką, Rosie Shaw. Kiedy ostatnio pisała, były w Bangkoku.
Przez kolejne dwadzieścia minut Malcolm przedstawiał całą sytuację, podawał swoje dane i wysłuchiwał rad rozmówcy. Kiedy się rozłączył, potarł powieki i przez chwilę nie odrywał dłoni od oczu.
– I co? Co powiedzieli? – spytała Lesley podniesionym głosem, zmienionym przez panikę. – Z kim rozmawiałeś? No powiedz coś!
Mąż poderwał głowę i spojrzał na nią tak, jakby chciał się upewnić, że to naprawdę jego żona krzyczy na niego piskliwie w ich kuchni.
– Zapisali wszystkie informacje, kochanie. Słyszałaś przecież. Rozmawiałem z jakąś sierżantką. Zara Salmond, zapisałem sobie. – Sięgnął na blat i podał jej karteczkę samoprzylepną. – Zobacz.
Lesley odepchnęła karteczkę, która spadła na wyłożoną kafelkami posadzkę.
– Nieważne. Co powiedziała ta Zara? Jak zamierzają znaleźć Alex i Rosie?
Malcolm schylił się, podniósł karteczkę i położył ją z powrotem na blacie. Lesley miała ochotę go uderzyć.
– Malcolm!
– Przepraszam, kochanie, ale będzie nam potrzebne jej nazwisko i numer telefonu. – Mówił powoli, jakby zwracał się do starszej osoby. – Powiedziała, że przekaże sprawę Interpolowi, a my powinniśmy zadzwonić do ambasady brytyjskiej w Bangkoku. To mi poradziła. Ale twierdzi, że często tak bywa: młodzi jadą na wakacje i zapominają się odezwać do rodziców. Powiedziała, że jest jeszcze wcześnie i powinniśmy postarać się nie denerwować.
– Czyli uważa, że wszystko będzie dobrze? – Lesley siłą woli zmuszała go, żeby powiedział „tak” albo przynajmniej skinął głową. „Niech to się dobrze skończy…”
Malcolm pokręcił głową.
– Tego nie wie, kochanie. Mamy zadzwonić, jeśli Alex się z nami skontaktuje… albo jeśli nie odezwie się jeszcze przez tydzień.
– Ale się odezwie, prawda?
Malcolm przyciągnął ją do siebie.
– Pewnie, że tak. Będzie się chciała dowiedzieć, jak jej poszły egzaminy. Jutro albo pojutrze. Na pewno się odezwie, jak dwa razy dwa jest cztery.
Lesley otarła oczy ręcznikiem papierowym i spróbowała przybrać pogodny wyraz twarzy.
– Muszę zadzwonić do Jenny – stwierdziła z ulgą, że ma coś praktycznego do załatwienia. – Obiecałam, że dam jej znać, jak tylko porozmawiamy z policją. Wczoraj zaczęła trochę świrować.
– Na pewno szaleje z niepokoju, tak jak my albo i bardziej. Rosie to jedynaczka, a Jenny jest sama.
– Prawda. Co robisz?
Malcolm stukał w klawisze laptopa.
– Policja prosiła o zdjęcie. Obiecałem im jakieś wysłać. Potem poszukam numeru ambasady.
Lesley zajrzała mu przez ramię. Wybrał selfie Alex i Rosie, które zrobiły sobie w tuk-tuku zaraz po przyjeździe – dziewczyny uśmiechały się promiennie do zdjęcia, tło było rozmazane.
– Przynajmniej są razem – powiedziała Lesley i zaszlochała, kładąc głowę na rękach skrzyżowanych na stole kuchennym.
Bangkok, dzień 1 (niedziela, 27 lipca)
www.facebook.com/alexoconnor.333
Alex O’Connor
27 lipca o 5:00
Już na miejscu. Jest bosko. Witaj, przygodo!
Palce zatańczyły na klawiaturze telefonu, wrzuciła swoje selfie przed lotniskiem Suvarnabhumi – zmęczone oczy i głupi uśmiech. Zaplanowała to zdjęcie już w samolocie. Wiedziała, jak będzie wyglądało, ale nie wzięła pod uwagę zgiełku i fali gorąca, które uderzyły ją tuż po otwarciu drzwi terminalu. Doznała fizycznego wstrząsu. Wiedziała, że będzie gorąco – Google uprzedzał – ale nie że aż tak. Wilgoć oblepiała jej twarz, czuła smak upału na języku. Ostrożnie postawiła plecak na ziemi, przytrzymała go z obu stron nogami, żeby się nie przewrócił, i wyciągnęła obie ręce wysoko nad głowę, ciesząc się pierwszym dreszczykiem wolności.
Alex czekała na ten moment od roku, umilając sobie pracę w sklepie i w pubie, dzięki której mogła sobie pozwolić na wyjazd, fantazjami o wszystkich nowych miejscach, ludziach i przygodach.
Nie mogła się doczekać każdego aspektu podróży, poczynając od lotu – uwielbiała to uczucie nagłego pędu na pasie startowym ku czemuś nowemu. Poczuła tę samą ekscytację i tym razem, kiedy silniki zawyły na najwyższych obrotach i rozpoczął się jej pierwszy w życiu lot na tak długim dystansie, na drugi koniec świata. Podniecenie jednak wkrótce opadło. Czekało ją jedenaście godzin na środkowym fotelu i przez cały czas musiała uważać, żeby nie ocierać się ramionami o sąsiadów śpiących pod cienkimi kocami.
Rosie wypiła trzy kieliszki wina do paskudnego samolotowego obiadu – „Kurczak czy makaron?” – i Alex ostrzegała ją, że się odwodni. Koleżanka przewróciła oczami i zaczęła demonstracyjnie flirtować z pasażerem siedzącym obok, po czym zasnęła, lekko pochrapując. Alex też próbowała spać, wierciła się na wąskim fotelu, żeby znaleźć wygodną pozycję, gmerała przy pasie