Grzechy młodości. Edyta Świętek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grzechy młodości - Edyta Świętek страница 3

Grzechy młodości - Edyta Świętek Grzechy młodości

Скачать книгу

      – Szkoda, że Maria nie przyjechała. Ona ma takie wyczucie stylu i przestrzeni, że na pewno wpadłaby na to, jak powinnam rozmieścić meble – westchnęła Wilimowska.

      – Ach… Maria… To już dorosła pannica, nie chce z nami nigdzie jeździć. Żyje swoimi sprawami – odparła Elżbieta, zarumieniona po czubki uszu ze wstydu. Nie potrafiłaby za nic w świecie przyznać przed matką, że kompletnie nie daje sobie rady z wiecznie niezadowoloną latoroślą. I prawdopodobnie zapadłaby się pod ziemię, gdyby przy Benedykcie córka zaczęła z niej pokpiwać i mówić „pani matko”. Ach! Jak ona nie znosiła tego określenia! Nie potrafiła go wyplenić ze słownika Maryśki, a kiedy wspominała o tym mężowi, ten brał stronę ulubienicy i twierdził, że to dość dowcipny zwrot i wymaga szczypty polotu. Też coś! Ona w tym nie widziała ani nic zabawnego, ani świadczącego o wyrafinowaniu.

      – Maryśka nie lubi spędzać czasu z nami – wypaliła bez namysłu Hanka, wywołując u matki jeszcze większe zażenowanie.

      – Głupstwa opowiadasz, dziecko! – skarciła ją Elżunia.

      – A czemu to, moja panno? – Benedykta postanowiła drążyć śliski temat.

      – Bo ma wredną naturę – dorzucił Janek.

      – Nie chce się z nami bawić. – Kinga także wtrąciła swoje trzy grosze.

      – Moi drodzy! Nie możecie oczekiwać od dorosłej panienki, że będą ją wprawiały w zachwyt wasze harce. – Wilimowska uznała za słuszne wzięcie w obronę ulubienicy.

      Maria nadal pozostawała jej najukochańszą wnuczką. Czasami babcia wręcz dochodziła do wniosku, że właściwie nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby była jedyną. Od biedy niechby sobie jeszcze Elżunia miała Wiesława. Janek na upartego też by uszedł. Ale te dwie najmłodsze dziewczyny to było zdecydowanie zbyt dużo. Kto widział, by pod koniec dwudziestego wieku kobieta rozmnażała się jak jakaś królica? I po co? Czyż nie lepiej skupić się na solidnym wychowaniu dwóch, góra trzech, latorośli? Przecież piątce nie sposób poświęcić dość uwagi!

      – Tak, ona rzeczywiście żyje już własnym życiem – dodała szybko Trzeciakowa. – Ale maluchy nie zawsze potrafią to zrozumieć.

      – Nie ma tu nic do rozumienia – fuknęła Benedykta, wodząc surowym spojrzeniem po wnukach. – Dzieci powinny znać swoje miejsce i nie wtykać nosa w sprawy dorosłych. A Maria wszak jest pełnoletnia! Mam nadzieję, że przyjedzie do mnie niebawem. Ostatnio trochę mnie zaniedbuje – oznajmiła Elżuni.

      – Oczywiście, mamo. Powiem jej, żeby cię odwiedziła. W minionych dniach była pochłonięta przygotowaniami do rozpoczęcia roku szkolnego. A później doszły nowe zajęcia, obowiązki i w ogóle… Przecież to już klasa maturalna! – usprawiedliwiła gładko Marię.

      – Dobrze, dobrze. Trochę brakowało mi jej towarzystwa – odparła Wilimowska.

      W głębi duszy wyczuwała, że wnuczka znacznie się od niej oddaliła. Nie zaglądała na Aleje 1 Maja tak często jak niegdyś. A gdy już przychodziła, miewała znudzoną minę i zerkała wciąż na zegarek. Przykra była Benedykcie świadomość, że dla nastolatki przestała stanowić pożądane towarzystwo. Tęskniła za Marią i czuła coraz większe osamotnienie. To uczucie było nowe – nadeszło wraz ze śmiercią męża.

      Nic dziwnego. Jest młoda, ciekawa świata. Potrzebuje różnych atrakcji. Powinna korzystać z uroków życia, póki ma możliwość. Starość przychodzi zdecydowanie zbyt szybko – westchnęła nieznacznie. Ach! Gdybym znowu mogła wrócić do wspaniałych czasów sprzed wojny! Gdy człowiek był zdrów, pełen wigoru, gdy nie doskwierały żadne bolączki, a policzki i dekolt miały jędrną świeżość. Kiedy byłam w wieku Marii, też nie pociągało mnie przesiadywanie w gronie statecznych matron.

      Wilimowska pomyślała na ostatek, że póki żył Maurycy, było jej znacznie przyjemniej. Mimo że mężczyzna był milczkiem i niewiele wnosił do rozmowy, to jednak dobrze spędzało się wspólnie czas. Mąż przynajmniej słuchał tego, co chciała mu przekazać. Czasami przytaknął, niekiedy rzucił jakieś słowo. Teraz w mieszkaniu panowała cisza, jeśli nie liczyć włączanej chwilami muzyki. Najgorsze było właśnie to, że Benedykta nie miała do kogo otworzyć ust.

      Przecież nie będę mówiła sama do siebie. Jeszcze nie zwariowałam.

      – Wojtek, nie rób mi tego! – prosiła zdruzgotana połowica, podczas gdy on pakował swoje rzeczy do torby podróżnej. Działał bez większego przemyślenia, trochę na łapu-capu. Po prostu wrzucał do środka to, co mu w ręce wpadło.

      Od powrotu do domu nie powiedział ani jednego słowa. Skierował swoje kroki do zajmowanego przez nich pokoju. Poprosił Franciszkę, by zostawiła ich samych. Kiedy kobieta poszła do siebie, wyjął z szafy torbę i zaczął ją napełniać ubraniami. To Agata, która dogoniła go jeszcze na zewnątrz, wciąż coś mówiła i próbowała wytłumaczyć, że Roman ją zaskoczył i nie ma z nim romansu. W mieszkaniu zamknęła starannie drzwi od pokoju i mówiła mocno stłumionym półgłosem, niemalże na granicy szeptu. Widać nie chciała mieszać w to swoich rodziców.

      Wojciech nie wierzył jej zapewnieniom. A ponieważ nie chciał, by w sukurs niewiernej żonie przyszli teściowie, przezornie zachował milczenie.

      Na własne oczy widział, jak Dereń obściskiwał Agatę. To nie tamtemu ślubowała miłość, wierność i uczciwość małżeńską! To nie jemu urodziła dzieci! To nie z nim przeżyła piętnaście lat.

      A może?

      Usiłował poukładać to sobie jakoś w myślach, lecz dopadało go coraz więcej wątpliwości.

      Zapełnił torbę odzieżą. Zamek nie chciał się zasunąć. Wojciech bez efektu kilkakrotnie nim szarpnął.

      – Wojtek, błagam! Porozmawiajmy! Nie możesz odejść bez słowa! Ja ci to wszystko wytłumaczę!

      Nie wytrzymał. Ciekawość wzięła górę.

      – Jak długo to trwa?

      – Nie mam z nim absolutnie nic wspólnego. To było z zaskoczenia! Wojtek, uwierz mi!

      – Nie wierzę. Widziałem zdecydowanie za dużo. Najpierw dotknął twojego policzka, odgarnął z niego włosy, a potem cię pocałował. To były zbyt poufałe gesty jak na kolegę. A ty nie wyglądałaś na zaskoczoną. Nie próbowałaś go odpychać. Podobało ci się? Od jak dawna przyprawiacie mi rogi?

      – Nie przyprawiam ci rogów! I nie, nie podobał mi się jego pocałunek! To było z zaskoczenia – powtórzyła z naciskiem.

      – Przestań się pogrążać – rzucił, spoglądając na nią z odrazą. – Zejdź mi z drogi. Nie ubliżam ci tylko dlatego, że jesteś matką moich dzieci – oświadczył dobitnie. Po chwili zawahania dodał: – A może nie?

      – To są twoje dzieci!

      – Skąd mam wiedzieć? Może puszczałaś się z tym esbekiem już dawno temu!

      – Nie! Nie możesz tak mówić! Nie możesz wypierać się Piotrka i Beatki!

      –

Скачать книгу